Krwiożercze małpy mutanty. Rekiny ludojady. W Koloseum. W Rzymie. Naprawdę. Choć Ridley Scott nieraz przekonywał, że jego wyobraźnia, podlana jeszcze solidnym budżetem (w przypadku nowego filmu to 310 milionów dolarów), nie zna granic, tego się po nim nie spodziewałem. I choć trudno odmówić mu racji, że nie jest to wszystko efektowne, siła pierwszego "Gladiatora" (2000) lokowała się, mam wrażenie, gdzieś indziej.
- "Gladiator II" jest kontynuacją epickiej sagi o władzy, intrygach i zemście. Lucius jako dziecko był świadkiem śmierci Maximusa z rąk swojego wuja Commodusa. Teraz decyduje się walczyć w Koloseum jako gladiator, aby przeciwstawić się dwóm cesarzom, którzy rządzą Rzymem żelazną pięścią. Z wściekłością w sercu i z nadzieją na lepszą przyszłość Cesarstwa Lucius musi spojrzeć w przeszłość, aby znaleźć siłę i honor, by zwrócić chwałę Rzymu jego ludowi.
- Główne role w filmie grają: Paul Mescal, Pedro Pascal, Denzel Washington i Connie Nielsen.
- Film na ekranach kin od 15 listopada. Zobacz zwiastun!
Zrealizowany przed ponad dwiema dekadami "Gladiator" to jedna z moich ukochanych produkcji i słownikowa definicja wielkiego kinowego widowiska. Film Scotta widziałem niezliczoną ilość razy, a kiedy tylko przypadkowo trafiam na niego w telewizji, zawsze, bez względu na inne obowiązki, oglądam do samego końca. Tam zgadza się wszystko. Począwszy od świetnego scenariusza, przez spektakularne sceny bitewne, znakomite decyzje obsadowe (i nie mam tu na myśli wyłącznie ekranowej rywalizacji pomiędzy Russellem Crowe’m a Joaquinem Phoenixem) po wybitną ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera, której motyw przewodni stał się dzisiaj klasykiem. A scena, w której na arenie rzymskiego Koloseum bohater grany przez Crowe’a zdradza swoją prawdziwą tożsamość, za każdym razem przyprawia mnie o ciarki.
No cóż, z takimi psychofanami, Ridley Scott w kontekście sequela będzie pewnie miał najtrudniej. Bo pierwszy "Gladiator" to coś na miarę filmowej świętości. Droga do kontynuacji historii z czasów Cesarstwa Rzymskiego była wyjątkowo kręta. A zaczęła się niemal zaraz po odtrąbieniu sukcesu pierwowzoru. Pomysłów na przestrzeni lat było wiele, włącznie ze wskrzeszeniem Maximusa i powierzeniem roli scenarzysty Nickowi Cave’owi. Patrząc na finał tej opowieści, której efektem jest "Gladiator II" A.D. 2024 trochę żałuję, że tak się nie stało. Scenariusz ostatecznie napisał David Scarpa, z którym Scott wcześniej zrealizował "Wszystkie pieniądze świata" (2017) oraz "Napoleona" (2023). I choć mam słabość, zwłaszcza do tego pierwszego tytułu, trudno nie zgodzić się z opinią, że brytyjski reżyser bywał już w lepszej formie. W przypadku napisania kontynuacji "Gladiatora" cały wic polegał na tym, że pod koniec pierwszej części giną najważniejsi jego bohaterowie.
Scarpa znalazł jednak furtkę do snucia kolejnej rzymskiej opowieści, a tym samym nie musiał nikogo wskrzeszać. Związana jest ona z osobą Lucjusza, syna Lucilli i Maximusa. W obawie przed dworskimi intrygami i skrytobójcami, chłopiec, co zostaje nam przedstawione w retrospekcjach, odesłany został przez matkę poza granice Cesarstwa, gdzie pod nową tożsamością, wychował się w afrykańskiej prowincji Numidia. Poznajemy go już w ciele dorosłego mężczyzny (a konkretnie Paula Mescala), w chwili gdy musi bronić swojego nowego domu przed rzymską armią dowodzoną przez generała Akacjusza (w tej roli Pedro Pascal). Druga odsłona "Gladiatora" zaczyna się zatem dokładnie tak jak pierwsza, od spektakularnej sceny bitewnej, która ma swoje poważne konsekwencje dla dalszej fabuły. Lucjusz, znany jeszcze pod imieniem Hanno, traci w bitwie ukochaną żonę, trafia na statek płynący do Rzymu, a na miejscu zostaje kupiony przez handlarza niewolników Makrynusa (Denzel Washington), który widzi w nim okazję do dużego zarobku. Dalszy ciąg znamy. Po pierwsze - przeżyć. Po drugie - wypełnić swoje dziedzictwo.
Zaskakuje mnie, jak bardzo sequel pod względem fabularnym zbliżony jest do pierwowzoru. Rozumiem potrzebę oddania hołdu czy intertekstualny dialog pomiędzy dwiema częściami, ale szkielet nowej opowieści zbudowany jest dokładnie na tych samych składowych. O ile na początku traktujemy to jak mrugnięcie okiem do widza, o tyle z każdym kolejnym punktem wspólnym zaczynamy się zastanawiać, czy aby na pewno był na to wszystko klarowny pomysł. Zdecydowanie brakuje mi w tej opowieści, na poziomie scenariusza, autorskiego sznytu.
Niełatwą rolę miał z pewnością Scott, do spółki z reżyserką castingu Kate Rhodes James. Pierwszy "Gladiator" zbudował przecież kariery dwóch wybitnych aktorów, jakimi są Russell Crowe oraz Joaquin Phoenix. Ale oni też oddali mu z naddatkiem, wykorzystując nie tylko swój talent, ale i niezwykłą ekranową charyzmę. Powtórzenie "takich" ról było raczej w sequelu niemożliwe i w istocie się nie udało. Paul Mescal, którego uwielbiam za "Aftersun" (2022) i "Dobrych nieznajomych" (2023), zrobił wszystko, by podołać kreacji rzymskiego gladiatora. Sporo przytył, nabrał muskulatury, przekonał Ridleya Scotta, by ten pozwolił mu samodzielnie wykonywać numery kaskaderskie. I jest w tym wszystkim niezły, ale moim zdaniem, to aktor, który swój wielki talent (przynajmniej na razie) pokazuje w nieco innym rejestrze. Prym wiedzie Denzel Washington w roli makiawelicznego handlarza niewolników, w roli Lucilii udanie powraca zaś Connie Nielsen.
Co ciekawe, do tego, by zrównoważyć postać Kommodusa, w interpretacji Joaquina Phoenixa, Scott zdecydował się aż na dwóch aktorów: Josepha Quinna i Freda Hechingera. Wcielają się oni w sprawujących władzę w Rzymie, cesarskich bliźniaków Getę i Karakallę. Jeden bardziej racjonalny, drugi owładnięty obłędem, oddając niejako dwa oblicza Kommodusa. Zabieg interesujący, ale przestrzelony, bo nawet, gdyby to zsumować, nie jest nawet bliskie temu, co przed dwiema dekadami zaproponował w swojej roli Phoenix.
Zostają zatem efekty, wykorzystywane w filmie na dużą skalę. Technologiczny postęp na przestrzeni tych dwóch dekad zmienił też w moim odczuciu nieco charakter filmu. Siłą pierwszego "Gladiatora", choć to fikcja historyczna, był pewnego rodzaju realizm w sposobie obrazowania. Pozwalał on zrozumieć uczucia jakie trawiły głównych bohaterów. Złość, ambicję, rządzę zemsty, obłęd. To wszystko aż się z bohaterów wylewało.
Tutaj za to w obrazie jest niezwykle efektownie, ale też bardziej obco. Momentami czułem się wręcz jakbym oglądał produkcję fantasy pokroju "Gry o tron". Kapitalny jest pomysł z inscenizacją bitwy morskiej w Koloseum. Ale żeby od razu wpuszczać tam rekiny?! To "Gladiator", a nie "Sharknado".
6/10
"Gladiator II", reż. Ridley Scott, USA 2024, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 15 listopada 2024 roku.