"Gejsza" [recenzja]: Kolos na wolności

Kadr z filmu "Gejsza" /materiały dystrybutora

W przypadku "Gejszy" ewidentnie mamy do czynienia z próbą stworzenia filmu gatunkowego. Najprawdopodobniej pomysł debiutanta, reżysera offowego "Złomu", Radosława Markiewicza opierał się na połączeniu konceptu filmu gangsterskiego i polskich przyzwyczajeń do kina spod znaku "Psów" i "Pitbulla". Efekt końcowy to rzeczywiście hybryda, ale niestety niezbyt znośna. Dosłownie wszystko jest kalką/symulacją wykonaną na dodatek w bardzo złym stylu.

Scenariusz "Gejszy" opiera się na historii ochroniarza "Kolosa" (Konrad Eleryk), który odsiedział wyrok i wraca do swojego dawnego pracodawcy. Nadal stoi na bramce w klubie ze striptizem, który oczywiście nazywa się Gejsza. Interesuje się nim piękna tancerka - prostytutka o pseudonimie Velvet (Marta Żmuda Trzebiatowska). Miłość pojawia się od razu - trudno się zorientować nawet z jakiego powodu.

O życiu Kolosa, oprócz właściciela klubu Igora (Mirosław Zbrojewicz), decyduje jeszcze lokalny, niewidomy szef mafii - ksywa "Hajs" (Marian Dziędziel). Noce młodzieniec spędza w klubie, a w dzień jeździ Fordem Mustangiem i zbiera haracze od tirówek. Podobno wykonuje też wyroki śmierci, ale tego nie wiemy na pewno. Gdzieś w tle pojawia się tajemniczy brat, który przebywa w domu dziecka i jest niepełnosprawny. O kontakt między nim i Kolosem zabiega rehabilitantka Maja (Agnieszka Więdłocha). W sumie nie wiadomo, skąd takie poświęcenie tej pani, ale generalnie motywacje wszystkich bohaterów "Gejszy" to jeden wielki absurd.

Reklama

Naprawdę bardzo trudno zdecydować, co jest największą porażką filmu Markiewicza. Od samego początku najbardziej uderza bezczelna i naiwna próba stworzenia "czegoś" w klimacie "Drive" i "Tylko Bóg wybacza" Nicolasa Windinga Refna. Praca autora zdjęć w tym przypadku polegała przede wszystkim na podpatrywaniu. Ogólnie atmosfera noir była zapewne czymś, o czym reżyser marzył, ale co się kompletnie nie udało. Stało się tak również z powodu dialogów, które momentami przypominają bardzo kiepski polski kabaret.

Rzeczywiście najlepiej wypadają sceny, w których bohaterowie milczą. Szczególnie, że w całym filmie chyba żadna z kreacji aktorskich nie zasługuje na uwagę. Konrad Eleryk jako Kolos to dość przewidywalny popis choreografii bicepsa, a Marta Żmuda Trzebiatowska najprawdopodobniej musiała wcielić się w postać, której kompletnie nie rozumie. Zresztą chyba nikt z twórców nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. O "kreacji" Agnieszki Więdłochy trudno powiedzieć cokolwiek więcej, niż - wielkie nieporozumienie.

Szkoda czasu na wymienianie wszystkich sztucznych, niepotrzebnie udziwnionych elementów "Gejszy" - od lokacji, po poszczególne epizody. Cały wątek japoński wywołuje już tylko zgrzytanie zębów. Zresztą najbardziej obrazoburczy i jednocześnie kuriozalny jest finał historii - ujęcia w slow motion w filmie Markiewicza powinny przejść do historii kina spod znaku "najgorszych scen". Naprawdę trudno uwierzyć, że ktoś obejrzał ten fragment i nadal trwał przy decyzji o dystrybucji filmu. Jedyne wrażenie, oprócz oczywiście znudzenia i zmęczenia, które towarzyszy temu filmowi od samego początku, to ulga, że "Gejsza" została wyprodukowana za prywatne pieniądze.

0/10

"Gejsza", reż. Radosław Markiewicz, Polska 2016, dystrybutor: Alter Ego Pictures, premiera kinowa: 8 kwietnia 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gejsza (2016)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy