Zapowiadana ekranizacja bestsellera Marii Semple znalazła wreszcie swój finał na dużym ekranie. Za kamerą sam Richard Linklater ("Boyhood"), a na pierwszym planie prawdziwa królowa, czyli nie, kto inny, jak pozostająca w znakomitej formie Cate Blanchett. A jednak czegoś temu filmowi brakuje, nie daje on aż tak spodziewanej satysfakcji, za to pozostawia z poczuciem swoistego dualizmu odbiorczego.
Książka Semple to otwarta i bezkompromisowa satyra trafiająca w amerykańską, dzisiejszą mieszczańską rodzinę, korporacyjne środowisko i społeczny gorset, czyli wszechobecny konformizm. W opozycji do niego wydaje się pozostawać Bernadette Fox, kiedyś obiecująca, ale już mająca swoją pozycję architekta. Dzisiaj wiedzie ona rodzinne życie u boku nastoletniej córki i zapracowanego męża, cenionego programisty. Cała trójka mieszka w ogromnym, starym domu w dalekim od Los Angeles, Seattle.
Tytułowa bohaterka to kobieta, dla której przystosowanie się jest udręką. Kocha swoją rodzinę, córka jest dla niej wszystkim i w żadnym wypadku nie chce tego tracić, a jednak czuje wokół siebie pustkę. Inni ludzie ją drażnią, irytują i męczą. Kiedy więc już musi wejść z kimś w jakąkolwiek interakcję, wtedy z niepowstrzymaną łatwością odkrywa w sobie nieprzebrane pokłady sarkazmu, ironii, anarchistycznego dystansu. Ta bańka goryczy, wewnętrznego niezadowolenia, fobii i paranoi musi w końcu wybuchnąć. Kiedy dochodzi do przesilenia, Bernadette nie tyle znika, co musi uciekać...
Richard Linklater pokazał w swoim modelowym "Boyhood", że potrafi umiejętnie portretować rodzinę, tak, aby nadać temu obrazowi naturalność i prawdę. W przypadku jednak swojego ostatniego filmu przeważa już maniera mainstreamowa, aniżeli chłodna, niezależna, żeby nie powiedzieć... awangardowa. Dopiero, kiedy reżyser zostaje sam ze swoją gwiazdą, dopiero wtedy solowe z nią sceny sprawiają wrażenie, jakby wymknęły się producenckiej kontroli.
Cate Blanchett ma co grać i czyni z tego właściwy użytek. Sporo jej ekranowego czasu to swoiste monodramy, które zdecydowanie naddają wartości całemu projektowi. Odpowiadając jednocześnie na pytanie, o czym jest ów obraz? A jest między innymi o ambicji, wrażliwości tłumionej przez swoistą presję otoczenia, o samotności na przeludnionej barce, o szukaniu swojego ja. Rzecz niby banalna, ale dająca kinu, i nie tylko, pole do popisu. Tymczasem film Linklatera staje się zbyt konwencjonalny, oczywisty i nazbyt dosłowny. Są jednak sceny, które zapadają w pamięć i stanowią niemal odrębną jakość. Również te z udziałem córki Bernadette, czyli grającej ją Emmy Nelson.
Co tymczasem zostaje z książki Marii Semple? Przeczytać to jedno, a pokazać już drugie. Szkoda, że film zamiast pokusić się o większą śmiałość, umowność, konwencjonalną nieoczywistość, stara się utrzymać na bezpiecznych i dobrze znanych torach. Miast solidnego dramatu w stylu, chociażby Paula Thomasa Andersona ("Magnolia") czy Camerona Crowe ("Jerry Maguire"), dostajemy rzecz aż nazbyt dobrze znaną. Również od strony inscenizacyjnej Linklater nie szarżuje, zamykając całość w kameralnym ujęciu. Chociaż tu i ówdzie przydałoby się dać więcej, ale też paradoksalnie mniej. Im bliżej końca tej historii to mniej powinno być cnotą, a nie jest.
Żeby jednak nie było tak pesymistycznie, trzeba też oddać reżyserowi, a przez to i filmowi, że mimo wszystko ma on swoją temperaturę, wywołuje emocje, ma chwile dowcipne i te wzruszające. Jest takim nieinwazyjnym kinem środka w amerykańskim, mocno hollywoodzkim wydaniu. Zatem jeśli ktoś lubi takie kino, to seans "Gdzie jesteś, Bernadette?" nie będzie dla niego czasem straconym.
7/10
"Gdzie jesteś, Bernadette?" (Where’d You Go, Bernadette), reż. Richard Linklater, USA 2019, dystrybutor: Forum Film, premiera kinowa: 16 sierpnia 2019 roku.