"Gambit królowej": Nieco przeciągnięta partia [recenzja]

Anya Taylor-Joy w serialu "Gambit królowej" /Netflix / The Hollywood Archive / Hollywood Archive/Photoshot /East News

"Gambit królowej", najnowszy miniserial Scotta Franka i Alana Scotta, jest obecnie jedną z najpopularniejszych produkcji oryginalnych dostępnych na platformie streamingowej Netflix. Skupia się ona na młodej mistrzyni szachów. Temat jest niewątpliwie intrygujący, lecz sama historia, oparta na powieści Waltera Tevisa, okazuje się dosyć sztampowa. Na szczęście Frank i Scott potrafią ją odpowiednio ograć.

Paryż, rok 1967. Dwudziestoletnią Beth Harmon (Ana Taylor-Joy), protagonistkę serialu, poznajemy, gdy ta budzi się w pokoju hotelowym po mocno zakrapianej nocy. Skacowana zdaje sobie sprawę, że w tej chwili powinna rozgrywać najważniejszą partię swojego życia przeciwko Wasilijowi Borgowowi (Marcin Dorociński) - radzieckiemu arcymistrzowi szachów. Niewiele myśląc, dziewczyna zapija psychotropy wódką i biegnie na spotkanie swego nemezis. "Gambit królowej" przedstawia jej szybką i błyskotliwą karierę oraz zmagania z licznymi nałogami.

Historię "od uzdolnionego amatora do wirtuoza" opowiadano sto razy i sama fabuła nie wychodzi poza znany schemat "geniusza z ciągotami do autodestrukcji". Braki w oryginalności są jednak nadrabiane z nawiązką na innych polach. Największą siłą miniserialu Scotta i Franka jest jego protagonistka i barwna paleta postaci drugoplanowych. Przez większość czasu obojętna i niezainteresowana otaczającym ją światem, Beth jest w rzeczywistości siłą natury, nieuznającą sprzeciwów i wytrwale dążącą do celu. Obdarzona genialnym umysłem i płomiennymi rudymi włosami dziewczyna nie zna litości na szachownicy, poza nią popisuje się brawurą granicząca z bezczelnością. Gdy po raz pierwszy zjawia się na stanowym turnieju, od razu chce zmierzyć się z lokalnym mistrzem. Kiedy ktoś ją pokonana, ta zaraz rozstawia figury i prosi o rewanż - nie, by zanalizować swoją porażkę, a z czystej potrzeby wygranej. Impulsywność zapewnia jej postrach wśród innych graczy, natomiast w życiu prywatnym mnożny komplikacje.

Reklama

Na szczęście Taylor-Joy nie poprzestaje na ukazaniu swej bohaterki jako emocjonalnej dziewczyny z chorą potrzebą triumfu. Dzięki subtelnym gestom i spojrzeniom przedstawia zagubienie Beth pośród ludzi oraz jej pragnienia, pozornie oczywiste a jednocześnie trudne do zaspokojenia. Drugi plan także w pierwszej chwili wydaje się jednowymiarowy, ale wraz z rozwojem historii ujawnia swoje skrywane oblicze. W Harrym Mellingu (w niczym nieprzypominającym już Dudleya Dursleya z serii o Harrym Potterze) twórcy znajdują niespodziewanie ogromne pokłady ciepła, pozwalając mu odpocząć od grania nieprzyjemnego buca. Marielle Heller, dotychczas kojarzona przede wszystkim ze swoim reżyserskim dorobkiem (między innymi "Cóż za piękny dzień" z Tomem Hanksem), daje popis jako tkwiąca w beznadziejnym związku przybrana matka Beth (traktująca ją bardziej jak młodszą siostrę), którą sukcesy córki motywują do poszukiwania własnego szczęścia.

Także grany przez Marcina Dorocińskiego Borgow wydaje się początkowo nieskomplikowaną postacią, wpisującą się w wyeksploatowaną już w latach 80. ubiegłego wieku rolę milczącego i nieokazującego uczuć Rosjanina, skupionego jedynie na pokonaniu protagonistki. Na szczęście wraz z kolejnymi odcinkami jego relacja z Beth pogłębia się, chociaż oboje wymieniają ze sobą zaledwie kilka słów. Fascynacja, którą dziewczyna darzy mistrza, wraz z kolejnymi spotkaniami staje się odwzajemniona. Dorociński nie ma zbyt wielu scen, lecz gdy pojawia się na ekranie, zagarnia go wyłącznie dla siebie.

Niestety, nic po najlepszych postaciach, gdy historia jest szablonowa i pełna waty. "Gambit królowej" popada miejscami w niepotrzebne dłużyzny, szczególnie w końcowych epizodach. Mizernie wypadają także niektóre wątki (relacja Beth z Townesem, dziennikarzem i jednym z jej konkurentów) oraz rozwiązania fabularne (znalezienie pieniędzy na wyjazd do Moskwy). Wynagradzają je jednak sceny szachowych pojedynków. Zrealizowane z werwą, niepowielające zastosowanych wcześniej chwytów formalnych, trzymają w napięciu od początku do końca - bez względu na to, czy bohaterka mierzy się akurat z arcymistrzem, czy też jako kilkulatka dopiero uczy się figur i strategii. Jeśli ktoś uważa, że gra w szachy nie może szarpać nerwów - niech obejrzy "Gambit królowej".

Twórcy świetnie ogrywają także epokę, w której rozgrywa się akcja serialu. Od czasu "Mad Men" lata 60. XX wieku nie prezentowały się tak dobrze na małym ekranie. Wszystkie kostiumy i elementy scenografii wykonano z najwyższą starannością, a uroku dodaje im wszechobecny papierosowy dym. Dobre wrażenie psują jednak doklejane na greenscreenie tła. Szczególnie w ostatnim odcinku wybijają one z imersji w świat przedstawiony. Na szczęście z estetyką tamtych czasów nie idzie ich klimat polityczny. Oczywiście atmosfera zimnej wojny jest jak najbardziej odczuwalna, jednak wielka historia rozgrywa się obok tej opowiadanej w "Gambicie królowej" i moglibyśmy o niej zupełnie zapomnieć, gdyby nie agenci KGB chodzący za Borgowem. Motyw starcia mocarstw zostaje zresztą świetnie obśmiany w zamykającym epizodzie. Miło czasem odpocząć od politykowania.

Produkcja Scotta Franka i Alana Scotta wybija się poziomem aktorstwa i realizacji spośród licznych propozycji platformy Netflix. Niestety, nie jest to także dzieło na miarę najlepszych seriali limitowanych ostatnich lat, np. "Czarnobyla" lub "Fargo". Ze sztampowej historii i tak wyciśnięto więcej, niż można było przypuszczać. Ogląda się ją bardzo przyjemnie, a jeśli komuś nie w smak szachy, to i tak warto - chociażby dla hipnotyzującej Anyi Taylor-Joy.

7/10

"Gambit królowej" (The Queen’s Gambit), twórcy serialu: Scott Frank i Alan Scott, USA 2020, Netflix, premiera: 23 października 2020

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gambit królowej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy