"Egzorcysta papieża": Gladiator w koloratce kopie zad szatanowi [recenzja]

Russell Crowe (P) w filmie "Egzorcysta papieża" /UIP /materiały prasowe

Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów skrytykowało "Egzorcystę papieża" już po samym jego zwiastunie. Ja również miałem poważne wątpliwości, czy oparty na posłudze ojca Gabriela Amortha hollywoodzki film będzie godny klasyki gatunku. Nie jest. "Egzorcysta papieża" jest jeszcze bardziej efekciarski, kiczowaty i teologicznie bełkotliwy niż jego zwiastun. Niemniej jednak Russell Crowe oddaje niezwykły charakter kontrowersyjnego ojca Amortha. Wielka szkoda, że nie dostał porządnego scenariusza.

Zmarły w 2016 roku wieku 91 lat ojciec Gabriel Amorth to najsłynniejszy egzorcysta w dziejach Kościoła katolickiego. Na pewno najbardziej rozpoznawalny medialnie. Duża część jego sławy wzięła się nie tylko z licznych artykułów i książek, jakie pisał, ale też popkultury, której się nie bał. Niedługo przed śmiercią zgodził się nawet wystąpić w dokumencie Williama Friedkina (tak, chodzi o reżysera arcydzieła "Egzorcysta" z 1973 roku), gdzie pokazał, jak wygląda prawdziwy egzorcyzm. Warto zestawić ze sobą dokument "The Devil and Father Amorth" i "Egzorcystę papieża", by zobaczyć, ile "prawdy" jest w horrorze Juliusa Averego.

Reklama

Życiorys tego niezwykłego kapłana nadaje się na emocjonujący i mięsisty serial. Podczas II wojny światowej Amorth był w antyfaszystowskiej partyzantce, za co dostał krzyż za waleczność. Ba, był nawet trzykrotnie aresztowany! Po wojnie działał w Chrześcijańskiej Demokracji i współpracował z późniejszym demiurgiem włoskiej polityki Gulio Andreottim, którego przenikliwie zlustrował w "Boskim" Paolo Sorrentino. Mimo że ukończył prawo, wstąpił do zakonu paulistów i oddał się na służbę Kościołowi. W 1985 roku został mianowany egzorcystą Państwa Kościelnego i diecezji rzymskiej. Swoją posługę pełnił do 2000 roku, kiedy przeszedł na emeryturę. W 1990 roku założył Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów. Całą swoją działalność poświęcił nie tylko walce z szatanem, ale i przekonywaniu ludzi o jego istnieniu. W wielu wywiadach mówił, że największym diabelskim podstępem jest wmówienie ludziom, że nie istnieje. Ten cytat przypisuje się poecie Baudelaire’owi, ale Amorth miał wiele innych chwytliwych powiedzonek. "Zawsze mówiłem, ze to diabeł boi się mnie i powtarzałem, że kiedy mnie widzi, to robi w portki" - mawiał. Twórcy "Egzorcysty papieża" dosłownie wzięli sobie do serca te słowa.

"Egzorcysta papieża": Absurdalny scenariusz, świetny Russell Crowe

Czego jednak można się było spodziewać po Juliusie Averym, który w zeszłym roku dał nam zawstydzająco schematyczny akcyjniak "Samarytanin", którego jedynym jasnym elementem był Sylvester Stallone? Teraz jest podobnie. Russell Crowe jest świetny w roli Amortha, czego naprawdę się nie spodziewałem. Nie dlatego, że nie wierzę w jego talent. Po prostu ten w ostatnich latach coraz potężniejszy fizycznie gość nie pasował mi do obrazu subtelnego ojca Gabriela. Jednak "gladiator" z wielkim wdziękiem oddał inteligencje, hultajsko chłopięcy humor, bezczelność wobec przełożonych i niezłomność ducha najsłynniejszego egzorcysty. Co jednak z tego, skoro cała reszta tej historii jest kuriozalna, efekciarska i zanurzona w kiczu. 

Szkoda, bo już na początku filmu pada bardzo ważne zdanie przypominające, że 98% przypadków "opętania" to tak naprawdę problemy psychiczne, które powinny być leczone medycznie. Z dwoma procentami nauka sobie jednak nie radzi i wtedy do akcji wkraczają egzorcyści. Nawet wtedy egzorcyzm nie wygląda zbyt filmowo, co próbowano (nie uchroniono niestety finału od hollywoodzkiej sieczki) pokazać w opartym również na książce o prawdziwych egzorcyzmach "Rytuale" (2011). Anthony Hopkins wzorował zresztą rolę właśnie na wizerunku ojca Amortha. "Egzorcysta" Friedkina czy "Egzorcyzmy Emily Rose" (2005) Scotta Derricksona również nie uchroniły się od przesady, ale oba były głębokimi, poważnymi i mądrymi głosami na temat obecności osobowego zła oraz istoty duchowej walki.

"Egzorcysta papieża" ociera się o ten klimat tylko dwóch, może trzech scenach rozmów Amortha z młodszym księdzem (Daniel Zovatto), który pomaga mu w egzorcyzmie amerykańskiej rodziny mieszkającej w dawnym opactwie w Kastylii. Wydaje się, że te strzępki teologicznych dysput zostały zachowane, by usprawiedliwić oparcie tej absurdalnej historii na działalności historycznej postaci. Ojciec Amorth udaje się do Hiszpanii na prośbę samego papieża, który zupełnie nie przypomina panującego wówczas (1987) na piotrowym tronie Karola Wojtyły, choć to urocze, że w Ojca Świętego wciela się sam Django z westernów Sergia Corbucciego, czyli Franco Nero! W byłym hiszpańskim opactwie odziedziczonym przez Julie (Alex Essoe) po tragicznie zmarłym mężu kryje się zło, które opętuje jej synka Henry’ego (Peter DeSouza-Feighoney). To samo zło czyha na jej córkę Amy (Laurel Marsden) oraz zastawia pułapkę na ojca Amortha. To zło jest jednak znacznie silniejsze niż wszystko, co egzorcysta do tej pory widział.

Za dużo streściłem? Cóż, przecież to wiemy już ze zwiastuna, bo twórców nie interesuje powolne budowanie napięcia znanego z kina o diabelskim opętaniu. Nawet w przesiąkniętym przecież komercyjnym duchem uniwersum małżeństwa Warrenów w trylogii Jamesa Wana ("Obecność") starano się trzymać w ryzach klimat tego rodzaju kina. Tutaj pedał gazu zostaje dociśnięty do dechy po kilkunastu minutach. Dlaczego? Ano dlatego, że dzisiejsi wykastrowani z duchowości filmowcy nie potrafią patrzeć w stronę demonologii bez komiksowego infantylizmu.

Idiotyzm na sterydach!

"Egzorcysta papieża" jest miszmaszem wyświechtanych elementów znanych z takich przeciętnych horrorów, jak: "Taśmy Watykanu" czy "Zbaw nas od złego" z "Kodem Da Vinci". Wszystko jest tutaj przegięte, dosłowne i efekciarskie. Russell Crowe nawet fruwa i swoją, nie żartuję, Vespą (wygląda na to, że przyjechał na niej z Rzymu do Hiszpanii) ściąga głaz odsłaniający, co kryje się w podziemiach opactwa. Idiotyzm na sterydach! Czy to jednak oznacza, że nie bawiłem się dobrze na tym filmie? Zadam to pytanie inaczej: czy ja powinienem się dobrze bawić na filmie o egzorcyzmach?

Russell Crowe znalazł chyba sobie franczyzę, gdzie będzie powtarzał rolę superbohatera w koloratce. W finale "Egzorcysty papieża" dowiadujemy się, że na świecie jest 199 kolejnych miejsc, gdzie Bóg nie jest mile widziany. Sequele gwarantowane. Cóż, wolałem już Jamesa Woodsa jako bezczelnego Jacka Crowa, ganiającego na zlecenie Watykanu wampiry w filmie Johna Carpentera, ale jakoś kupię Russella Crowe’a. Tylko następnym razem dorzucę do biletu popcorn. Bez wody święconej. Mam wrażenie, że mimo posmaku waty cukrowej i gumy do żucia ojciec Amorth zaakceptowałby taką hollywoodzką wersję samego siebie. Trzeba przypominać, że największą sztuczką diabła było wmówienie, że nie istnieje. W tej serii zły jest widoczny intensywniej niż coraz większy brzuch gladiatora.

5/10

"Egzorcysta papieża" [Pope's Exorcist], reż. Julius Avery, 2023, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 12 kwietnia 2023

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Egzorcysta papieża
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy