Reklama

"Dzień dobry, kocham cię!" [recenzja]: Do widzenia, nie kocham

A w ostatnim czasie było tak pięknie! Polska komedia romantyczna wydawała się podnosić z dna, po którym harcowała w ubiegłej dekadzie. Mieliśmy intrygującego "Faceta (nie)potrzebnego od zaraz", niezłe recenzje zebrały też "Listy do M.". Niestety, "Dzień dobry, kocham cię" zaprzepaszcza osiągnięcia poprzedników i przypomina, dlaczego termin "polski film" staje się w świadomości wielu widzów synonimem słowa "żenada".

Piękna Warszawa, piękni ludzi, aktualne trendy i tendencje, bogactwo, lans i bounce to elementy, które składają się na świat przedstawiony w filmie Ryszarda Zatorskiego. Jest kolorowo i bogato, a przy tym infantylnie i nieznośnie. To nic, że jednym z bohaterów jest świetnie - ponoć - wykształcony lekarz (Aleksy Komorowski), bo i tak zachowuje się jak przepełniony chucią nastolatek, który raz zobaczywszy piękną Basię (Barbara Kurdej-Szatan), pracownicę korporacji z tendencjami do jazdy na wrotkach, kompletnie traci głowę. Nie może spać, nie może jeść, marzeniem jego twarz zobaczyć jej znowu jest.

Reklama

Miłość w tej pseudokomedii utożsamiana jest z najbardziej wyświechtanymi wyobrażeniami o motylach w brzuchu i cudownych uniesieniach. Staje się też jedynym i wystarczającym celem, a jednocześnie i sensem życia. Można (trzeba!) zaryzykować i poświęcić dla niej wszystko. Wysiłek ani ryzyko na pewno nie będą daremne. Naprawdę, trudno zaprojektować mi sobie docelowego widza takiego filmu. Kogo twórcy chcą jeszcze karmić podobnymi bzdurami? Egzaltowanych nastolatków? "Biurwy" i innych przedstawicieli nowej polskiej burżuazji? A może samotne panny i starych kawalerów, którzy nie zakosztowali dotąd smaku związku, więc trzeba im go przedstawić w najbardziej wypaczonej i popapranej wersji? Kimkolwiek, Drogi Czytelniku, byś nie był, trzymaj się od tego filmu z daleka.

W przeciwnym razie czeka cię półtoragodzinna jazda bez trzymanki z dowcipami w rodzaju: "Lekarz mnie przejechał", "Chyba: przeleciał"!" i jednym z najnudniejszych scenariuszów dekady, w którym bohaterowie błądzą po omacku, udając, że znaleźć się nie potrafią. Pominę absurd zapisywania numeru komórki na ręce albo - jeszcze lepiej! - że prominentny lekarz nie pamięta 9 cyfr, z których składa się jego numer telefonu!? To mógł być początek inteligentnej komedii pomyłek, a stał się odwróceniem słów Hitchcocka o robieniu filmów: najpierw jest katastrofa, a potem już tylko gorzej.

Cóż, to nie pierwszy i nie ostatni żenujący obraz rodzimej produkcji, ale tego, że w ogóle powstał, należy żałować podwójnie. Reżyser i ekipa dali się bowiem poznać jako ludzie nowocześni. W "Dzień dobry..." nie tylko nadążają za miejskimi trendami (bohaterowie popularyzują jazdę na rowerze i wrotkach, zdrowo się odżywiają, ćwiczą na siłowni), ale też dokładają swoje trzy grosze w kwestii emancypacji (mamy tu do czynienia z coming-outem bohaterów, których ciałem obdarzyli komercyjni aktorzy). Niestety, w wypadku tej produkcji jest to zaledwie łyżeczka miodu w całej beczce dziegciu.

1/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Dzień dobry, kocham cię!", reż. Ryszard Zatorski, Polska 2014, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 7 listopada 2014

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kocham cię”
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy