Reklama

"Dziedzictwo Bourne'a": Bez tożsamości

"Dziedzictwo Bourne'a" to kontynuacja cyklu opowiadającego o tytułowym agencie rządowym, który zdobył popularność przede wszystkim za sprawą głównej roli Matta Damona.

Fani serii wiedzą jednak z pewnością, że w nowym obrazie aktor się nie pojawia. Podobnie jak reżyser dwóch poprzednich części, Paul Greengrass, był już zmęczony tematem i uznał, że został on wyeksploatowany. Obaj odmówili nakręcenia i wzięcia udziału w kolejnym projekcie, co jednak nie przekonało producentów (zachęconych niemal miliardem dolarów, jakie przyniosła trylogia o Bournie) do odstąpienia od niego.

Za kamerą postawili tym razem scenarzystę trzech poprzednich filmów, Tony'ego Gilroya ("Michael Clayton", "Gra dla dwojga"), a w głównej roli obsadzili zbierającego ostatnio znakomite recenzje Jeremy'ego Rennera ("The Hurt Locker - W pułapce wojny", "Miasto złodziei", "Mission: Impossible - Ghost Protocol", "Avengers"). Powstałe w efekcie "Dziedzictwo Bourne'a" po raz kolejny podnosi kurtynę, aby odsłonić jeszcze mroczniejsze warstwy niebezpiecznej rządowej intrygi i przedstawić widzom nowego bohatera.

Reklama

Dzieło Gilroy'a jest bezpośrednim spadkiem po tym, co wydarzyło się we wcześniejszych obrazach. Publiczne ujawnienie się Bourne'a pod koniec "Ultimatum" okazało się być iskrą, która mogła zagrozić latom prac rozwojowych, służącym szkoleniu lepszych agentów i wojowników. Teraz okaże się, że stworzony przez CIA Treadstone był tylko jednym z wielu podobnych programów wywiadowczych. Kolejna ich ofiara - Aaron Cross (Renner), podobnie jak Bourne zmuszony jest do konfrontacji ze swoimi przełożonymi, którzy postanowili zamknąć wszystkie projekty, a ich uczestników zlikwidować.

Cross staje się więc mimowolną ofiarą działań Bourne'a. Początkowo był jedynie znakomicie wyszkolonym agentem, który jako zawodowy żołnierz dobrowolnie wstąpił do programu oferującego mu możliwość podniesienia jego kwalifikacji intelektualnych i fizycznych. Przeciw systemowi zdecydował się stanąć dopiero w momencie, gdy ten postanowił go zniszczyć.

I właśnie motywacja głównego bohatera jest pierwszym - i niestety nie ostatnim - elementem, który nijak nie jest w stanie przekonać widza co do słuszności działań Crossa. To, że chce on przeżyć za wszelką cenę jest oczywiste, ale dlaczego wikła w globalną intrygę sprawującą kontrolę nad jego zdrowiem lekarkę (przyzwoita Rachel Weisz), jedyną według niego osobę na świecie, która może mu zapewnić niebieską pigułkę (czy tylko mi przypomina to sytuację z "Matrixa")?

Dalej następuje już cała lawina wydarzeń, które zupełnie nie są w stanie przekonać widza, zarówno co do logiki działań uciekającego przed kolejnymi oprawcami Crossa, jak i ścigających go rządowych zbirów na czele których stoi grany przez Edwarda Nortona niezwykle zawzięty Eric Byer (najlepiej nakreślony w filmie bohater, spec od brudnej roboty, którego zadaniem jest sprzątać po innych). Tym bardziej, gdy odbiorca nie zna poprzednich filmów z Mattem Damonem i nawiązujący do nich zagadkowy wstęp zupełnie nic mu nie mówi.

Bo chociaż na Bourne'a cały czas ktoś się tu powołuje, to jednocześnie cały wątek związany z jego osobą zupełnie nic nie wnosi do filmu. Jest czysto populistycznym zagraniem mającym za zadanie za wszelką cenę określić Crossa jako jego tytułowe dziedzictwo (na podobnej zasadzie pojawiają się w filmie znani z poprzednich części Joan Allen, Albert Finney, David Strathairn czy Scott Glenn).

Pomijając ów siermiężnie dodany wątek - Gilroy mimo wszystko znacznie lepiej spisywał się jako scenarzysta Bourne'ów niż ich reżyser - nowy obraz z poprzednimi częściami serii łączy tak naprawdę tyle, co z powieścią napisaną przez Erica van Lustbadera, samozwańczego dziedzica Roberta Ludluma, czyli tytuł. Niby rozgrywają się w identycznej rzeczywistości i opowiadają o podobnych wydarzeniach, ale napięcie i emocje takie same już niestety nie są.

W rękach Greengrassa filmy o Bournie były czymś więcej niż widowiskowym kinem akcji. Stały się - opakowane w atrakcyjną formułę thrillera - opowieścią o stanie społeczeństwa w świecie permanentnej inwigilacji i terrorystycznej paranoi. Sprawnie zrealizowanemu, ale pozbawionemu wyższych ambicji "Dziedzictwu" wyjść poza gatunek już się nie udało. W efekcie Cross może i bije równie mocno i celnie co Bourne, ale zadawane przez niego ciosy mają zdecydowanie mniejszy sens.

4/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Dziedzictwo Bourne'a", USA 2012, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 10 sierpnia 2012 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama