Nie pamiętam, kiedy miałem w kinie tak ambiwalentne odczucia, jak w trakcie seansu nowej superprodukcji fantasy "Dungeon & Dragons: Złodziejski honor" Jonathana Goldsteina i Johna Francisa Daleya. Chwilami bawiłem się naprawdę przednio, ale momentami czułem, jakbym przeniósł się do lat 90. XX wieku i oglądał w telewizji jeden z odcinków "Xeny: Wojowniczej księżniczki". Mimo dużego sentymentu, zarówno do tamtych czasów, jak również samej produkcji, nie jest to niestety komplement.
Jedna uwaga na wstępie. Nie jestem i nigdy nie byłem graczem, zatem kultowy w niektórych kręgach "Dungeon & Dragons" - w jakiejkolwiek formie - raczej funkcjonował zawsze na zasadzie ciekawostki niż pożeracza czasu bądź celu towarzyskich spotkań. W kontekście pisania o filmie, który trafił właśnie na ekrany polskich kin, ma to pewnie swoje plusy i minusy. Z jednej strony nie uważam się za grupę docelową produkcji i za wszelką cenę nie szukałem w niej "smaczków", konfrontując z oryginałem. Z drugiej - perspektywa braku większych oczekiwań sprawia, że w miarę obiektywnie jestem w stanie ocenić nowy "D&D" jako zamkniętą filmową całość. Choć fani pewnie będą mieli inne zdanie na ten temat. Zwłaszcza że ta ocena nie będzie przesadnie wysoka.
Zazwyczaj bywa ona pochodną porównań. Jeżeli za punkt odniesienia przyjąć to, co do tej pory powstało pod szyldem "Dungeon & Dragons" (a zwłaszcza fatalną produkcję z Jeremym Ironsem z 2000 roku), film Goldsteina i Daleya mocno zyskuje. Jeśli natomiast postawić ją obok klasyków gatunku, na czele z trylogią Petera Jacksona "Władca pierścieni", opartą w gruncie rzeczy na zbliżonym schemacie fabularnym, to jest już znacznie gorzej. Scenariuszowo, aktorsko oraz realizacyjnie.
Wspomniałem o zbliżonym rysie fabularnym do adaptacji Tolkiena, bo i w "D&D" wszystko de facto sprowadza się do zebrania drużyny złożonej ze "specjalistów" w mniej lub bardziej magicznych dziedzinach, wykonywaniu kolejnych zadań, kolekcjonowaniu artefaktów, pokonywaniu potworów, by móc wykonać ostateczną misję.
Podwaliny pod fabułę tworzy dwoje bohaterów, drobnych złodziejaszków - Edgin (Chris Pine) i Holga (Michelle Rodriguez), których historię i to, jak znaleźli się w więzieniu, poznajemy w formie retrospekcji. Wprowadza ona kolejne ważne dla filmu postaci znajdujące się po obu stronach barykady - niezbyt rozgarniętego maga (Justice Smith) i druidkę (Sophia Lillis) oraz przebiegłego Forge’a (Hugh Grant) i potężną czarownicę Sofinę (Daisy Head). O ile w przypadku "Władcy pierścieni" role niektórych aktorów zapisały ich w historii kina (a może stały się ich przekleństwem?), o tyle w przypadku "D&D" nikomu raczej takie "niebezpieczeństwo" nie grozi.
Jako że reżyserzy "Dungeon & Dragons" wywodzą się z komedii, tak więc ich nowa produkcja nie stroni od humorystycznych akcentów. Zarówno w samych portretach bohaterów, jak i wielu sytuacyjnych żartach, jakie towarzyszą ich niesamowitym przygodom. I jeśli mam być szczery, to z perspektywy osoby, która nie jest fanboyem, to właśnie komediowe wtręty ratują film. Jest ich na szczęście wiele i wywołują szczery uśmiech na twarzy, bo inaczej najzwyczajniej wiałoby nudą. A to w przypadku tego typu produkcji grzech ciężki.
Jeżeli miałbym coś zapamiętać z tego filmu, z pewnością byłoby to łotrzykowskie (bardzo udane!) wcielenie Hugh Granta oraz pewien tłuściutki smok, ozdoba całej produkcji. To jednak trochę za mało na bite dwie godziny w kinie. Recepcja "D&D" jest w ogóle interesująca i przebiega, co zasugerowałem na wstępie, dwutorowo. Duży entuzjazm fanów studzą miażdżące recenzje zagranicznych krytyków. Ja tak surowy co prawda nie będę, ale zdecydowanie bliżej mi do tych drugich. Jeżeli jeszcze raz miałbym poświęcić ten czas na zanurzenie się w świecie fantasy, wówczas zdecydowanie chętniej pograłbym w "Magię i miecz". A może nawet obejrzałbym "Xenę".
5/10
"Dungeon & Dragons: Złodziejski honor", reż. Jonathan Goldstein i John Francis Daley, USA 2023, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 14 marca 2023 roku.