"Deadpool" [recenzja]: Najemnik i mściciel, wariat i trickster

Kadr z filmu "Deadpool" /materiały prasowe

"Deadpool" Tima Millera to pozycja dla widzów zblazowanych i cynicznych, takich, którzy nażarli się popkultury i bekają cytatami z filmów. To tytuł także dla tych, którzy są zmęczeni kolejnymi ekranizacjami komiksów.

Chociaż Deadpool zamieszkuje to samo uniwersum, co X-Meni, to nie jest typowym superbohaterem. To anty-bohater, zainteresowany tylko własnymi sprawami najemnik i mściciel, wariat i trickster. A do tego cham i prostak. Od innych komiksowych sław odróżnia go też pewna nad-świadomość. Deadpool jakimś cudem zdaje sobie sprawę z fikcyjności otaczającego go świata.

"Deadpool" tak naprawdę zawiera w sobie dwa filmy. Pierwszy to typowa origin story. W czasie seansu śledzimy, jak ex-żołnierz Wade Wilson (Ryan Reynolds), w wyniku eksperymentów zmieniony w obdarzone zdolnością regeneracji monstrum, stawia pierwsze kroki jako zamaskowany wojownik i pokonuje kolejnych przeciwników. Ten drugi film jest kpiną z tego pierwszego. Bohater nieustannie wychodzi z roli i komentuje akcję oraz wybory twórców. "Czemu was tak mało? Nie starczyło pieniędzy na zatrudnienie większej ilości osób?", pyta się oddelegowanej do pomagania mu reprezentacji X-Menów. "Trochę za dużo przemocy jak na superprodukcję o superbohaterach, co nie?", mówi podczas masakry na autostradzie. "Deadpool" przypomina przez to pełnometrażową wersję jednego z zamieszczonych na YouTube nagrań z serii "Honest Trailers".

Reklama

W teorii "Deadpool" może wyglądać na jałowe ćwiczenie z ironii. W praktyce okazuje się świetnie zrealizowaną komedią akcji. Scenariusz Paula Wernicka i Rhetta Reese'a wypełniają po brzegi bon moty i gagi. I nawet jeśli część z nich wydaje się wyjęta z którejś części "American Pie" lub "Strasznego filmu", to większość równie dobrze mogłaby znaleźć się "South Parku".

Reżyseria Millera pozostaje efektowna i dosadna. Nie brakuje tu cyrkowych zwolnień i drastycznych ujęć okaleczonego ciała. Zaskakująco udana okazuje się rola Reynoldsa, aktora grającego zazwyczaj poniżej średniej. Jego Deadpool jest przepisowo buńczuczny i szalony, jednak ma w sobie też pewną dawkę delikatności, która zaznacza się w nieco przyciszonym, dziwnie spokojnym sposobie mówienia. Jest żywiołem, ale bywa człowiekiem.

"Deadpool" nie przynosi bynajmniej rewolucji w dziedzinie komiksowych adaptacji. Przebłyski samoświadomości miewają także Tony Stark z "Iron Mana" i bohaterowie "Strażników galaktyki", w tym drugim filmie pełno jest też kampowych odjazdów, natomiast w "Kick-Assie" znajduje się niewiele mniej wywrotowego humoru. "Deadpool" jest jednak na tyle konsekwentny w obnażaniu i wyśmiewaniu klisz tego rodzaju kina, że daje to w końcu nową jakość. Paradoksalnie, ten dystans pozwala widzom na nowo zbliżyć się do wyeksploatowanej już konwencji: zobaczyć jej mechanizmy i przypomnieć sobie jej zalety.

7,5/10

"Deadpool", reż. Tim Mille, USA 2016, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 12 lutego 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Deadpool
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy