"Dalida" [recenzja]: Encyklopedyczny portret diwy
Filmowa biografia Dalidy, kiedyś niezwykle popularnej piosenkarki, dziś odkrytej na nowo za sprawą Xaviera Dolana, który w "Wyśnionych miłościach" przypomniał jej kultowe "Bang Bang", jest problematyczna w ocenie.
Scenariusz koncentruje się na chwilach szczęścia, kiedy artystka odnosi kolejne sukcesy na estradzie, i licznych tragediach. Najpierw zginął jej ojciec, potem życie odbierali sobie lub umierali jej kolejni kochankowie. Mimo to nastrój tego filmu nie jest żałobny. Reżyserka Lisa Azuelos nie czyni z egipskiej diwy męczennicy niosącej swój krzyż, co ratuje ją przed tanimi chwytami, ale powoduje, że decyzja Dalidy o odebraniu sobie życia jest niezrozumiała i mało przekonująca.
Zarzutów pod kątem psychologicznych uproszczeń i powierzchownego potraktowania tematu można mieć więcej. Nie dowiadujemy się, ani w jaki sposób artystka tworzyła swoje kompozycje, ani co było jej twórczym paliwem. Kolejne hity pojawiają się w tle, reżyserka skupia się zaś na wydarzeniach z życia bohaterki. Ewentualnie sami możemy sobie pewne rzeczy dopowiedzieć z piosenek właśnie, bo ich tekst jest za każdym razem tłumaczony. Sporo można z nich wyczytać, ale taka taktyka wydaje się uproszczeniem. To przecież film miał opowiadać o Dalidzie, a nie jej piosenki.
Przekonujące są za to napięcia na linii jednostka-otoczenie. Dalida przez cały czas musiała mierzyć się z zaciętą krytyką, bo pozwalała sobie na wiele więcej, niż było w stanie zaakceptować społeczeństwo. Ten wątek jest na tyle dla reżyserki istotny, że wypycha film poza ramy kina biograficznego. Z opowieści o artystce staje się opowieścią o kobiecie i jej emancypacji. Tutaj też sprawdza się najlepiej funkcja kina, które ma przywracać nadzieję. Chociaż piosenkarkę wielu chciałoby przegnać kijem, fani nie odwracają się od niej. Śpiewane z pasją piosenki okazują się silniejsze niż święte oburzenie społeczeństwa; talent kruszy kolejne mury, a emocje zawarte w utworach pozwalają wierzyć słuchaczom, że rozumieją się z artystką. Triumf mimo tragicznego finału, który wcale nie oznacza, że Dalida, silna na scenie, była słaba poza nią.
Rozdźwięk pomiędzy scenicznym wizerunkiem a tym, kim bohaterka była w prywatnym życiu, nie jest tak duży jak w innych tego typu biografiach. Spragniona miłości artystka nie rozstaje się z uśmiechem. Azuelos nie pozwala nam jednak zajrzeć za tę fasadę, co jest kolejnym problematycznym w ocenie zagraniem. Z jednej strony liczy się na plus, bo reżyserka nie udaje, że zna odpowiedź na pytanie o to, co siedziało w głowie jej bohaterki. Z drugiej strony można ją posądzić o brak odwagi. W efekcie na pytanie, kim była Dalida, film udziela bardzo encyklopedycznej odpowiedzi. Ale przynajmniej nie brudzi sobie rąk w stylu prasy brukowej. Tylko tyle i aż tyle.
6/10
"Dalida", Francja 2016, reż. Lisa Azuelos, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 31 marca 2017