"Czarny telefon": Dzieciństwo pisane krwią [recenzja]

Ethan Hawke w scenie z filmu "Czarny telefon" /UIP /materiały prasowe

Scott Derrickson wraca do horroru. Po krótkiej przygodzie z kinem superbohaterskim i nagłym jej zakończeniu reżyser postanowił zrealizować odkładaną od dawna adaptację krótkiego opowiadania Joe Hilla - syna Stephena Kinga, który z bardzo dobrym skutkiem poszedł w ślady ojca. "Czarny telefon" to kolejny w ostatnim czasie horror z dziećmi w roli głównej. Jednak jeśli ktoś spodziewa się powtórki ze "Stranger Things", wyjdzie z kina zawiedziony.

Akcja "Czarnego telefonu" ma miejsce w ubogim miasteczku gdzieś w Kolorado pod koniec lat siedemdziesiątych. Od jakiegoś czasu miejscowe dzieci padają ofiarą porywacza, którego gazety nazywają Wyłapywaczem (Ethan Hawke). Trzynastoletni Finney Shaw (Mason Thames) jest szóstym chłopcem uprowadzonym przez szaleńca. Zamknięty w dźwiękoszczelnej piwnicy nastolatek szybko zdaje sobie sprawę, że jego szanse na przeżycie są minimalne. Z nieoczekiwaną pomocą przychodzą mu dawne ofiary Wyłapywacza, komunikujące się z nim za sprawą zepsutego czarnego telefonu. Dzięki ich wskazówkom chłopiec ma szanse, by wyrwać się z rąk porywacza.

Reklama

"Czarny telefon": Bez nostalgii za latami 70.

Na tle innych horrorów o dzieciach, m.in. serialu "Stranger Things" i pierwszej części "Tego", film Scotta Derricksona wyróżnia się niemal całkowitym odcięciem od nostalgii za późnymi latami siedemdziesiątymi i wczesnymi osiemdziesiątymi. Miasteczko Finneya nie jest kolorową krainą, w której czas odmierza się premierami kolejnych kinowych hitów w rytmie muzycznych szlagierów. Reżyser "Doktora Strange’a" ukazuje wczesną nastoletniość jako ciąg cierpień, znaczony siniakami i strupami, powstałymi podczas gry w baseball lub (znacznie częściej) bijatyk ze szkolnymi łobuzami. Sposób, w jaki Derrickson niemal fetyszyzuje kolejne zadrapania i krwawe ślady na twarzach i dłoniach dziecięcych bohaterów, jest głównym źródłem dyskomfortu w pierwszej części filmu. Cała produkcja utrzymana jest w wygaszonych barwach jesiennej aury. Tym większe jest wybicie z rytmu opowieści, gdy w trzecim akcie nagle pozwala sobie na kolory i znaną piosenkę w tle. Podobnych nagłych zerwań ze stosowaną przez twórców przez większość filmu strategią jest zresztą więcej (brak humoru, który nagle przerywa wulgarna modlitwa) i za każdym razem wypadają one niekorzystnie.

"Czarny telefon" można opisać jako dzieło, które dobrze się zaczyna, ale za bardzo nie wie, jak miałoby się skończyć. Derrickson w przekonujący sposób przedstawia szkolne i rodzinne relacje Finneya oraz majaczące na horyzoncie zagrożenie ze strony Wyłapywacza. Gdy chłopiec zostaje porwany, wtedy zaczynają się schody. Ograniczenie akcji do jednego pokoju nie wchodzi w grę, pojawiają się więc wątki poboczne - Gwen (Madeleine McGraw), nieprzebierającej w słowach młodszej siostry chłopca, która w snach ma wizje kolejnych ofiar porywacza, oraz Maxa (James Ransome), bezrobotnego kokainisty, który postanawia rozwikłać zagadkę zaginionych dzieci na własną rękę. Pierwszy zasygnalizowany jest już w pierwszym akcie i wypada intrygująco, także dzięki bardzo dobrej McGraw. Im dalej w las, tym bardziej widać, że dla twórców jest to jednak pretekst do prostego rozwiązania wszystkich problemów, z którymi Finney nie mógłby sobie poradzić samodzielnie. Wątek Maxa wydaje się natomiast całkowicie zbędny, ponieważ nie wpływa on ani na napięcie, ani na samą historię. Pojawia się zresztą na tyle sporadycznie, że nie sposób nie określić go jako doczepionego na siłę.

Mason Thames: Aktorskie odkrycie "Czarnego telefonu"

Konfrontacja Finneya z Wyłapywaczem także zaczyna się obiecująco. Duża jest w tym zasługa odtwórców głównych ról. Nastoletni Thames jest odkryciem filmu. Hawke, przez ogrom swojego czasu ekranowego schowany pod zdradzającymi nastrój szaleńca maskami, bawi się głosem, będąc jednocześnie przerażającym i nieprzewidywalnym. Derrickson świadomie udziela nam jak najmniej informacji o mordercy. Nieważne jest "dlaczego to robi", tylko "jak się przed nim bronić". Reżyser dobrze bawi się przestrzenią pokoju - pozornie pustego i klaustrofobicznego, a w rzeczywistości skrywającego różne wskazówki i możliwości ucieczki. Niestety, po niedługim czasie czuć, że "Czarny telefon" był pierwotnie krótkim opowiadaniem, a część fabuły musiała zostać dopisana. Im dalej w las, tym bardziej film gubi swój rytm, posępny klimat zastępują proste jumpscare’y, a po emocjonującym finale następuje pospieszne zwieńczenie, którego wnioski są bardzo kłopotliwe.

"Czarny telefon" miał potencjał, by stać się kolejnym udanym współczesnym horrorem. Niestety, po drodze zabrakło szlifów i wycięcia niektórych części materiału. Szkoda, tym bardziej że nastoletni protagonista został świetnie wykreowany, podobnie jak przetrzymujący go psychopata. Mimo pewnych wad filmu Derricksona, fani kinowej grozy powinni być usatysfakcjonowani.

6/10

"Czarny telefon" [The Black Phone], reż. Scott Derrickson, USA 2021, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 24 czerwca 2022

Zobacz też:

"Elvis": Magnetyzm, charyzma, talent, look [recenzja]

"Jennifer Lopez: Halftime": Z kamerą u J.Lo [recenzja]

"Kobieta na dachu": Pomykała superstar [recenzja]

"Po miłość / Pour l'amour": Kobieta w potrzasku [recenzja]

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Czarny telefon
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama