"Co w duszy gra": Dla widza w każdym wieku [recenzja]

Główni bohaterowie "Co w duszy gra": nauczyciel muzyki Joe Gardner (L) i... dusza o numerze 22 /Capital Pictures /Agencja FORUM

Jedna z bardziej wyczekiwanych animacji wreszcie trafia na polskie ekrany. Na jak długo? Oby jak najdłużej, bo "Co w duszy gra" to Disney-Pixar w najlepszym wydaniu. Jest mądrze, wzruszająco i przepięknie. Dla młodszych i dla tych nieco starszych też.

Punkt wyjścia filmu jest cokolwiek nietypowy. Główny bohater Joe Gardner to gimnazjalny nauczyciel muzyki na zabój zakochany w soulu i jazzie. Pewnego dnia pochłonięty przez rutynę mężczyzna dostaje szansę na wielki życiowy przełom. Były uczeń zaprasza go na próbę, a raczej - casting. Chłopak jest w mieście, bo gra tournée z legendarną saksofonistką Dorotheą Williams, niespodziewanie wypadł im ze składu pianista i szukają zastępstwa, stąd telefon do dawnego "psora". Joe siada za fortepianem, dotyka klawiszy i dzieje się magia. Sukces! Ma tę fuchę! Jest jeden szkopuł. Kilka minut później pijany szczęściem, całkowicie rozkojarzony mężczyzna wpada w niezabezpieczoną studzienkę kanalizacyjną i... umiera.

Reklama

Początek stanie się końcem? Nie dla Joego, który śmierci się stanowczo sprzeciwia. Zrobi wszystko, by jego ciało i dusza ponownie się zespoliły, a wieczorny koncert marzeń doszedł do skutku. Ucieka więc z zaświatów do przedświatów: miejsca, gdzie młode duszyczki dopiero przygotowują się do życia. Swój ziemski paszport uzyskują, gdy odkryją swoje powołanie. Niektórym idzie to błyskawicznie, ale są takie, dla których znalezienie celu wydaje się niemożliwością... To jedna z nich, niemogąca wpasować się w żadną sztywną szufladkę dusza numer 22, pomoże Joemu powrócić na ziemię. W "Co w duszy gra" koniec staje się początkiem!

To projekt bardzo ambitny i oryginalny. W centrum mamy pierwszego czarnego bohatera w uniwersum Disney-Pixar. Joe to na pierwszy rzut oka antyteza atrakcyjnego "leading-mana": jest neurotykiem, rutyniarzem, koordynującym średnio zdolne dzieciaki w zwyczajnej szkole. Uważa, że jego powołaniem jest koncert i życie sesyjnego muzyka. Marzy o karierze, ale boi się tych marzeń spełnić, całe życie spędza więc, czekając. Trochę jak dusza w przedświatach...

Oglądamy więc historię o kimś, kto myśli, że wie, czego pragnie, ale jego faktyczne potrzeby są całkiem inne. Uświadomi mu to dopiero sytuacja graniczna. Śmierć zmusi go, by nauczył się żyć od nowa, tym razem świadomie. Jego towarzyszką w procesie będzie dusza numer 22. To jej pierwsza wizyta na Ziemi, na niebieską planetę patrzy z niekłamanym zachwytem, bez żadnych naleciałości, rutyny, znudzenia. Joe najpierw gna, bo wieczór, koncert, bo cel! Ale będzie musiał się zatrzymać, spojrzeć na świat jej oczami. Dopiero wypełniwszy misję, o której wcześniej nie wiedział, zbliży się do oryginalnie wyznaczonego celu.

22 reprezentuje dziecięce, świeże spojrzenie na świat. Joe zaś porządkuje to, co widzi, według dorosłych zasad. 22 nie może oderwać oczu od spadającego listka i daje się łaskotać promieniom słońca - Joego trapi brak stałej umowy o pracę i wyrzuty ze strony mamy. Świat 22, przedświaty, to przestrzeń pasteli, dźwięków, faktur, gdzie przenikają się kształty i uczucia, a rytm wyznacza kolejna psota; jaka jest Ziemia, planeta Joego, wiemy doskonale wszyscy. Na ekranie obok oczka do klasyków filozofii jest też śmieszny gruby kot niczym z mema. Jest nadzieja i depresja, światło i mrok. Reżyser Pete Docter znowu spójnie łączy na ekranie dwie wrażliwości, robiąc kolejny film idealnie wpisujący się w disneyowską strategię tworzenia kina dla widza w każdym wieku.

Docter zaczął rozwijać ten projekt już w 2016 roku. Nurtowało go pytanie: "skąd bierze się ludzka osobowość?". Pomysł, by pochylić się nad skomplikowanymi egzystencjalnymi tematami w animowanej formie to znak rozpoznawczy Amerykanina, którego widzowie doskonale kojarzą z "Potworów i spółki", "Odlotu", a przede wszystkim nieco podobnego na poziomie pomysłu "W głowie się nie mieści". Proces stopniowo posuwał się do przodu. Plany dystrybucyjne pokrzyżowała oczywiście pandemia. Choć udało się zorganizować londyńską premierę w październiku ubiegłego roku, zaraz potem kina zamknęły się na cztery spusty.

W USA obraz zadebiutował online, stając się pierwszym w historii filmem studia Pixar bez światowej kinowej dystrybucji. Cieszy mnie, że w Polsce trafi na duże ekrany, przynajmniej na chwilę. Doskonale się go bowiem w tym formacie ogląda. Można docenić barwy, światło, świetną dynamikę obrazu i montaż. Przyjrzeć się detalom pomysłowej kreski, która szczególnie w Przedświatach miesza niezwykle ciekawe inspiracje, od wskazywanego przez twórców angielskiego artysty i satyryka Ronalda Searle, po Picassa. W kinie można też dać się otulić dźwiękom, które w animacji Doctera grają pełnoprawną rolę.

W oryginale w Joego wciela się Jamie Fox, zaś 22 głosu użycza Tina Fey. Po polsku Lisa zastąpił Kot (Tomasz!) i poradził sobie doskonale. Joe jest ciepły, nieporadny, zdeterminowany, nawet w sposobie intonacji jest muzyka, melodia. Zaś 22 w interpretacji Joanny Koroniewskiej to ujmujące dziecko-mędrzec. W jej głosie słychać wiarygodny, zaraźliwy zachwyt światem. Na tym polega dubbing!

Disney słynie z doskonałych ścieżek dźwiękowych, a skoro główny bohater "Co w duszy gra" jest muzykiem, to sprawy nie można było potraktować półśrodkami. Konsultantami muzycznymi filmu byli m.in. legendarny pianista jazzowy Herbie Hancock i jego wieloletnia współpracowniczka, perkusistka jazzowa i kompozytorka Terri Lyne Carrington, mająca na koncie także współpracę z innymi legendami, jak Stan Getz czy Al Jarreau. Do wiarygodnego zaanimowania sekwencji koncertowych filmowcom posłużyły nagrania z występów Joego Bastiste'a. Stempel jakości na muzycznej stronie projektu stawia udział rockowych guru, znanych z zespołu Nine Inch Nails - Trenta Reznora i Atticusa Rossa, którzy od blisko dekady odnoszą sukcesy jako twórcy doskonałych soundtracków. Za elektroniczną ścieżkę dźwiękową do "W głowie..." dopiero co dostali Złoty Glob. Film obwołano także najlepszą animacją.

Po raz pierwszy o tym projekcie usłyszałam jeszcze w 2019 roku, kiedy podczas wydarzenia fanowskiego D23 twórca Pete Docter opowiadał o nim zebranym dziennikarzom. "Najważniejsze jest dla nas łączenie się poprzez kino z ludźmi. Dlatego chcemy poprzez animację odpowiedzieć na stale dręczące nas, najważniejsze pytania: Dlaczego tu jestem? Co tu robię? Kim jestem?". Jak sam przyznał, pomysł na filozoficzno-muzyczną animację wydawał się z początku szalony. Ale wchodząc w ten projekt, Pixar i Disney mieli już na koncie sukcesy innych szalonych projektów z nietypowymi bohaterami - "Ratatouille" ("mówiące szczury") "Wall-e" (roboty sprzątające śmieci) czy "Odlot" ("starsi mężczyźni i latające domy"). Serce podpowiadało: róbmy. Zaryzykowali. Jeszcze wtedy, podczas prezentacji fragmentów, poczułam, że ten film może być czymś wyjątkowym. Cieszę się, że półtora roku później przeczucie się potwierdziło.

8/10

"Co w duszy gra" [Soul], reż. Pete Docter, USA 2020, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 5 marca 2021

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Co w duszy gra
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy