Cały ten rock
"Będzie głośno!", reż. Davis Guggenheim, USA 2008, Against Gravity, premiera kinowa: 15 stycznia 2010
Dorastałem w ciężkich dla rocka czasach. Kurt Cobain już nie żył, kolejne zespoły, które niegdyś definiowały istotę gitarowej muzyki rozpadały się lub odchodziły w cień a na listach przebojów królował hip-hop i r'n'b. Mimo to, wkraczając w wiek dojrzewania, nie prosiłem rodziców o kupno miksera i zestawu płyt gramofonowych do ścierania, ale o sześciostrunowe pudło z gryfem i zapas piórek. Wolałem ścierać opuszki.
"Historia Led Zeppelin, U2 i White Stripes w jednym filmie" - głosi dumnie hasło reklamowe na plakacie kinowym. Guzik prawda. Siłą tego pomysłowego rockumentary jest właśnie to, że w żadnej mierze nie stara się streszczać dziejów owych trzech rock'n'rollowych, jakże odmiennych grup, ale skupia się jedynie na podejściu do muzyki trójki wirtuozów gitary, którzy swoją grą zdefiniowali brzmienie macierzystych zespołów.
Jimmy Page, The Edge, Jack White. Trzy pokolenia, trzy różne osobowości, trzy podejścia do największego fetyszu muzyki rockowej - gitary elektrycznej. Celowo muzycy nie są filmowani w jednym kadrze razem z osobnikami płci żeńskiej - swoimi żonami, współpracowniczkami, fankami. Role kobiet pełnią właśnie gitary, ostre jak brzytwa (Explorer The Egde'a,) przesterowane (Les Paul Jimmy'ego Page'a), zmysłowe i klasyczne do bólu (Claudette Jacka White'a). Ich nieodłączne towarzyszki życia.
Wzorcowa konstrukcja dokumentu pokazuje na przemian muzyków podróżujących do miejsc, w których się wychowali, gdzie krystalizowało się brzmienie ich wioseł, wreszcie - gdzie powstawały najsłynniejsze numery ich grup. Zwiedzimy więc m.in. farmę we Frankin, w stanie Tennessee, gdzie na naszych oczach Jack White skomponuje utwór, zobaczymy opustoszałe wybrzeża nieopodal Dublinu, gdzie The Egde testował efekt echa, będziemy też świadkami podróży Jimmy'ego Page'a do willi Headley Grange, gdzie Zeppellini nagrywali słynną "czwórkę", z ponadczasowymi "Schodami do nieba". W finale oglądamy wspólne jammowanie muzyków. Szkoda tylko, że w filmie, który jest rodzajem hołdu dla muzyki rockowej i gitarzystów, którzy od ponad pół wieku nadają jej kształt, występ trójki wirtuozów stanowi tylko tło dla napisów końcowych. Chciałoby się usłyszeć więcej.
Aż dziw bierze, że za realizację tego kojącego duszę rockmana obrazu odpowiedzialny jest Davis Guggenheim, autor nagrodzonej Oscarem "Niewygodnej prawdy", nadętej agitki z wojującym eko-szaleńcem, Alem Gorem w roli głównej, a ostatnio krótkometrażowej hagiografii Baracka Obamy, która pomogła kandydatowi demokratów wygrać wybory. Guggenheim, chwytając za kamerę, zostawił ideologię daleko w tle, dzięki czemu powstała uniwersalna opowieść o trzech pokoleniach muzyków, których wiele dzieli, ale łączy jedno - miłość do rock'n'rolla.
Wiele lat temu odstawiłem próby gry na gitarze kiedy zrozumiałem, że ogniskowe granie nie uczyni mnie gwiazdą rocka. Po projekcji "Będzie głośno" odważyłem się jednak sięgnąć do szafy, odkurzyć stary gryf i zaintonować nieśmiertelne "Whole Lotta Love". I dziwnym trafem, pomimo braku dwóch strun i rozstrojenia pozostałych - brzmiało to dobrze.
7,5/10