"Bullet Train": Wsiądź do pociągu nie byle jakiego [recenzja]

Brad Pitt w filmie "Bullet Train" /materiały prasowe

W tym sezonie Hollywood ma dobre pomysły na przyciągnięcie widzów do kin. Wsadzenie do pędzącego pociągu siedmiu psychopatów, pozbawienie Brada Pitta męskości i nagięcie politycznej poprawności okazują się świetnymi powodami, żeby kupić bilet na "Bullet Train".

"Bullet Train": Biedronka, czyli Brad Pitt tajnym agentem

Pitt gra tu Biedronkę, wypalonego agenta, który jest przekonany, że urodził się pod pechową gwiazdą. Czego się dotknie, to knoci - takiego ma w życiu pecha. No ale jeść za coś trzeba, więc bierze kolejne - dość proste - zlecenie. Ma wsiąść do pociągu na trasie Tokio - Kioto i wykraść z niego neseser. I już możecie się domyślić, że łatwo wcale nie będzie. Na pokładzie jest bowiem siedmiu zabójców na zlecenie, którzy też mają swoje zadania.

Reżyseruje David Leitch, który był kaskaderem aktora w "Podziemnym kręgu", "Panu i Pani Smith", "Meksykaninie" czy "Troi". Wcześniej dyrygował nim Pitt, teraz role odwróciły się. Brad miał tak duże zaufanie reżysera, że pozwolił sobie na wiele. Jego Biedronka wygląda jak zaprzeczenie bohaterów, którzy przynieśli mu sławę. Nie ma w sobie nic z szaleństwa, zapalczywości i brawury, które charakteryzowały jego postaci z "12 małp" czy "Podziemnego kręgu", ani z seksapilu, którym emanował w "Wichrach namiętności" czy "Joe Black".

W "Bullet Train" ukrywa głowę pod wyjątkowo nieatrakcyjną czapką-rybaczką, oczy zasłaniają mu niedopasowane okulary, a pewność siebie zastąpiło przekonanie, że wszystko skończy się źle. A do tego z jego ust ciurkiem lecą coacherskie banialuki o równowadze i życiu w zgodzie ze sobą.

Reklama

Efektem jest rozrywka idealna na lato. Pełny dystansu do siebie Pitt wnosi do skonwencjonalizowanego gatunku filmów o mordercach powiew świeżości, co przeniósł również poza film - na europejskiej premierze "Bullet Train" w Berlinie znów przyszedł w spódnicy - założył ja publicznie pierwszy raz od pamiętnej sesji dla "Rolling Stones" w latach 90. XX wieku.

"Bullet Train": Śmiały humor wyróżnia film

Pitt mówi w wywiadach, że w scenariuszu porwało go przede wszystkim naznaczenie postaci przez fatum, co jest nietypowe dla kina z Kalifornii. Film jest adaptacją japońskiego bestsellera Kōtarō Isaki, zaś reżyser David Leitch studiował kino Azji. W "Bullet Train" z łatwością znajdziecie nawiązania do kina jego ukochanego reżysera - Hongkończyka Ringo Lamy, który w zabijaniu w kinie rozrywkowym widział nie tylko efektywną masakrę, ale też autentyczny dramat.

W "Bullet Train" Leitch też nigdy nie traci z oczu faktycznego znaczenia śmierci, choć eliminowanie kolejnych bohaterów potrafi oddać niezwykle zabawnie.

Śmiały humor zresztą wyróżnia film. Choć są tu spełnione wszystkie zasady politycznej poprawności (oglądamy przedstawicieli każdej rasy, wśród zabójców są też kobiety, w tle jest dostrzegalny wątek LGBT), to produkcja nie daje się zamknąć w jej jarzmie. Dziś trzeba odwagi, by Aarona Taylora-Johnsona i Briana Tyree Henry’ego obsadzić w roli braci, choć różnią ich kolory skóry. Albo by żartować tak, jak Cytryna, bohater Henry’ego, który mówi do Prince (Joey King), że nie wzruszają go łzy białej dziewczyny.

Całą podróż tytułowego pociągu zrealizowano w studiu w USA. Atrapa wagonów stała w miejscu, ale wśród pracowników i tak byli ludzie, którzy mieli mdłości - zamontowane w oknach ekrany wyświetlające zmieniający się krajobraz z dużą prędkością były tak realistyczne. Cierpiącym na chorobę lokomocyjną należy się więc przestrzeżenie, a pozostałym - sygnał: "Wsiadać, odjazd!".

7/10

"Bullet Train", reż. David Leitch, USA 2022, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 5 sierpnia 2022 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bullet Train (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy