"Black Adam": Facet w czerni [recenzja]

Dwayne Johnson i Aldis Hodge w filmie "Black Adam" /materiały prasowe

Kino superbohaterskie rządzi się swoimi prawami. Akcja zwykle pędzi na złamanie karku, jedna spektakularna scena pogania kolejną, a liczbą efektów specjalnych można by spokojnie obdzielić kilka, jak nie kilkanaście "zwykłych" produkcji. To wszystko jest w porządku do momentu, kiedy nie przesłania samej historii. Czego o filmie "Black Adam", nowej propozycji z uniwersum DC, powiedzieć niestety nie można.

"Black Adam": Najbardziej oczekiwana produkcja roku

Jeżeli wierzyć Twitterowi, film hiszpańskiego reżysera Jaume Colleta-Serry jest jedną z najbardziej oczekiwanych produkcji końcówki roku. Już od dłuższego czasu fani prześcigają się w domysłach, związanych nie tylko z samą historią oraz jej wydźwiękiem, ale i wiele znaczącą sceną po napisach końcowych, która finalnie wyciekła do internetu przed światową premierą. Długo zresztą walczył o nią z decydentami z amerykańskiego studia Dwayne Johnson, który nie tylko wciela się tu w tytułową rolę, ale jest też jednym z producentów "Black Adama".

Reklama

Były amerykański wrestler, a od kilkunastu lat popularny aktor robił podchody do opowieści o mniej znanym bohaterze z popularnego komiksowego świata już od dawna, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. W końcu się udało, a sam Johnson odważnie zapowiada, że "Black Adam", mimo problemów z cenzurą (film wymagał wycięcia co brutalniejszych scen, by dostać niższą kategorię wiekową), będzie nowym początkiem dla filmowego uniwersum DC. Ale czy aby na pewno?

Akcja filmu Colleta-Serry miesza porządki czasowe, od odległej przeszłości po współczesność, a jej miejscem jest fikcyjne miasto Kahndaq. W starożytności rządzone przez despotycznego władcę, parającego się czarną magią, obecnie zaś okupowane przez wrogie mieszkańcom jednostki.

Te dwie płaszczyzny łączy nie tylko postać głównego bohatera obdarzonego ponadnaturalnymi mocami, ale i artefakt, jakim jest magiczna korona zapewniająca temu, kto ją założy, pozostanie niepokonanym. Skojarzeń z Tolkienem jest tu zresztą trochę więcej i raczej nie wypadają one na korzyść superprodukcji od DC.

"Black Adam" i Dwayne Johnson: Najważniejsza rola w jego karierze?

Black Adam, a w zasadzie wywodzący się ze starożytnych czasów Teth Adam, bo tak niemal przez cały film nazywa się bohater, jest postacią niejednoznaczną. Początkowo zdecydowanie bliżej mu do czarnego charakteru, w konsekwencji czego zostaje na kilka tysięcy lat uwięziony za niewłaściwe wykorzystanie swoich mocy. Ostatecznie, jako że "Kahndaq potrzebuje bohatera", ma szansę się zrehabilitować we współczesnym świecie.

Johnson na ekranie dwoi się i troi, sprawiając wrażenie, jakby to była jego najważniejsza rola w dotychczasowej karierze. I pewnie tak jest, wszak niektórzy a priori wieszczą mu nawet oscarową nominację. Nie byłbym takim optymistą, bo zdecydowanie bardziej znany z zapaśniczych aren The Rock podobał mi się w nieco lżejszych, przygodowych odsłonach spod znaku serii "Jumanji" czy "Wyprawy do dżungli", wyreżyserowanej notabene przez Colleta-Serrę.

Ambiwalencja głównego protagonisty to także przyczynek do tego, by w filmie pojawiła się grupa innych superbohaterów, zrzeszonych pod nazwą Stowarzyszenia Sprawiedliwości. Na ich czele ex-James Bond, czyli Pierce Brosnan. I to chyba najciekawszy wątek całej produkcji, której niestety brakuje elementarnej równowagi. Bo w tego typu filmach równie ważne co pozytywni bohaterowie są postaci czarnych charakterów. A w "Black Adamie" zarówno ten z przeszłości, jak i teraźniejszości są nie tylko mało wyraziści, ale i nieco karykaturalni.

Trudno odmówić produkcji hiszpańskiego reżysera warsztatowej sprawności. Całość podana jest w efektowny, bardzo wizualny sposób, do czego w równej mierze przyczyniła się pewnie technologia CGI, co zdjęcia znakomitego operatora, jakim jest Lawrence Sher. Tyle że wszystko, co przez dwie godziny widzimy na ekranie, przypomina jeden wielki efekt specjalny. Owszem, sprawiający początkowo sporo frajdy, ale na dłuższą metę jednak nużący i niekoniecznie angażujący.

Wydaje się, że kilka ostatnich lat w kinie superbohaterskim w dobitny sposób przekonało, że nawet ta najbardziej efektowna forma to już trochę za mało. Tym samym obok faceta w czerni przejdziemy raczej obojętnie.       

5/10

"Black Adam", reż. Jaume Collet-Serra, USA 2022, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 21 października 2022 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Black Adam
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy