"Bank Lady" [recenzja]: Korwin-Mikkemu się nie spodoba
"Bank Lady" zamachuje się, żeby wymierzyć policzek klasycznemu, zmaskulinizowanemu kinu gangsterskiemu, w którym kobieta pełniła rolę jedynie rekwizytu. W niemieckim filmie zostaje pozornie upodmiotowiona i wcale nie przemawia własnym głosem.
Seans "Bank Lady" mógłby pogodzić Korwin-Mikkego i zagorzałe feministki. Wszyscy chóralnie uznaliby, że sposób zaprezentowania kobiety w tym filmie jest nie do przyjęcia.
Pierwszemu włos zjeżyłby się na głowie, kiedy zobaczyłby wyposażoną w broń trzydziestolatkę, z którą nie może sobie poradzić ani miejscowa policja, ani mężczyzna, u którego boku napada na banki. Feministki z kolei zalałaby krew z tego powodu, że bohaterka tego filmu nie zyskuje świadomości i podmiotowości po to, żeby przemówić własnym głosem, tylko naśladować mężczyznę.
Cóż, równie dobrze mogłoby się okazać, że Gisela to tak naprawdę mężczyzna dla efektu przebrany za kobietę.
Bo za motywacją bohaterki do wstąpienia na drogę przestępstwa stoi - a jakże! - mężczyzna. Gisela decyduje się napadać na banki z nudów i z miłości. Jej stłumioną seksualność również oswobadza facet. Nie ma w niemieckim filmie miejsca na kobiece samostanowienie. Gisela, chociaż drżą przed nią bankierzy i policjanci w całym Hamburgu, jest jedynie użytecznym i dobrze wyglądającym przedmiotem w rękach Petera (aka Hoffmana), który manipuluje nią, jak chce.
Z tej perspektywy jest więc "Bank Lady" opowieścią o zgubnej (choć jak dowiadujemy się z napisów końcowych - nie do końca!) sile miłości. Bohaterka tak bardzo chce się przypodobać mężczyźnie, którego sobie upatrzyła, że jest w stanie złożyć na jego ołtarzu wolność i moralność. Jednak twórcy osiągają w ten sposób inny efekt niż Arthur Penn w "Bonnie i Clyde" czy Oliver Stone w "Urodzonych mordercach". W amerykańskich obrazach kobiety także sięgały po broń z nudów i z miłości, ale tam pasja i namiętność stawały się motorem napędowym przemiany bohaterek.
Tymczasem metamorfoza Giseli jest jakby niepełna. Na co dzień pozostaje nieśmiałą pracownicą fabryki tapet, w rodzinnym domu - mimo trzydziestki na karku - grzecznie słucha się rodziców, wciąż nie umie postawić się wrednej koleżance. A więc ludzie tak naprawdę wcale się nie zmieniają. I za to spostrzeżenie należy się akurat twórcy plus. Gisela pozostaje w swoim zahukaniu tak konsekwentna, że nawet kilkanaście okładek pism, które zdobi jej portret pamięciowy (a - dodajmy - wygląda na nim jak ikona popu i bogini seksu), nie są w stanie przeorać jej mentalności. Presja patriarchatu w protestanckich Zachodnich Niemczech okazuje się potężniejsza niż w konserwatywnym USA.
Wątek pogoni mediów za sensacją i ich tabloidyzacja nie robi tu wrażenia (trudno się dziwić, skoro ciekawiej wybrzmiał już w filmie Sidneya Lumeta "Pieskie popołudnie" jeszcze z lat 70. XX wieku). Pytanie więc, czy twórcom udaje się wpleść do swojego filmu inny komentarz na temat otaczającej nas rzeczywistości? Jeśli tak, to "Bank Lady" najbliżej do narracji pokryzysowych. Z bohaterką trudno nie sympatyzować, kiedy niczym gwiazda Hollywood staje przed bankowym okienkiem i trzymając na muszce kasjerów, prosi ich (dosłownie!) o spakowanie pieniędzy do torby. Znienawidzeni po 2008 roku bankierzy dostają za swoje, co z jednej strony cieszy, ale - z drugiej strony - cóż z tego, skoro - jak już zostało powiedziane - bohaterka dzięki temu wcale nie pozbywa się swoich trosk, zmartwień i nieśmiałości? Wygląda na to, że zemsta za kryzys jest możliwa, ale nikomu nie przyniesie ona spodziewanej ulgi. Dużo w tym rozrywkowym filmie pesymizmu.
6/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Bank Lady" (Banklady), reż. Christian Alvart, Niemcy 2013, dystrybucja: Aurora Films, premiera kinowa: 1 sierpnia 2014 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!