Reklama

Babie lato

"500 dni miłości", reż. Marc Webb, USA 2009, Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 4 grudnia 2009.

W kinie amerykańskim to spore ryzyko zadebiutować komedią romantyczną. I to nawet wtedy, gdy ten pierwszy film jest obrazem niezależnym. Co prawda może się opłacić, dzięki czemu twórca natychmiast zostaje ogłoszony świetnie zapowiadającym się wizjonerem. Może też jednak przynieść zupełnie odmienny efekt (kiepskie recenzje, marne zyski), przez co reżyser trafia w niełaskę potencjalnych producentów jego kolejnych obrazów. Marc Webb realizując "500 dni miłości" postanowił zaryzykować. Czy się opłaciło?

Jego film prezentuje historię Toma (Joseph Gordon-Levitt) i Summer (Zooey Deschanel), a także losy ich tytułowego uczucia. Nie oglądamy jednak przedstawionych standardowo zdarzeń w myśl odwiecznego porządku: poznanie - zakochanie - przeszkody - happy end. Zostają one zaprezentowane achronologicznie, podkreślając dystans twórcy do opowiadanej historii, a jednocześnie umożliwiając widzowi, zapoznanie się z różnymi momentami tego trwającego tytułowe 500 dni związku.

Reklama

Tom ma już dość samotności. Uważa, że nadszedł moment, kiedy trzeba poważnie pomyśleć o swojej przyszłości i wreszcie się ożenić. Mężczyzna jest przy tym niepoprawnym romantykiem, dlatego też chciałby wreszcie spotkać na swojej drodze tą "jedną jedyną". Szczęśliwym trafem w firmie, w której pracuje zatrudnia się właśnie piękna Summer. Z początku nieśmiały Tom nie ma odwagi się z nią umówić i stosuje różnego rodzaju fortele. Wreszcie, dzięki pomocy młodszej siostry i nieco bardziej doświadczonych kolegów, udaje mu się osiągnąć zamierzony cel i zaczyna spotykać się z dziewczyną.

Summer jednak wcale nie ma ochoty na stały związek. Dziewczyna jest zresztą mocno pesymistyczna w tej materii: nie wierzy w prawdziwą miłość ani przeznaczenie. Tom jej się co prawda podoba, ale daleka jest od nazywania go swoim "chłopakiem", a tym bardziej od wyjścia za niego za mąż.

I tu rodzi się problem, bo Tom nie może myśleć o niczym innym. Zarazem nie chce stracić życiowej szansy i utracić swojej jedynej - jego zdaniem - prawdziwej miłości.

Film Webba nie jest standardową komedią romantyczną. Po pierwsze, już od samego początku odwrócone zostają w nim role. To Summer zachowuje się jak mężczyzna, który chce korzystać z życia i nie chce się angażować, a Tom przypomina dziewczynę, która myśli, że los zesłał mu wybrankę, która jest mu przeznaczona i tylko z nią może być szczęśliwy. Po drugie, komizm wynika w "500 dniach miłości" raczej z dialogów, a nie jak to zwykle ma miejsce w tego typu produkcjach z kłopotliwych sytuacji, w których zakochani "przypadkowo" się znajdują. Po trzecie, nie ma tu typowego randkowania, dzwonienia do siebie, wyznań miłości, jest za to snucie się po Ikei i urządzanie konkursów w parku w głośnym krzyczeniu słowa "penis". Po czwarte wreszcie, finał obrazu Webba jest przeciwstawieniem tego, jak zwykle filmy tego typu się kończą, ironią wymierzoną w happy-endy - mimo że sam do tej tradycji wyraźnie się odwołuje.

"500 dni miłości" to także zabawa kinem. Mamy tu m.in. drwinę z Bergmana, radosny taniec z przechodniami rodem z Bollywood czy obsadzanie się bohaterów w rolach postaci z "Gwiezdnych wojen". Widać, że Webb zna historię kinematografii i odwoływanie się do niej sprawia mu wyraźną przyjemność, a zarazem bawi zaznajomionego w temacie widza. Takich inteligentnych gier z odbiorcą jest tu zresztą więcej. Sam film zaczyna się od często wykorzystywanego zdania: "Podobieństwo postaci do prawdziwych osób jest przypadkowe", które jednak szybko zostaje uzupełnione tekstem: "Do ciebie też, Jenny. Ty suko!".

Zaraz po tym odbiorca zostaje zapewniony, że obraz, który zaraz obejrzy nie jest filmem o miłości. Cały sęk w tym, że najzwyczajniej w świecie w to nie wierzy. Niemal do samego końca oczekuje, że zostanie zaskoczony, czyli upewniony w swoich początkowych przewidywaniach i co najdziwniejsze, w pewnym sensie ma w tym względzie rację.

"500 dni miłości" to kino inteligentne, zabawne, błyskotliwe, nastawione na zaskoczenie odbiorcy, a nie powielanie utartych schematów. Jednocześnie film Webba zawiera dosyć przewrotne przesłanie, które wyróżnia się spośród typowych hollywoodzkich "romkomów", którymi zazwyczaj jesteśmy karmieni. W USA film miał ograniczoną dystrybucję, a mimo tego przyniósł spore zyski. Czy w Polsce również się spodoba?

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: 500 dni miłości | USA | lato | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy