"Autopsja Jane Doe" [recenzja]: Tajemnicza dziewczyna

Fotos z filmu "Autopsja Jane Doe" /materiały dystrybutora

Jeśli nie lubisz przerażających momentów, w których gaśnie światło, a wszystkie zwłoki w kostnicy zaczynają tańczyć - to nie jest film dla ciebie. "Autopsja Jane Doe" zachowuje podstawowe zasady gatunku kina grozy.

Napięcie narasta bardzo powoli. Co jakiś czas jest moment wytchnienia, ale od samego początku widzom towarzyszy tajemnicza dziewczyna i jej zimna, przerażająca twarz. Nieruchoma Olwen Catherine Kelly w roli Jane nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Jej ciało staje się artefaktem tajemnicy z bardzo odległej przeszłości.

Wszystko zaczyna się w kostnicy, która jest przestrzenią prywatną i zarazem przyjazną. W domu rodzinnym pana Tildena od pokoleń mężczyźni zajmują się sekcją zwłok. Pan Tilden (Brian Cox) ma w piwnicy profesjonalną kostnicę, salę do dokonywania sekcji zwłok i małe krematorium. Jego syn asystuje mu od jakiegoś czasu przy każdej sekcji. Tildenowie mieszkają na amerykańskiej prowincji. Austin (Emile Hirsch) marzy o tym, żeby wyjechać i opuścić rodzinną norkę. Namawia go do tego także jego dziewczyna. Najtrudniej jednak powiedzieć o wszystkim ojcu. Pan Tilden jest sam. Pani Tilden zmarła. Ojciec ma tylko pierworodnego i nie widzi innej opcji, jak przekazanie mu rodzinnego interesu.

Reklama

Ciało anonimowej dziewczyny, którą policja nazywa Jane Doe, zostaje odkryte w piwnicy zwykłego domu. Ktoś dokonał potwornej masakry wszystkich członków rodziny i na dokładkę odkryto zwłoki tej młodej kobiety. Sekcja Jane to rutynowe działanie. Tildenowie działają jak automat. Włączają kamerę, przygotowują narzędzia i rozpoczynają sekcję zwłok. Niby nic dziwnego, ale tym razem każdy kolejny punkt w trakcie tradycyjnej procedury przynosi nowe zaskoczenie. Tajemnicza dziewczyna jest kimś zupełnie innym. Nikt się nie spodziewa, z jakiego powodu znalazła się w tym miasteczku i jak bardzo niebezpieczna jest jej obecność.

W filmie André Øvredala, który wcześniej nakręcił bardzo interesującego "Łowcę troli", chodzi oczywiście o suspens, grozę i zaskoczenie. Dzwoneczek na dużym palcu u stopy zmarłego na pewno zadzwoni. Takie efekty powodują, że z jednej strony "Autopsja..." nie należy do prostych obrazów z rodziny horroru. Z drugiej - jest to znak, że twórcy wykonali niezły "risercz" i takie postacie jak Edgar Alan Poe nie są im obce.

W miarę rozwoju akcji interwały, w których panuje względny spokój, są coraz krótsze. Pod sam koniec wydaje się, że zemsta nareszcie się skończy, że jest możliwe tzw. szczęśliwe zakończenie. I w tym przypadku Øvredal bawi się z widzem i jego przyzwyczajeniami do pewnych klasycznych obrazów oraz zakodowanych dźwięków. Przy okazji rozwiązuje sprawy prywatne. Jest bezwzględny dla każdego bohatera. Pierwszy ginie kot. Później sytuacja komplikuje się coraz bardziej.

7/10

"Autopsja Jane Doe", reż. André Øvredal, Wielka Brytania 2016, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 13 stycznia 2017

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Autopsja Jane Doe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy