"Anomalisa" [recenzja]: Samotność neurotyka

Kadr z filmu "Anomalisa" /materiały prasowe

Jeśli wierzycie, że życie jest jak film, prawdopodobnie nie macie racji. Bo życie jest jak animacja, przynajmniej taka jak "Anomalisa".

Tytuł wziął się z połączenia imienia jednej z bohaterek i anomalii, wyróżniającej ją spośród szarej masy. Lisa ma charakterystyczną bliznę na twarzy. Dziewczyna (i jej blizna) robi piorunujące wrażenie na Michaelu, głównej postaci tej historii, który cierpi na zespół Fregoliego. Ta rzadka przypadłość powoduje, że każdy człowiek wydaje się choremu wcieleniem jednej i tej samej osoby.

Michael jest sławnym w świecie korporacji trenerem, którego bestsellerowa książka podnosi skutecznie wydajność pracy. Od bohatera wszyscy oczekują, że powie im nie tylko jak pracować, ale też jak żyć. Problem w tym, że on sam potrzebuje kogoś, kto by mu w tej kwestii podpowiedział. Bo z życiem, a zwłaszcza z rozczarowaniem nim, ma sporo problemów.

Reklama

Wykonana w technice animacji lalkowej "Anomalisa" składa się z fascynujących drobnostek - w formie i treści. Michael, Kalifornijczyk, zostaje wysłany na konferencję do prowincjonalnego z jego perspektywy Cincinnati. Podróż, od momentu wejścia do samolotu aż po dotarcie do hotelowego pokoju, to kawalkada małych nieszczęść, które są jak kula śniegowa. Wreszcie urastają do potężnych rozmiarów tragedii, co zrozumie każdy, kto choć raz nazwał siebie neurotykiem.

Zmiana czasu jet lag, rozgadany taksówkarz, z którym nie ma się ochoty rozmawiać, sztuczne zachowanie personelu hotelu - te pozornie małe rzeczy potrafią doprowadzić do szału. I Michaela doprowadzają. Dostrzegając jedynie miałkość otoczenia i irytując się napotykanymi ludźmi, w Anomalisie, jak sam nazywa Lisę, odnajduje światełko nadziei. Szansę na zaspokojenie tęsknoty "za czymś więcej".

Kauffman, wespół z Dukiem Johnsonem, współreżyserem, wie, że ta tęsknota obecna jest w każdym z nas, niezależnie od tego, czy w domu czekają żona i syn, jak w przypadku Michaela. A kino potrafi ją jeszcze bardziej podsycić. "Anomalisa" ma jednak inną rolę. Jak na reżysera "Synekdochy, Nowy Jork" przystało, pozbawia złudzeń, koncentruje się na rozczarowaniach rzeczywistością. Ta miesza się tu ze snem, a sen ze snem w śnie, co każe dwa razy zastanowić się, czy to, co aktualnie dzieje się na ekranie, to faktyczny uśmiech losu do bohatera, prawdziwe przeżycie, czy tylko jego odpływanie w sferę marzeń. Bo zrost marzeń z rzeczywistością jest w filmie jedynie pozorny, co wybrzmiewa w kapitalnej scenie łóżkowej. Zapowiadający się na piękne przeżycie stosunek - jak ze snu! - okazuje się niezręczny i banalny - jak w rzeczywistości. Animacja jak życie.

7,5/10

"Anomalisa", reż. Charlie Kaufman, USA 2015, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 22 lutego 2016 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy