To widać gołym okiem. Widać za każdym razem. Przyzwyczajamy się. Do życia w sąsiedztwie wojny, śmierci, przemocy, do spirali rosyjskiego zła. Pierwsze tygodnie wojny, codzienne wystąpienia Zełenskiego. Łzy same napływały mi do oczu, a przecież mało jestem płaczliwy. Wzruszenie - chcę wierzyć, że z empatii, ale na pewno także ze strachu, z niestabilności, z niepewności.
- Bezkompromisowy dokument o zniszczeniu tytułowego miasta, autorstwa jedynego dziennikarza, który pozostał w nim do końca. Film Czernowa, który z narażeniem życia rejestrował rosyjskie zbrodnie i codzienne życie mieszkańców Mariupola.
- Film "20 dni w Mariupolu" trafi na ekrany polskich kin 8 marca 2024 roku.
W pierwszych miesiącach agresji Putina na Ukrainę, oglądaliśmy wszystko, jak leci. Ponury serial bez szans na happy end. Bez pocieszenia, może tylko z większą niż dzisiaj nadzieją, że Zachód pomoże, że USA, że wszystko jakoś się uda. Pomożecie? Pomożemy.
Nie pomogliśmy, nie do końca, ale o tym wiadomo dopiero dzisiaj, kiedy nadzieje w nas wciąż jeszcze są, ale o wiele niestety słabsze, a problemy globalne, problemy w innych krajach i kontynentach, nie pomagają na pewno.
W tamtych dniach, heroicznych miesiącach przechodzącej w wiosnę zimy 2022 roku, kiedy gremialnie przypinaliśmy do płaszczy i marynarek niebiesko-żółte emblematy, a w wielu polskich domach na krócej lub dłużej zamieszkali wojenni uciekinierzy z Ukrainy, słuchaliśmy również o Mariupolu. O tym opowiada nominowany do Oscara i nagrodzony Pulitzerem film Mścisława Czernowa, jedynego filmowca, który wytrwał z kamerą w mieście do samego końca.
Mariupol to było piękne, portowe miasto - i bardzo ludne, liczące ponad czterysta tysięcy mieszkańców, do tego strategicznie położone: w obwodzie donieckim, nad Morzem Azowskim. Dzisiaj to miasto-symbol obrony i bohaterstwa Ukrainy.
Bitwa o Mariupol trwała od lutego do maja 2022 roku. Rosjanie bombardowali celowo linie energetyczne, magazyny leków, wodociągi, niszczono autobusy i wieże operatorów telefonii komórkowej. Bitwa zakończyła się 20 maja, kiedy ostatni żołnierze broniący do końca zakładów Azowstal poddali się Rosjanom.
Podczas dwudziestu dni obrony Mariupola zginęło dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców, uszkodzonych zostało dziewięćdziesiąt procent bloków i sześćdziesiąt procent domów jednorodzinnych. Zagłada, hekatomba.
"20 dni w Mariupolu" to zatem dokument o śmierci miasta i ludzi. O umieraniu. Konkretnego człowieka i bezimiennej zbiorowości. O umieraniu dzieci. O czymś niepojętym, co znaliśmy dotąd głównie z historii, z podręczników, czytanek.
"Nie ma czegoś takiego jak obiektywizm. Obiektywizm reportera to jest kwestia sumienia. I sam powinien sobie udzielić odpowiedzi na pytanie, co jest bliskie prawdy" - pisał Ryszard Kapuściński.
Mścisław Czernow nie udaje bezstronności, nie szuka obiektywizmu, to reporter zaangażowany. Dzieje się zbyt dużo i zbyt źle, żeby lege artis szukać racji obu stron. W tym przypadku nie ma żadnych wątpliwości - oto jedna ze stron została zaatakowana przez drugą. Nie będzie upiększania, mówi Czernow, pudrowania, maskowania. Brutalnie o brutalnym, bez autocenzury. Kto wytrzyma, ten obejrzy do końca.
Dokument "20 dni w Mariupolu" trwa niewiele ponad półtorej godziny, ale ten czas będzie trudny. Oczy same się zaciskają. Zbyt mocny kaliber. Oto dziewczyna w ciąży, wynoszona z kliniki położniczej po ataku Rosjan na szpital. Umrze niebawem, razem z nienarodzonym dzieckiem.
Sceny z udziałem dzieci, bezbronnych dzieci wojny, robią największe wrażenie. A Czernow nie odpuszcza. Dzieciak raniony przez sowiecki granat. Reanimacja.
Chłopiec grający w piłkę, który stracił obie nogi. Dokumentalista usłyszy w tej scenie: "Mścisław, filmuj to wszystko, dokumentuj, kręć, niech zobaczą, jak to wyglądało naprawdę, co oni z nami robią".
Nie chodzi jednak o szok widza, szok jest konsekwencją przyjętej metody. Chodzi o świadectwo. Rejestrację prawdy. Zobaczcie, jak było. Zobaczcie, jak działają. Zobaczcie, żebyście nigdy się już nie pomylili.
Czernow obnaża również niezliczone kłamstwa Rosji. Znamy tę śpiewkę. Dokument zaczyna się od wypowiedzi Putina, wypowiedzi wielokrotnie powtarzanej, przemielonej setki razy, że w razie niepodjęcia - jak to nazywał - "operacji specjalnej", Ukraińcy zaatakowaliby bezbronnych Rosjan. Od początku, mało kto w te propagandowe hasła wierzył (poza Rosjanami), w tym momencie nie wierzy już chyba nikt.
Mścisław Czernow, ukraiński dziennikarz pracujący dla agencji Associated Press, razem z czworgiem reporterów, pozostał w Mariupolu od początku do końca.
Pierwsze sceny, czuje się grozę, ale jeszcze nie wszyscy wierzą, że ta groza się ziści. Jak fraza z wiersza Miłosza: "nikt nie wierzy, że staje się już". Ludzie się spieszą, rozglądają niepewnie. Niby wiedzą, ale nie dowierzają, sam Czernow również sugeruje: "Cywilów zostawią przecież, do cywilów nie będą strzelali". Deziluzja nastąpi natychmiast. Ostrzeliwane mieszkania, bloki, szpitale. Martwi ludzie na ulicach, dzieci, groby. Trzeba kopać kolejne groby, nie indywidualne już, a zbiorowe, nie starcza rąk do pracy. Za chwilę spada kolejna bomba, wprost na świeżo zorganizowane cmentarzysko.
Dokument, początkowo zamówiony przez agencję AP, powstawał w wojennych warunkach. Czernow w każdej chwili sam mógł stracić życie. Nie opuścił jednak miasta, został. Udało mu się przemycić z Mariupola trzydzieści godzin materiału, trzydzieści godzin rozpaczy. Tak powstał ten film - dzieło, które przy wszystkich zawartych w nim wojennych potwornościach, jest także kinem pełnym formalnej dyscypliny, udanym pod względem artystycznym.
Im głośniej, tym ciszej. Martwi ludzie, krzyki Rosjan, przerażone oczy kobiet, to wystarczy. Nie potrzeba więcej. Pewnie dlatego tak duże wrażenie zrobiła na mnie scena nakręcona w jednym z mariupolskich schronów. Dziecko przytula kotka. Bawi się z kotem. Życie trwa, to też wojna.
8/10
"20 dni w Mariupolu", reż. Mścisław Czernow, Ukraina 2023, dystrybutor: Watch Dogs, premiera kinowa: 8 marca 2024 roku.