Reklama

Wenecja 2013: Zwykły żart czy historyczna konieczność?

70. MFF w Wenecji po raz pierwszy w historii wygrał film dokumentalny. Wiele festiwali nie ma śmiałości, by zmuszać jedno jury do ważenia jakość dokumentów i fabuł. Nie widzą poziomu, na którym można byłoby dokonywać porównań między tak odmiennymi formami filmowymi.

Selekcjonerzy weneckiego festiwalu go jednak dostrzegli. I nie byłoby nic złego w tym, że dokument Gianfranco Rosiego przyćmił fabularne propozycje konkursowe, gdyby był on dziełem bezkompromisowym, niebanalnym, przełamującym konwencję lub choćby autentycznie interesującym.

"Sacro GRA" jest jednak boleśnie przeciętna. Uhonorowanie jej tegorocznym Złotym Lwem najtrafniej skomentuję, posługując się cytatem z "Żartu" Milana Kundery i przyznając się do tego, że "ogarnęło mnie przerażenie, bo doszłam do wniosku, że rzeczy wynikłe z pomyłki są równie realne jak rzeczy wynikłe logicznie z konieczności".

Reklama

Film "Sacro GRA" (czyli "święta" autostrada Grande Raccoro Anulare) jest efektem dwuletniego dokumentowania życia ludzi zamieszkujących okolicę jednej z największych włoskich autostrad. Na pamięć znamy przysłowie zapewniające, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się, co możemy spotkać na trasie wiodącej do celu?

Gianfranco Rosi stawia to pytanie i stara się na nie odpowiedzieć, portretując przedmieścia wielkiej metropolii, których krajobrazy nie mają nic wspólnego z pocztówkami reklamującymi słoneczną Italię. Reżyser przygląda się ubóstwu ludzi, żyjących na marginesie społeczeństwa. Zdystansowana kamera rejestruje życie rodzin współdzielących jednopokojowe mieszkania, rybaków, prowadzących lokalne interesy, dziewczyn tańczących na barze w przydrożnych lokalach i biologa, który truje robaki lęgnące się w mięsistych tkankach włoskich palm.

Gianfranco nikogo nie tłumaczy i nic nie ocenia. Pozwala, byśmy sami zauważyli, jak stara się być przewrotny, pokazując brak perspektyw i przykrą stagnację w domach ludzi, zamieszkujących tereny nieopodal drogi szybkiego ruchu. Życie przecieka im między palcami z taką samą szybkością, z jaką samochody prują po autostradzie. Stojąc w jej jednym miejscu, widzimy tylko ślady rozmazanych, barwnych świateł. Niektórym mogą się kojarzyć z tęczą, z obietnicą, że szczęście czeka po jej drugiej stronie, ale nikt nie ma w sobie tyle śmiałości, by na nią przejść.


Problem z filmem Gianfranco polega jednak głównie na tym, że znacznie lepiej pisze się o "Sacro GRA", niż się ją ogląda. Szczególnie łatwo jest przecież dorabiać metafory, kiedy w filmie lęgnie się pustka, która krzyczy, by ją wypełnić.

A może nagrodzenie jedynego dokumentu w konkursie to zabieg czysto polityczny? Dzięki temu 70. festiwal odbije się na świecie szerokim echem. A rozgłosu potrzebuje coraz bardziej, bo nie tylko najbardziej interesującej filmy, ale i prestiż traci na rzecz MFF w Toronto. Dyrekcja kanadyjskiego festiwalu postanowiła zmienić politykę i walczyć o światowe premiery, a nie dzielić się nimi. Toronto - festiwal, po którym pojawiają się pierwsze poważne przewidywania oscarowym nominacji - staje się bez wątpienia miejscem, które oferuje i obiecuje znacznie więcej niż festiwal wenecki. Ten ostatni prestiż zamienia na źle pojętą elitarność - w relacjach publikowanych w międzynarodowych mediach pojawiają się narzekania na organizację festiwalu i kosmicznie wygórowane ceny noclegów, które na czas festiwalu rosną średnio trzy do sześciu razy w górę w stosunku do swojej realnej rynkowej wartości.

Czy jednak dobrym pomysłem na budowanie festiwalowego wizerunku jest nagradzanie niemal wyłącznie filmów "z regionu"? Choć w selekcji było sporo niezłych amerykańskich produkcji, gros nagród trafił w ręce Europejczyków.


Jury w składzie Bernardo Bertolucci, Andrea Arnold (reżyserka "Fish Tank"), Renato Berta (szwajcarski operator), Carrie Fisher (aktorka grająca księżniczkę Leię w "Gwiezdnych wojnach" w 1977 roku), Martina Gedeck (niemiecka aktorka), Jiang Wen (aktor), Pablo Larrain (reżyser i producent), Virginie Ledoyen (aktorka kreująca postać Francoise w "Niebiańskiej plaży") oraz Ryuichi Sakamoto (kompozytor) Srebrnym Lwem dla najlepszego reżysera uhonorowało Alexandrosa Avranasa, który podpisał swoim nazwiskiem grecką "Miss Violence", a Coppa Volpi dla najlepszego aktora dostało się w ręce grającego w filmie Themisa Panou. Krytycy narzekali, że "Miss Violence" to popłuczyny po "Kle" (2009) Giorgosa Lanthimosa, ale najwyraźniej jury uznało, że Nowa Fala Greckiego Kina potrzebuje wsparcia, które pomoże jej rozwijać niebezpiecznie zbliżone do siebie projekty, w których ekonomiczny kryzys, patriarchat, upodlenie kobiet i przemoc domowa będą uparcie grały pierwszoplanowe role.

Przyglądanie się narodowym bolączkom, wadom i stereotypom ewidentnie sprawiło jury wiele radości, skoro za najlepszą aktorkę uznano Elenę Cottę z filmu "Via Castellana Bandiera" Emmy Dante. We włosko-szwajcarsko-francuskiej koprodukcji reżyserka opowiada o portugalskiej kłótni o pierwszeństwo na drodze i przygląda się, do jakich tragedii może prowadzić uparte stawianie na swoim. Wie to też nieletni bohater filmu "Joe" Davida Gordona Greena, w którego rolę wcielił się utalentowany Tye Sheridan. W jego przypadku nie sposób kwestionować słuszności uhonorowania go Nagrodą Marcello Mastroianniego dla Najlepszego Młodego Aktora.

Po części został też doceniony faworyt krytyków i publiczności - urokliwą "Philomenę" nagrodzono za najlepszy scenariusz. Chociaż w ostatnim zestawieniu w rankingu opublikowanym na łamach festiwalowej gazety Venice Daily film Xaviera Dolana niesłusznie znajdował się zaledwie na siódmej pozycji - Jury FIPRESCI (Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych) szczęśliwie uznało "Toma na farmie" za najlepszy film festiwalu, przyznając mu swój prestiżowy znak jakości. I choć o fantastycznych "Stray Dogs" niby też nie zapomniano, przyznając Tsai Ming Liangowi Grand Jury Prize, z biegiem czasu - kiedy "Sacro GRA" niknie w pamięci, a historia z Taipei rośnie w siłę - narasta poczucie rozczarowania, że tajski reżyser nie został największym triumfatorem jubileuszowego festiwalu filmowego na Lido di Venezia.

Jeśli Wenecja chce być miejscem niezobowiązująco flirtującym z mainstream, ale hołubiącym kino arthousowe - niech zacznie nagradzać filmy, których twórcy arthouse wynoszą na wyżyny doskonałości, a nie tych, którzy ani nie umieją bawić się formą ani nie mają do powiedzenia nic ciekawego.

W centrum rozmowy Jamesa Benninga i Richarda Linklatera ("Przed północą"), która została zarejestrowana w dokumencie "Double Play" Gabe'a Klingera nagrodzonym Venezia Classici Award dla Najlepszego Dokumentu o Kinie, znajduje się dyskusja na temat poszukiwania nowego języka filmowego. Nie tylko jednak dla filmowców, ale i dla tożsamości weneckiego festiwalu odnalezienie nowego języka jest kluczowe - by mówić i być rozumianym, manifestować i być akceptowanym; w końcu by opowiadać niebanalne historie z różnych stron świata i zwyczajnie zachwycać.

Anna Bielak, Wenecja

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama