Oscary 2011
Reklama

Po drugiej stronie mitu

"Do szpiku kości", reż. Debra Granik, USA 2010, dystrybutor Vivarto, premiera kinowa 25 lutego 2011 roku.

Mało filmów o tak zwanej Ameryce B przedostaje się do szerszej dystrybucji. Widocznie mieszkańcy Stanów z założenia wolą oglądać siebie na ekranie tylko w wersji zbotoksowanej i odessanej. I nagle jakaś nikomu nieznana reżyserka ośmiela się zrealizować taki obraz, jak "Do szpiku kości", który nie dość, że wygrywa festiwal w Sundance, to jeszcze jest jedną 10. produkcji walczących o Oscara w kategorii: najlepszy film. I jak tu taką nauczyć rozumu?

No bo nie dość, że Debra Granik nakręciła obraz prezentujący USA bynajmniej nie jako najwspanialsze państwo świata, to jeszcze gdzie go nie pokaże, to wszędzie ją nagradzają (oprócz wspomnianych powyżej - wyróżnienie na zeszłorocznym Berlinale, wygrana na wrocławskim AFF, aż cztery szanse na Oscary i masa innych nominacji do Satelit, Film Independent czy Złotych Globów).

Reklama

Od jakiegoś czasu pojawiają się co prawda niezależne produkcje, które zdobywają sławę i walczą o najważniejsze statuetki z filmami z "głównego nurtu", ale zwykle są one ciepłe i pogodne (choć wzbogacone o czarny humor), a co najważniejsze, przedstawiają Stany Zjednoczone co najwyżej w krzywym zwierciadle. Tego typu filmami były m.in.: "Juno" Jasona Reitmana, "Mała miss" Jonathana Daytona i Valerie Faris czy "Wszystko w porządku" Lisy Cholodenko.

Zresztą ta ostatnia produkcja, również walczy o tegorocznego Oscara za najlepszy film i co ciekawe, ma polską premierę tego samego dnia, co "Do szpiku kości". W dziele Cholodenko akcja rozgrywa się jednak w słonecznej Kalifornii, bohaterowie są piękni, plenery bajeczne, a jedyne co zdaje się zaburzać tę sielankowość, to... orientacja seksualna głównych bohaterek.

O takich jedynie problemach mogą marzyć bohaterowie "Do szpiku kości". Na mroźnej wyżynie Ozark, położonej w środkowej części Stanów Zjednoczonych, nic nie przychodzi łatwo, a każdy dzień jest walką o przetrwanie. Zwłaszcza dla 17-letniej Ree Dolly (Jennifer Lawrence), która nie dość że musi opiekować się dwójką młodszego rodzeństwa, to jeszcze nie ma żadnego oparcia w rodzicach. Jej matka jest bowiem chora psychicznie i straciła kontakt ze światem, a ojciec - kucharz metaamfetaminy - siedzi w więzieniu.

Młodość upływa zatem Ree na rąbaniu drewna, polowaniu na wiewiórki, a jednocześnie uczeniu wszystkiego, co sama umie młodszego brata i siostrę. Zawczasu chce ich przygotować na sytuację, w której musieliby być zdani jedynie na siebie, podobnie jak ona teraz. Dziewczyna marzy co prawda o wyrwaniu się z tej rzeczywistości i zaciągnięciu do wojska, które zdaje się być jedyną na to szansą, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że skazałaby tym samym rodzeństwo na jeszcze gorsze życie.

Co znaczące, Ree popada w jeszcze większe tarapaty, gdy jej ojciec opuszcza w końcu więzienie, jednocześnie poręczając majątkiem rodzinnym swoje pojawienie się na procesie. Mężczyzna jednak znika, w efekcie czego, jeśli dziewczyna chce utrzymać dom i ziemię, musi go odnaleźć i doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości.

Okazuje się to niezwykle trudne w mieścinie takiej jak Ozark, gdzie niby wszyscy są rodziną, ale tak naprawdę każdy dba tylko o własny interes. Ree musi przebyć w efekcie długą podróż (także wewnętrzną), próbując dowiedzieć się, co stało się z jej ojcem, a zarazem konfrontując się z okrucieństwem ludzi i prymitywnym kodeksem, którym się posługują.

Granik pokazuje w swoim filmie drugą stronę amerykańskiego snu, odziera mit, pokazując, że w niektórych regionach USA wszystko jest zdeterminowane przez urodzenie. Jednocześnie jej film sprawia wrażenie smutnej, a momentami także strasznej baśni wypełnionej archetypami: wędrówki, męczennika, nieobecnego ojca.

W środku tej opowieści umieszcza amerykańska reżyserka charyzmatyczną Ree, wspaniale odgrywaną na ekranie przez Lawrence (nominacja do Oscara), tak różną od pozostałych postaci. Niezłomna, obdarzona hartem ducha i gotowa do najwyższych poświęceń dziewczyna zdaje się nie być częścią tego ponurego świata, a jednocześnie i nieco paradoksalnie, niesie z sobą nadzieję na lepsze jego jutro.

To co jeszcze robi wrażenie w filmie Granik, to całkowite podporządkowanie formy zawartym w nim treściom. Począwszy od zdjęć i montażu przez dekoracje i scenografię aż po muzykę wszystko jest niezwykle ascetyczne, pozostające na uboczu prezentowanych treści. Rzadko spotyka się aż takie współgranie tych wartości, co podkreśla jeszcze wyjątkowość "Do szpiku kości".

Na koniec pozostaje pytanie, czy młoda reżyserka wciąż będzie realizować ambitne, kameralne kino za niewielkie pieniądze czy też wciągnie ją hollywoodzki blichtr i możliwość zarabiania dużych pieniędzy za niekoniecznie wartościowe obrazy? Czekam z niecierpliwością, aby się o tym przekonać, podobnie jak na kolejny film Granik.

8/10


Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Do szpiku kości"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Do szpiku kości | mity | USA | Kości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy