"Margaret Atwood. Słowo to siła": Świat autorki "Opowieści podręcznej" [recenzja]

Margaret Atwood w filmie "Margaret Atwood. Słowo to siła" /HBO /materiały prasowe

"Nigdy nie myślałam, że będę popularną pisarką. Chciałam tylko zostać... dobrą pisarką" - w dokumencie Nancy Lang i Peter Raymont mówi Margaret Atwood, autorka bestsellerowych "Opowieści podręcznej" i "Testamentów", błyskotliwa i bezkompromisowa obserwatorka ludzkiej natury i niebezpiecznych społecznych mechanizmów.

"Zasmuciło mnie, że pominęła pani radość, zrozumienie, wychodzenie naprzeciw, kompromis" - z żalem wytyka pisarce dziennikarka w wywiadzie sprzed lat. "Istnieje bardzo wiele książek, w których chłopak poznaje dziewczynę, a skutkiem jest szczęście i zrozumienie. To harlequiny. Tanie i szeroko dostępne" - ripostuje Margaret Atwood. Jej dzieł na pewno nie da się do tego typu literatury zakwalifikować. Jej pióro jest potężniejsze niż miecz i porusza tysiące, o ile nie miliony osób na całym świecie. Jej głos stał się głosem kobiet i walki o równe prawa.

Reklama

Jest autorką 18 tomów poezji, 18 powieści, 11 książek non-ficion, dziewięciu antologii opowiadań, ośmiu książek dla dzieci i dwóch powieści graficznych. Wielbiciele literatury znają jej talent od sześciu dekad - ale na nowy poziom sławy wyniósł ją serial "Opowieść podręcznej". Nie dziwi, że właśnie do tego dzieła Nancy Lang i Peter Raymont powracają w swoim filmie najczęściej.

Przez rok towarzyszyli Atwood w jej podróżach i spotkaniach z czytelnikami, chociaż zrobili też obszerny research i fragmenty wykładów autorskich uzupełnili starymi wywiadami i archiwalnymi zdjęciami, a także rozmowami z przyjaciółmi i rodziną pisarki. Od początku do końca filmu powracają jednak do mrocznego Gilead, odkrywając przed widzami mniej znane fakty i anegdoty dotyczące zarówno literackiego pierwowzoru, jak i przebojowego serialu.

"Nikt się nie domyślił, że 'Opowieść podręcznej' jest o anglistyce na Harvardzie. Wtedy nie zatrudniano tam kobiet" - oznajmia pół żartem, pół serio Atwood w czasie spaceru z dawną współlokatorką, Susan Milmoe, po kampusie swojej Alma Mater. Przed filmowcami i widzami odkrywa kolejne uniwersyteckie budynki i zakamarki, które na łamach jej książki przekształciły się w część złowrogiego Gilead. Dla niej samej Harvard nie był najprzyjaźniejszym miejscem - nie mogła chociażby korzystać z jednej z uczelnianych bibliotek. Kobiety nie miały tam wstępu... "Mogłam wypożyczyć konkretne książki, jeżeli wiedziałam, że tam są, ale nie mogłam przeglądać księgozbioru" - wyjaśnia ze stoickim spokojem, na który pozwolić mogą tylko dystans i wiek.

Nie jest jednak "Opowieść podręcznej" rozliczeniem pisarki z dawną szkołą. "Zawsze chciałam napisać dystopię, ale na ogół prezentowały one męską perspektywę. Uznałam, że byłoby ciekawie zobaczyć, jak takie społeczeństwo odbiera żyjąca w nim kobieta" - wyjaśnia przed kamerą. Powieść była też jej reakcją na Amerykę lat 80. XX wieku - tak jak potem jej reakcją na Amerykę Trumpa stały się "Testamenty". "Postanowiłam, że w książce nie znajdzie się nic, co kiedyś gdzieś się nie wydarzyło. Dlatego zebrałam tyle materiałów. Chodziło mi o to, żeby nikt mi nie powiedział: masz wypaczoną, chorą wyobraźnię, zmyśliłaś te okropności" - opowiada z ekranu. Pranie mózgu, zmuszanie kobiet do rodzenia dzieci, nawet sama nazwa "podręczna" - nie, Atwood tego nie wymyśliła, a autorzy dokumentu przypominają widzom, skąd wzięły się jej inspiracje.

Nancy Lang i Peter Raymont przywołują też pierwszą filmową ekranizację "Opowieści podręcznej" w reżyserii Volkera Schlöndorffa, według scenariusza Harolda Pintera i z udziałem Natashy Richardson. Atwood swoją charyzmatyczną osobą i talentem, całym barwnym życiem zawodowym i prywatnym, ma jednak znacznie więcej do zaoferowania. Kanadyjscy recenzenci "Margaret Atwood. Słowo to siła" zwracają uwagę, że w 80 minutach nie da się opowiedzieć o ich najjaśniejszej gwieździe. I faktycznie film wiele wątków otwiera, sygnalizuje, ale ich nie zgłębia.

Twórcy przywołują piękne wersy Atwood, opowiadają o jej dzieciństwie, rodzicach, pierwszych jeszcze dziecinnych pisaninach, patriarchalnej rzeczywistości (przez jakiś czas myślała o tym, żeby zostać dziennikarką, ale wówczas skazana byłaby na pisanie tylko o modzie), debiucie, pierwszych nagrodach, perypetiach w wydawnictwie, aktywizmie, korzystaniu z Twittera. Mówią też o jej miłościach: mężu Jimie Polku, z którym jednak się rozstała, a także Graeme Gibsonie, z którym związana była od 1973 roku aż do jego śmierci w 2019. To też najbardziej wzruszające sceny w filmie. Gibson towarzyszy Atwood w jej drodze, chociaż cierpi na demencję. Ona się nim opiekuje, angażuje w swoją pracę. Taka miłość... jak z harlequina.

Widzowie, którzy z Atwood zetknęli się tylko poprzez "Opowieść podręcznej", odkryją nowy świat. Poznają niesamowitą artystkę, ciągle w biegu (pomimo 80 lat), świadomą siły literatury, pogodną, zdystansowaną do samej siebie, ale zaniepokojoną tym, co dzieje się dookoła - wobec kobiet, w przyrodzie, w polityce. Inni uporządkują wiedzę o pisarce. Zabrakło jednak w "Margaret Atwood. Słowo to siła" jakiegoś szaleństwa, ryzyka, przełamania schematów, pazura, który dorównałby talentowi i osobowości, o których opowiada. Ale któż mógłby dorównać Margaret Atwood?

6,5/10

"Margaret Atwood. Słowo to siła" (Margaret Atwood: A Word after a Word after a Word is Power), reż. Nancy Lang i Peter Raymont, Kanada 2019, premiera: 1 marca w HBO GO, emisja: od 25 marca w HBO.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy