Karolina Gruszka: Nośnik kobiecej zmysłowości
Piękna Żydówka Róża, zauroczeni nią trzej mężczyźni: Polak, Ślązak i młody Niemiec oraz zazdrosne o nią kobiety są bohaterami filmu "Szczęście świata". Obraz w reżyserii Michała Rosy pokazany został na Festiwalu Filmowym w Gdyni. W tej pełnej humoru, wzruszeń i magii opowieści o mieszkańcach pewnej kamienicy na Śląsku, główną rolę gra Karolina Gruszka. "To bardzo zmysłowy film" - mówi aktorka w rozmowie z dziennikarką RMF FM.
Karolina Gruszka: - Na tym nam bardzo zależało, żeby uzyskać taka sensualność w filmie i prawdą też jest, że Michał na pierwszym naszym spotkaniu powiedział, że w tej sferze duża odpowiedzialność spoczywa na mnie. Róża ma być nośnikiem tej zmysłowości kobiecej, ale w ogóle takiej jakiejś wewnętrznej wrażliwości wyjątkowej. Myślę, że ona pod tym względem jest rzeczywiście unikalna i ma jakiś ogromny potencjał, który chyba też nie jest do końca wykorzystany. W swoim życiu trafia na takiego partnera, który pozwoliłby to jeszcze bardziej rozwinąć.
Ale jednocześnie jest to bardzo świadoma kobieta. Świadoma siebie, swojej sensualności, bardzo zmysłowa i ona ma świadomość tego, jak działa na innych ludzi, a zwłaszcza na mężczyzn.
- Myślę, że ma, tak, ale myślę też, że to nie jest osoba, która kokietuje w żaden sposób. Raczej jest to po prostu jakaś integralna część jej, coś naturalnego, coś bardzo spontanicznego, jakiś gen, który otrzymała wraz z narodzinami.
Chciałam zapytać o akcje filmu, te kamienice. To jest takie miejsce takie trochę symboliczne, prawda? Taki mikroświat? Mikrokosmos trochę?
- To też założenie reżysera i jakaś taka próba stworzenia bardziej intymnych pewnie, bardziej gęstych, czasami trochę dziwnych relacji między tymi bohaterami. Nie ukrywajmy, że oni mają też jakieś swoje różne dziwactwa, ale myślę, że dziwactwa pełne uroku.
Ten festiwal - przynajmniej konkurs główny - obfituje w dobre filmy z bardzo dobrymi żeńskimi rolami. Co się nieczęsto zdarza, bo zwykle ten nacisk, z różnych powodów, jest kładziony na mężczyzn, na męskie role. Tutaj mamy fantastyczne role żeńskie, również pani rolę. Czy dostrzega pani coś takiego właśnie, że jest to taki dobry czas dla kobiet w kinie?
- Chyba rzeczywiście ten rok pod tym względem jest wyjątkowy. Co prawda nie ma żadnych kobiet reżyserów w konkursie, natomiast rzeczywiście jest dużo ról kobiecych i ja się z tego powodu bardzo cieszę, bo do tej pory zdarzały się takie lata, gdzie był problem, komu przyznać nagrodę. Takich pełnowymiarowych ról w ogóle nie było, pierwszoplanowych. Wiec mam nadzieję, że ta dobra passa będzie trwała dalej. Że to nie jest jakiś jeden, jedyny taki rok i kolejne będą latami posuchy, tyko że może to jest jakiś krok w dobrą stronę.
Czy Michał Rosa jest takim reżyserem, który na planie dopuszcza do sytuacji, że aktor może zgłosić jakieś swoje pomysły? Czy też jest takim bardziej autorytarnym szefem, który mówi: gramy teraz tak.
- Nie. Jak najbardziej. Michał jest takim reżyserem bardzo słuchającym aktorów. Też bardzo dbającym o aktorów. Owszem mieliśmy dużo prób i miałam świadomość tego, że Michał ma swoją wyraźną wizję tego, jak chciałby, żeby to wyglądało. Ale kiedy zgłaszaliśmy jakieś propozycje, kiedy coś rodziło się spontanicznie z relacji z drugim autorem, z partnerem, to on był na to bardzo otwarty. Tak samo było później na planie. Zostawiał aktorom sporo przestrzeni do - może nie do jakiejś wielkiej improwizacji - bo jednak tekstu się trzymaliśmy, ale do tego, żeby pozwalać żyć tym scenom.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta