Reklama

Camerimage: Trwa strajk

Drugi dzień trwa okupacja dużej sali obrad łódzkiej rady miejskiej. Kilkadziesiąt protestujących osób domaga się zmiany decyzji radnych dot. budowy Centrum Festiwalowo-Kongresowego "Camerimage Łódź Center". Radni PO i SLD mający w radzie większość zapowiadają, że nie ugną się pod naciskami strajkujących i wcześniejszych uchwał nie zmienią.

Drugi dzień trwa okupacja dużej sali obrad łódzkiej rady miejskiej. Kilkadziesiąt protestujących osób domaga się zmiany decyzji radnych dot. budowy Centrum Festiwalowo-Kongresowego "Camerimage Łódź Center". Radni PO i SLD mający w radzie większość zapowiadają, że nie ugną się pod naciskami strajkujących i wcześniejszych uchwał nie zmienią.

Kierujący protestem organizator Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych "Plus Camerimage" Marek Żydowicz chce, by radni zgodzili się na mającą kosztować 500 mln zł budowę Centrum bez żadnych warunków wstępnych.

Zdaniem radnych inwestycję będzie można rozpocząć dopiero po zapewnieniu jej dofinansowania kwotą 250 mln zł, pochodzącą z innych źródeł niż budżet miasta.

Pisma ze swoimi postulatami organizatorzy strajku przesłali m.in. ministra kultury, do premiera Donalda Tuska i marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego.

W środę wieczorem strajk rozpoczynało ok. 150 osób. W czwartek przed południem w sali było już niespełna 60 osób. Rzecznik prasowy strajku Włodzimierz Popiński tłumaczył, że możliwość opuszczania sali obrad to świadoma decyzja organizatorów protestu.

Reklama

"Dzisiejsza młodzież, aczkolwiek wspaniała, nie jest przyzwyczajona do warunków, w jakich myśmy wyrastali. Dzisiaj obowiązują inne standardy cywilizacyjne. Dlatego ustaliliśmy, że grupami będziemy opuszczać budynek, by każdy mógł np. spokojnie się wykąpać" - powiedział Popiński.

Dodał, że organizatorzy nie chcą nikomu narzucać rodzaju diety i sposobu higieny.

Liczba strajkujących zmniejszyła się po południu, kiedy pojawiła się informacja o możliwości podłożenia bomby w budynku. Zaniepokojenie wywołała tajemnicza paczka znaleziona na parterze. Po przyjeździe policji okazało się, że alarm był fałszywy.

"Uczestnicy strajku sami musieli zdecydować, czy zostaną w sali, czy też opuszczą ją i wrócą po zakończeniu policyjnej akcji związanej z tajemniczą paczką" - wyjaśnił Popiński.

Liczby protestujących dziennikarze nie mogli w czwartek zweryfikować, gdyż nie mieli już swobodnego dostępu do znajdującej się na drugim piętrze sali obrad. Piętro niżej ogrodzono schody prowadzące do sali obrad, a strajkujący na górę wpuszczali tylko wybrane osoby.

Zdaniem Popińskiego dla uczestników strajku, którymi są głównie studenci, udział w tej akcji jest doskonałą lekcją demokracji. "Oni tu spali, śpiewali, obejrzeli jakiś film. Rozmawiali z dziennikarzami. Nagle się okazało, że ten świat jest ich światem. Tego już nikt nigdy im nie odbierze (...) Tu się nic złego nie dzieje i wszystkie strony powinny być z tego zadowolone" - powiedział Popiński.

Strajkujący mają zgodę prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego na przebywanie w sali obrad.

Protestujący nie mogą liczyć na poparcie m.in. klubu radnych Platformy Obywatelskiej. Przewodniczący klubu Mateusz Walasek podkreślił w czwartek, że radni nie ugną się pod presją.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: radni | strajk | strajku | Camerimage
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy