Gdynia 2014: Gatunkowo
Sprawnie zrealizowane, trzymające w napięciu, znakomicie zagrane - debiutant Michał Otłowski i doświadczony Waldemar Krzystek udowadniają, że w Polsce można robić dobre kino gatunkowe. W środę, 17 września, na Festiwalu Filmowym w Gdyni publiczność obejrzała m.in. produkcje "Jeziorak" i "Fotograf".
Obaj artyści przyjechali na Festiwal Filmowy w Gdyni z kryminałami (ściśle rzecz ujmując thrillerami kryminalnymi), obaj są nie tylko reżyserami, ale i autorami scenariusza do swoich dzieł, obaj głównymi bohaterami swoich obrazów uczynili policjantki.
39-letni Otłowski (tak, w Polsce wciąż debiutuje się tak późno) zanim zrealizował "Jezioraka", przez wiele lat pracował jako realizator telewizyjny, m.in. przy "Magazynie kryminalnym 997". Zrobił tam prawie 50 epizodów fabularnych, czyli zrekonstruował 50 zbrodni, był więc świetnie przygotowany, aby nakręcić pełnokrwisty kryminał oparty na własnym pomyśle. "Czułem się pewnie w tym temacie, po prostu wiem, jak wygląda ta rzeczywistość" - wyznał w wywiadzie, choć na konferencji prasowej po seansie filmu zdradził, że pierwotny pomysł na fabularny debiut był zupełnie inny.
"Jezioraka" Otłowski osadził w realiach prowincjonalnej Polski. Główną bohaterką uczynił policjantkę w zaawansowanej ciąży, graną przez Jowitę Budnik, narażając się tym samym na ciągłe porównania z wybitnym "Fargo". Przyszłe macierzyństwo to jednak jedyny element łączący Izabelę Dereń z Marge Gunderson (Frances McDormand). Jeśli już silić się na ekranowe skojarzenia, z pewnością więcej znajdziemy ich z amerykańskim serialem "Dochodzenie"...
Co podkomisarz Dereń zajmuje oprócz ciąży? Przede wszystkim wraz ze świeżo przydzielonym jej aspirantem (Sebastian Fabijański) bada sprawę śmierci młodej kobiety oraz bimbrownika strzelającego do policjantów. W tle toczy się jeszcze śledztwo w sprawie zaginięcia dwóch funkcjonariuszy (jeden z nich jest ojcem dziecka Izy), a do tego dochodzi jeszcze rodzinna tajemnica kobiety, która wychodzi na światło dzienne w miarę rozwoju jej coraz bardziej zazębiających się dociekań śledczych.
Otłowski dobrze zrobił, debiutując w znanym sobie gatunku i konstruując fabularny schemat w tematyce, w której ma prawo czuć się znawcą. Dzięki temu pełen fabularnych zwrotów "Jeziorak" naprawdę trzyma w napięciu, nie zawiera mielizn fabularnych, a jego mocną stroną, oprócz brylującej na pierwszym planie Budnik, są też towarzyszący jej na ekranie Mariusz Bonaszewski, Łukasz Simlat czy Przemysław Bluszcz. "W swojej gatunkowości 'Jeziorak' zachowuje niepodległość" - mówi Otłowski i ciężko nie przyznać mu racji.
Więźniem gatunkowej kliszy nie jest też "Fotograf", wciągający kryminał i mroczny thriller w jednym. Chyba nikt nie spodziewał się podobnej produkcji po 60-letnim Waldemarze Krzystku (ja na pewno) - twórcy sensacyjnych "80 milionów" (polskiego kandydata do Oscara) oraz melodramatycznej "Małej Moskwy" (za którą otrzymał Złote Lwy).
Tytułowy "Fotograf" to nieuchwytny seryjny morderca, który terroryzuje mieszkańców Moskwy. Funkcjonariusze milicji nadali mu taki przydomek, gdyż przy ciałach ofiar zostawia kartoniki z numerami, stosowane przez ekipy śledcze, kiedy fotografują miejsca zbrodni. Właśnie popełnił kolejne zabójstwo, jednak po raz pierwszy oszczędził postronną osobę - nieświadomą tego, że jest na miejscu zdarzenia milicjantkę Nataszę (Tatyana Arntgolts). Z tego powodu major Lebiadkin (Alexandr Baluev), kierujący ekipą pościgową, angażuje ją do swojego zespołu. Tropy prowadzą do dawnego garnizonu Armii Radzieckiej w Legnicy i serii dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się tam w latach 70.
Bardzo ryzykowne było ze strony Krzystka osadzenie znacznej części akcji w Rosji, używanie przez głównych bohaterów praktycznie jedynie rodzimego języka, zmarginalizowanie polskich gwiazd (Adam Woronowicz, Tomasz Kot, Sonia Bohosiewicz i Agata Buzek grają drugo-, trzecioplanowe role). To ryzyko się jednak opłaciło. Między innymi dlatego, że Arntgolts i Baluev tworzą doskonałą ekranową parę wpisującą się w schemat: młoda adeptka - doświadczony mentor, popychając fascynujące śledztwo naprzód, odnajdując się zawiłym świecie rosyjskich i polskich zależności.
"Fotograf" bowiem oprócz tego, że jest znakomitym kryminałem, w którym ważniejsze od "kto?" jest "dlaczego?", stanowi też fascynującą podróż po współczesnej Rosji i zniewolonej Polsce sprzed kilku dekad. Równolegle prowadzone wątki pościgu za seryjnym mordercą i wyprawy do miejsc, gdzie zanurzał się w wypaczony obraz rzeczywistości, sumują się w przejmującą odpowiedź na pytania: jakie są granice rodzicielskiej miłości, co należy robić z jednostkami różniącymi się od reszty społeczeństwa i wreszcie, za czym tak naprawdę tęskni nasz wszechmocny wschodni sąsiad.
W środę można było obaczyć jeszcze dwa konkursowe tytuły walczące o Złote Lwy. "To film o bliskości i jej konsekwencjach. O tym, że im bliżej siebie jesteśmy, tym bardziej potrafimy się ranić. Także o tym, że miłość boli. I to zarówno rodzicielska, jak i między kochankami" - mówi o "Zbliżeniach" Magdalena Piekorz, podobnie jak Krzystek mająca już na koncie Złote Lwy (za "Pręgi").
Główna bohaterka jej produkcji - Marta (Joanna Orleańska) - jest 37-letnią artystką. Bez przerwy odzywający się sygnał telefonu: "Martusiu, odbierz tu mama!", nie pozwala jej czuć się swobodnie nawet w najbardziej intymnych chwilach. Lata, które spędziła z matką (Ewa Wiśniewska) pod jednym dachem i ich bliska relacja sprawiają, że kobieta nie potrafi rozpocząć życia na własny rachunek. Mimo że prawie każda wizyta u mamy kończy się awanturą, Marta wciąż do niej wraca. Kobiety nie potrafią bez siebie żyć, dłuższa rozłąka jest dla nich cierpieniem. Tej sytuacji próbuje sprostać Jacek (znów Łukasz Simlat), który chce stworzyć z Martą prawdziwy dom...
Piekorz przekonuje, że inspiracją dla jej filmu było samo życie, a temat, który w nim porusza dotyczy wielu osób. O ile jednak reżyserce udało się oddać niedostaki miłości w "Pręgach", o tyle problem jej nadmiaru w "Zbliżeniach" nie wypada wiarygodnie. Historia pięknej artystki, której największym problemem w życiu jest trudna relacja z matką, zwyczajnie nie porusza. Mimo przyzwoitego aktorstwa jakoś ciężko uwierzyć widzowi w te postaci i ich rozterki. Wszystko jest tu zbyt powierzchowne i błahe, co podkreśla jeszcze nieprzystające do całości mocne zakończenie.
Mocne to słowo, które pasuje bez dwóch zdań do ekranowej diegezy znanego już z ekranów naszych kin, pełnego niedopowiedzeń thrillera\dramatu "Hardkor Disko", w reżyserii kolejnego z tegorocznych debiutantów - Krzysztofa Skoniecznego.
Głównym bohaterem filmu jest Marcin (Marcin Kowalczyk), młody chłopak, z głęboko skrywaną tajemnicą i dokładnym planem zemsty. Motywy jego postępowania nie są dla nas jasne, ale też nie stanowią najważniejszej wartości obrazu (dobrych kryminałów było dziś aż nadto). O wiele cenniejszy wydaje się portret świata bohemy, dzieciaków nuworyszy (nieco starsi koledzy bohaterów "Obietnicy"), w którym królują mocne używki, niekończące się imprezy i nielegalne wyścigi samochodów, a także obraz tętniącej życie metropolii. Dodając do tego niski budżet filmu (100 tysięcy złotych), sam udział dzieła debiutanta w gdyńskim konkursie jest ogromnym sukcesem, nawet jeśli jego szanse na Złote Lwy są iluzoryczne.
Krystian Zając, Gdynia
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!