Rebecca Zlotowski: "Other People's Children" listem do bezdzietnych kobiet
"Other People's Children" miał być listem do kobiet bezdzietnych. Nagle okazało się, że spodziewam się dziecka i znalazłam się w interesującym punkcie - powiedziała PAP Rebecca Zlotowski. Jej film startuje w konkursie głównym 79. festiwalu w Wenecji.
"Other People's Children" to inspirowana twoimi doświadczeniami opowieść o 40-latce, która bardzo chciałaby zostać matką, ale nie może zajść w ciążę. Cały instynkt macierzyński kieruje w stronę czteroletniej córeczki swojego partnera, którą ten wychowuje wspólnie z byłą żoną. Co skłoniło cię do podzielenia się tą historią?
Rebecca Zlotowski: - Zaczęło się od poczucia braku. Byłam macochą, która chce mieć dziecko, a nie może zajść w ciążę. Kiedy zaczęłam szukać filmów, które odzwierciedlałyby moje emocje, okazało się, że ich nie ma. To był podświadomy punkt wyjścia. Natomiast świadomym punktem wyjścia była powieść "Your Ticket Is No Longer Valid" Romaina Gary'ego poruszająca temat impotencji. Chciałam przenieść ją na ekran, ukrywając się w ten sposób za męskim bohaterem. Główną rolę miał zagrać Roschdy Zem. W trakcie pracy nad adaptacją męski bohater niespodziewanie zamienił się w bezdzietną kobietę. Tak jakbym dopiero wtedy zaczęła utożsamiać się z tą opowieścią i zrozumiała, jak bardzo samotna czuję się w życiu i we własnym domu.
Miałaś poczucie, że jeśli nie zaczniemy mówić głośno o problemach z płodnością, nigdy nie przełamiemy tabu?
- Tak. Wszyscy ponosimy odpowiedzialność za to, że te kwestie wciąż obarczone są wstydem. Ja również, ponieważ bardzo długo nosiłam się z zamiarem realizacji tego obrazu. "Other People's Children" jest moim piątym pełnometrażowym filmem fabularnym. Tyle czasu potrzebowałam, żeby się przełamać. Poza tym sądzę, że nie możemy pozwolić serwisom streamingowym, by ciągle podsuwały nam podobne opowieści o rodzinach i macierzyństwie. Nie zrozum mnie źle, nie jestem przeciwna pracy dla nich. Sama zrobiłam serial telewizyjny i bardzo dobrze wspominam tamto doświadczenie. Urodziłam się w latach osiemdziesiątych. Kocham kino, ale nie fetyszyzuję go. Nie jestem przeciwna serwisom streamingowym. Natomiast przeglądając ich ofertę, często mam poczucie, jakbym trafiła na stronę dla dorosłych, gdzie jest mnóstwo kategorii i użytkownik od początku wie, co zobaczy. Kino takie nie jest i nie powinno być.
A więc nie zrealizowałabyś tego filmu dla serwisu streamingowego?
- Nie. Przede wszystkim nie mam narzędzi, by przyciągnąć taki serwis i jego użytkowników. Wiem to z własnego doświadczenia, bo kiedy oglądam film w streamingu i nie jest od początku wystarczająco chwytliwy, potrafię wyłączyć go po 10 minutach i pójść spać. "Other People’s Children" to opowieść, którą najlepiej ogląda się na wielkim ekranie. Nie ma w niej nagłego, dramatycznego zwrotu akcji. Właściwie przez pierwszych 20 minut niewiele się dzieje, więc trzeba kochać kino i być zainteresowanym, co będzie dalej, żeby zostać do końca. Dlatego jestem taka szczęśliwa, że film został zakwalifikowany do konkursu głównego festiwalu w Wenecji.
Skompletowałaś wspaniałą obsadę. Główną rolę powierzyłaś Virginie Efirze. Kreację jej partnera stworzył wspomniany Roschdy Zem. Co zadecydowało o tych wyborach?
- Zdarza się, że aktorzy potrafią wykonać swoje zadanie lepiej, niż moglibyśmy przewidzieć albo niż wynikałoby to ze scenariusza. Roschdy i Virginie to dokładnie te przypadki. On od początku miał zagrać w tym filmie. Nie mogłam zostawić go na lodzie, bo by mnie znienawidził. Poza tym dostrzegłam w nim bardzo rodzinnego mężczyznę. Z kolei Virginie jest z jednej strony cudowną, atrakcyjną blondynką, a z drugiej - najbardziej intelektualnie rozwiniętą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Nie wiem, czy miałaś już okazję ją poznać, ale jest naprawdę niesamowita. Podziwiam precyzję, z jaką gra, i czuję, że wynika ona z jej inteligencji.