Tofifest 2010
Reklama

Pod znakiem reżyserskich duetów

Kolejne dwa wspaniałe filmy w konkursie On Air festiwalu Tofifest są dziełami reżyserskich tandemów. "Altiplano" Petera Brosensa i Jessiki Hope Woodworth oraz "First of All, Felicia" Razvana Radulescu i Melissy de Raaf potwierdzają renomę toruńskiej imprezy.

O Złotego Anioła - główną nagrodę konkursu On Air - walczy w tym roku w ramach Tofifestu tylko 8 filmów. Widać, że organizatorzy festiwalu stawiają na jakość, nie na ilość. Unikatowość toruńskiej imprezy polega też na tym, że pokazy zdecydowanej większości tych tytułów są równocześnie ich polskimi premierami. Filmy pokazywane w konkursie mają więc szansę stać się prawdziwymi odkryciami.

Tak było w przypadku belgijsko-holendersko-niemieckiej koprodukcji "Altiplano". Kto wybrałby się na ten film "w ciemno", mógłby spokojnie wziąć go za nową produkcję laureatki Złotego Niedźwiedzia z 2009 roku - peruwiańskiej reżyserki Claudii Llosy ("Mleko smutku"). Nie chodzi nawet o to, że akcja "Altiplano" w przeważającej części rozgrywa się w małej peruwiańskiej wiosce w Andach. Kolejnym z tropów prowadzących do Llosy jest rola zjawiskowej Magaly Solier, którą pamiętamy ze wspaniałego występu w "Mleku smutku". Ale "Altiplano" posiada jeszcze jeden wyróżnik, który charakteryzuje też kino Llosy - nazwijmy go "etnograficznością".

Reklama

Wszechobecność lokalnych wierzeń, rytuałów i obrzędów. Opowiadanie historii, która - pomimo osadzenia jej w konkretnej rzeczywistości - brzmi jak ludowe podanie. Bohaterkami "Altiplano" są dwie kobiety - Grace jest fotografką wojenną, której mąż , okulista (Olivier Gourmet), pracuje w Peru ratując cierpiącą na kataraktę miejscową ludność. Drugą bohaterką filmu jest wyczekująca ślubu Saturnina z wioski Turubamba - miejscowości, której ludność najbardziej dotknął wyciek rtęci z nieodległej fabryki. Obydwie stracą swoich ukochanych. Obydwie spotkają się w Turubambie.

Kino duetu Brosens-Woodworth jest kinem obrazu. "Bez obrazu nie ma opowieści" - Saturnina mówi wprost do małej kamery cyfrowej tuż przed popełnieniem samobójstwa. Piękno "Altiplano" jest pięknem obrazu. Ale estetyka tego filmu jest wybitnie południowoamerykańska. Od posągu Maryi Dziewicy, którą ludność Turubamby darzy niespotykanym kultem, po zwykły kamień, który jedna z dziewczynek ofiaruje w prezencie Grace ze słowami: "Kamień będzie niósł twój smutek". Jest jeszcze jeden, polityczny wymiar tego filmu. To krzyk sprzeciwu przeciwko wykorzystywaniu rdzennej ludności terenów Indian Ameryki Południowej przez chciwą władzę. "Altiplano" jest niemalże politycznym manifestem. Wspaniały film.

Nie mniejszym odkryciem był dla mnie pokaz rumuńskiego filmu "First of All, Felicia". Jeden z jego autorów Razvan Radulescu to uznany scenarzysta, autor m.in. wielokrotnie nagradzanej "Śmierci pana Lazarescu" Cristi Puiu. "First of All, Felicia" to jego reżyserski debiut, w którym wspiera go holenderska kuratorka (być może też jego życiowa partnerka) Melissa de Raaf. Nowe kino rumuńskie, które kilka lat temu królowało na wielkich festiwalach, trochę w ostatnim czasie wyblakło. Wspaniałym pomysłem Radulescu, mimo że akcja "First of all, Felicia" rozgrywa się w całości w Bukareszcie, było wpuszczenie do zatęchłego rumuńskiego bloku odrobiny światowego powietrza.

Bohaterkę filmu, tytułową Felicię, poznajemy w dniu jej powrotu do Holandii, kiedy po tygodniu spędzonym z rodzicami w rodzinnym domu w Bukareszcie, wraca do samotnie wychowywanego 11-letniego syna, przebywającego w tym czasie na szkolnym obozie. Nerwowe godziny przed wylotem -Felicia spóźnia się na samolot i musi przełożyć wyjazd o jeden dzień, przez co nie będzie w stanie odebrać syna z obozu - stają się okazją do niezwykle szczerej rozmowy między bohaterką filmu a jej mamą.

Początkowo ogląda się "First of all, Felicia" z pewnym oporem, tyle niepotrzebnych dialogów, nerwowych rozmów telefonicznych, przeciągniętych rozmów o niczym. Stopniowo dociera jednak do nas cierpliwa mądrość tego filmu. Radulescu, niczym wielki japoński reżyser Yasuhiro Ozu, opowiada wspaniałą historię rodzinną o niezwykłej emocjonalnej intensywności (wspaniała tytułowa rola). Tak naprawdę ten film rozgrywa się gdzieś pomiędzy: między Bukaresztem a Amsterdamem, między spakowaniem walizki a oddaniem jej do lotniskowej kontroli, między tym co naprawdę czujemy a tym, co mówimy. Prawdziwa lekcja kinematograficznego humanizmu (oraz - to dla polskich twórców - scenopisarskiego rzemiosła).

Najsłabszym z konkursowych filmów okazało się gruzińskie "Street days" Legana Koguashviliego. Film, który zapowiada się na obiecujący neorealistyczny obrazek z życia tbiliskiego dilera narkotyków Checkiego, stopniowo przekształca się w nieudolny, do tego do bólu przewidywalny kryminalny thriller. Na tle innych konkursowych twórców Legan Koguashvili wypada niezwykle blado. Ale konkurencję, trzeba przyznać, ma pierwszorzędną.

Materiały wideo z festiwalu znajdziecie tutaj!

INTERIA.PL jest patronem TOFIFEST 2010.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: impreza | The Dumplings | kino | filmy | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy