Ola Jordan: Jak brzmi jej panieńskie nazwisko?
Nowa jurorka show od 18 lat mieszka w Anglii. Znakomita tancerka, Mistrzyni Polski 1999 i finalistka wielu międzynarodowych turniejów najchętniej tańczy w parze z mężem, Jamesem Jordanem. Przez 10 lat występowała w angielskim „Tańcu z Gwiazdami”. Brytyjczycy ją uwielbiają. Czy spodoba się Polakom?
Los lubi czasem spłatać nam figla. Niedawno musieliście z mężem odwołać trasę. Co się stało?
Ola Jordan: - James, z którym jesteśmy partnerami w tańcu od 18 lat, nabawił się podwójnej przepukliny. Operacja poszła nie do końca tak, jak powinna. Okazało się, że potrzebuje więcej czasu na regenerację i że chwilowo nie wolno mu się forsować. Będzie dobrze, to pewne. Tournée taneczne po Wielkiej Brytanii, które miało trwać trzy miesiące, zostało jednak przełożone na inny termin.
Pech. Ta historia ma happy end?
- Jak się okazuje, nic nie dzieje się bez powodu. Kilka dni później zadzwonił telefon...
...z Polski?
- Tak! Zaproponowano mi udział w "Tańcu z Gwiazdami" w roli jurorki. Ucieszyłam się, bo to świetna sprawa, a jednocześnie wspaniałe wyzwanie. Najwyraźniej tak chciała opatrzność.
Zdecydowała się pani m.in. ze względu na rodziców, prawda?
- Tak. W końcu to oni pomogli mi stać się tym, kim dzisiaj jestem. Gdy byłam mała, zapisali mnie na zajęcia, o których marzyłam. Wozili mnie na turnieje. Dodawali otuchy. Trzymali kciuki. Tata szył mi sukienki. Teraz mogę im pokazać, kim jestem - i to w polskiej telewizji, a nie w angielskiej, co ma dla nich ogromne znaczenie. Uczestnictwo w programie to rodzaj symbolicznego podziękowania rodzicom za ich miłość i wiarę, że mi się uda...
Miała pani tremę przed pierwszym odcinkiem polskiej edycji? Bo w brytyjskiej była pani przez dekadę ulubienicą telewidzów.
- Oczywiście. Do tej pory to ja tańczyłam przed jury, mnie oceniano i punktowano. Jako jurorka znalazłam się po drugiej stronie. Bałam się głównie tego, czy poradzę sobie z językiem polskim. Wyjechałam stąd dawno temu, gdy miałam 17 lat. Fachowe terminy związane z tańcem znam więc głównie po angielsku. Nie byłam pewna, czy uda mi się stającym przede mną gwiazdom przekazać to, co chciałabym im powiedzieć. Na szczęście tuż obok są wspaniali ludzie. Michał, którego znałam wcześniej. Iwona, która jeszcze przed wyjazdem do Anglii uczyła mnie tańczyć. I pan Andrzej. Od razu uprzedzę pytanie: choć moje panieńskie nazwisko brzmi Grabowska, nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni. A wracając do roli jurorki, mam nadzieję, że jakoś udaje mi się jej sprostać.
O tak! Wnosi pani mnóstwo pozytywnej energii. Jak zaczęła się pani przygoda z tańcem?
- Miałam 10 lat. W TVP popularny był "Koncert życzeń". Czasem występowały w nim pary taneczne. Siedziałam na dywanie, patrzyłam, jak wirują na parkiecie i czułam, że chcę robić to samo. W mojej podstawówce w Legionowie tańca uczył pan Krzysztof Turkiewicz. Postanowiłam zrobić wszystko, by trafić do niego na zajęcia.
Dziś siedzi pani przy stole z Iwoną Pavlović. Jakie to uczucie?
- Cudowne! Iwona jest jedną z najlepszych nauczycielek tańca w Polsce. Żadna z nas się tego nie spodziewała. Los jednak lubi nie tylko płatać figle, ale też sprawiać niesamowite niespodzianki.
Maciej Misiorny