Tomasz Zimoch: Cieszy mnie spadek wagi
Mistrz metafor, legenda radiowego komentarza sportowego, dziennikarz z pasją. Tomasz Zimoch próbuje sił na parkiecie! W "Tańcu z Gwiazdami" partneruje mu Paulina Biernat.
Jak to możliwe, że komentator sportowy, który śledzi poczynania piłkarzy, decyduje się tańczyć? Czyżby boisko i parkiet łączyło więcej niż nam się zdaje?
Tomasz Zimoch: - O tak. Na murawie jest mnóstwo tańca. Ja w ogóle uważam, że futbol to sztuka absolutna i że są zawodnicy, którzy potrafią z piłką tańczyć. W moim mniemaniu właśnie ten artystyczny wymiar łączy obie dyscypliny. Od lat lubię patrzeć na tancerzy, to nic nowego. Zazdroszczę im, że tak szybko wpadają w trans. W przerwach między treningami podglądam tu takich cudotwórców: widzę ludzi, którzy w sekundę wyczuwają rytm. Wyglądają, jakby mieli to we krwi. Natomiast ja, żeby osiągnąć choć jedną tysięczną ich maestrii, muszę ciężko pracować. Taka jest różnica między mistrzami a amatorem.
Na pewno ma pan ulubionego piłkarza. A tancerza? Może to Paulina Biernat?
- Jest pod każdym względem genialna - tańczy przecież nie tylko nogami i rękami, ale też głową, sercem, duszą. Całe jej ciało na moich oczach zamienia się już to w węża, już w pełzające do góry, nieprawdopodobnie sprawne pnącze. To ona wprowadziła mnie w tajniki tanecznego świata. Nie znałem go wcześniej tak dobrze, jak ten piłkarski. Dzisiaj przekonuje mnie, co dzięki pracy głową można zrobić z ciałem...
Rozmawiamy tuż przed emisją 1. odcinka. Niedawno powiedział pan, że widzi swoje szanse marnie. Czy dzięki treningom coś się zmieniło?
- Będę walczył, nie ma dwóch zdań. Chociaż nie o wygraną tak naprawdę chodzi. Rozgrywam turniej z samym sobą, przekonuję siebie, że metodą żmudnych treningów i codziennej pracy uda mi się coś zmienić. Bo ja się autentycznie zakochałem w tańcu!
Nie porzuci go pan zatem?
- Nie! Będę przychodził do Pauliny na zajęcia, jeśli tylko mnie przyjmie.
Z wykształcenia jest pan prawnikiem. Odbył pan aplikację, zdał egzamin sędziowski. Wyobraża pan sobie siebie za stolikiem jurorskim? Byłaby to frajda?
- Na pewno. Choć wg mnie każdy sędzia dostrzega coś innego.
Na co pan zwracałby uwagę?
- Ustawiłbym sobie poziom zerowy, dla każdego tancerza inny, uzależniony od tego, co potrafił, zanim tu trafił. I od niego poczynając, mierzyłbym jego pracę. Zwróciłbym uwagę nie na niuanse techniczne, bo w tym względzie trudno zadowolić sędziów tańca towarzyskiego. Amator wielu szczegółów nawet po tygodniach treningów nie pamięta - dokręcić je tak, żeby zadowolić mistrzów, to lata pracy! Patrzyłbym raczej na piękno, pracowitość, na to, ile wysiłku ktoś włożył w przygotowanie tańca i choreografii. Myślę, że byłbym wyrozumiały wobec niedostatków. i błędów. Doceniłbym wysiłek włożony w taniec przez człowieka, który nie miał z nim kontaktu.
Próbuję sobie wyobrazić, jak wygląda dzień treningu. Czy da się do tego reżimu przyzwyczaić?
- Mam motywację, której wcześniej pewnie trochę brakowało. Wstaję o 6 rano. Pracuję świątek-piątek po sześć godzin dziennie. A przecież to sam trening. Tymczasem są i dodatkowe przygotowania, specjalna dieta, masaże. Ostatnie miesiące to kompletna zmiana mojego rytmu dnia. Przyznam, że cieszą mnie dieta i spadek wagi. Warto się ruszać, bo ruch rozjaśnia umysł i poprawia nastrój. A w moim przypadku samodyscyplina jest także sposobem okazania wdzięczności niezastąpionej Paulinie.
Maciej Misiorny