Tomasz Ciachorowski: "Zardzewiałe" biodra
- Taniec to dla mnie fantastyczny sposób na pozbycie się napięć i zrzucenie z siebie stresu po ciężkim dniu - przekonuje Tomasz Ciachorowski, który musiał pożegnać się z "Tańcem z Gwiazdami" już po pierwszym odcinku.
Udział w show to dla ciebie rodzaj zabawy, czy raczej sprawdzenia swoich możliwości?
Tomasz Ciachorowski: - Przede wszystkim to idealna okazja do poprawienia moich tanecznych umiejętności. Mam też nadzieję, że udział w programie będzie dla mnie ekscytującą przygodą. Być może szybko okaże się, że powinienem ograniczyć się do tańczenia przy nieco mniejszej widowni, po męsku jednak zdecydowałem, że stawię czoła temu wyzwaniu. (śmiech) Najbardziej obawiam się stresu, który zawsze towarzyszy odcinkom na żywo i może każdemu "zabetonować" nogi. Wówczas będę mógł tylko liczyć na unoszący się nad parkietem sztuczny dym albo wyrozumiałość pani Beaty Tyszkiewicz.
Co w trakcie treningów jest dla ciebie najtrudniejsze?
- Największy opór stawiają mi moje "zardzewiałe" biodra. A przy tańcach latynoamerykańskich trzeba się jednak trochę rozbujać! Najwięcej ciosów zbieram od swojej czarującej trenerki za rozlatującą się ramę, która jest konieczna w tańcach standardowych. Docenia za to moją siłę, dzięki której będziemy mogli sobie pozwolić na trochę efektownych podnoszeń.
Twoja partnerka Natalia Głębocka daje ci ostro w kość?
- Natalia, mimo drobnej budowy i dużego poczucia humoru, jest bardzo wymagającą trenerką. Ma to swoje dobre strony. Dzięki jej bezlitosnym metodom dydaktycznym dość szybko uczę się nowych kroków. Do tej pory najlepiej czułem się jako solista w popowych kawałkach z mocnym bitem, co akurat w "Tańcu..." mi nie pomoże. Jak większość facetów, tańczyłem głównie przy okazji uroczystości rodzinnych. Z moim poczuciem rytmu nie jest chyba najgorzej, daję radę, zwłaszcza gdy z głośników rozbrzmiewają hity z czasów mojej wczesnej młodości.
Trenujecie po kilka godzin dziennie. Warto się tak poświęcać?
- Nie nazwałbym tego poświęceniem. Z wielką przyjemnością wstaję codziennie rano i udaję się na trening. Tym bardziej że taniec jest świetnym narzędziem pozwalającym zintegrować ciało, umysł i emocje. Po 5-godzinnym froterowaniu parkietu w rytmie walca mam wrażenie, że mój organizm pracuje na dużo wyższych obrotach.
Cały czas grasz w serialu "M jak miłość". Spotykasz się z życzliwością widzów?
- Moja postać wydaje się dość kontrowersyjna, budząca raczej niechęć niż sympatię, bo Artur, chcąc odegrać się na kochanym przez wszystkie panie Marcinie, często ucieka się do podstępu. Na szczęście fanki serialu nie obarczają mnie odpowiedzialnością za czyny oraz wybory mojego bohatera. Mam nadzieję, że to nastawienie się nie zmieni. W najnowszych odcinkach Artur wciąż będzie deptał Marcinowi po piętach, licząc na odzyskanie Izy. Nie dziwię się. Większość mężczyzn będących w jego sytuacji nie poddałoby się bez walki.
A twój sposób na relaks?
Po ciężkim dniu najchętniej odpoczywam na kanapie z psem i książką. Kiedy mam więcej wolnego czasu, wybieram aktywność fizyczną - rower, jogging, tenis, a zimą łyżwy i hokej. Od kilku lat gram w Hokejowej Reprezentacji Artystów - pozwala mi to utrzymać niezłą kondycję do wiosny. Poza tym, dzięki pancerzowi, w jaki jestem opakowany na lodzie, mogę bezpiecznie rozpędzić się na łyżwach i fizycznie wyżyć, a nawet zaliczyć kilka kolizji z bandą!
Artur Krasicki