Iwona Pavlović o "Tańcu z gwiazdami": Jestem żądna krwi!
Wobec tańczących w programie gwiazd jest surowa i bardzo wymagająca. Jednak w tej edycji Iwona Pavlović nie miała powód do ostrej krytyki. - Czuję w związku z tym lekki niedosyt - przyznaje z uśmiechem jurorka.
Pani Iwono, niedawno Michał Malitowski stwierdził, że z sezonu na sezon poziom uczestników "Tańca z gwiazdami" jest coraz wyższy. Czy pani też jest tego zdania?
- W sędziowskim gronie żartujemy sobie, że z każdą edycją show mówimy, iż taneczne umiejętności uczestników są coraz lepsze i ktoś mógłby stwierdzić: "Oni zawsze tak mówią". Jednak rzeczywiście w tej edycji mamy wyjątkowo dużo uzdolnionych gwiazd. Taneczna świadomość Polaków jest coraz wyższa. Nasz program ich uwrażliwia i edukuje. Istotnie, od pierwszego odcinka tej edycji byłam zaskoczona poziomem oraz talentem gwiazd. Żartowałam nawet, że z żalem muszę spiłować swoje ostre pazury, bo nie mam kogo krytykować. Nawet ci, którzy z odcinka na odcinek odpadali, tańczyli dużo lepiej niż uczestnicy poprzednich sezonów programu. Nie miałam możliwości dawać "dwójek", "trójek" i "czwórek". A mówiąc poważnie, bardzo mnie to cieszy, bo choć nie oczekuję od gwiazd turniejowych umiejętności, to dla mnie budujące, że poziom jest tak wysoki.
Czy w związku z koniecznością "spiłowania szponów" czuła pani dyskomfort?
- Oczywiście! Moja rola polega na tym, że jestem surowa i wymagająca. Tym razem jednak było dużo mniej powodów do "czepiania się". Czuję w związku z tym lekki niedosyt. W poprzednich edycjach zawsze znalazł się ktoś, komu mogłam wbić zęby w szyję. Mam nadzieję, ze w następnej pojawi się gwiazda pozbawiona talentu tanecznego, tak, bym mogła się troszeczkę wyżyć. (śmiech) Bo teraz i zęby, i pazury musiałam schować.
Naprawdę nie znalazł się nikt, kto rozczarował Czarną (rudą) Mambę?
- Nie, nie doświadczyłam żadnego rozczarowania, choć mocno przeżywam każdy odcinek programu. Mimo całej surowości emocjonalnie traktuję i sukcesy, i porażki naszych gwiazd. Poczułam wielki smutek, kiedy z show odpadł, już na początku, Andrzej Krzywy. Dotknęło mnie to, bo biła z niego wspaniała pozytywna energia. Pierwszy raz w historii programu, kiedy okazało się, że to on odchodzi, na sali zapadła przejmująca cisza. Wszyscy sędziowie, pozostali uczestnicy i publiczność w studiu - czuli żal. Brawa, które się chwilę później rozległy, były aplauzem z głębi serca. Więc jeśli pyta pani o rozczarowanie, to właśnie ten wybór mnie rozczarował.
Docieramy do istoty show. Decyzja o tym, kto odpadnie, a kto zwycięży, nie zależy od jurorów. Decydują widzowie. Czy ich wybory pokrywają się z pani typami?
- Nie zawsze, chociaż muszę zdecydowanie podkreślić, że szanuję decyzje widzów. Mogę się z nimi nie zgadzać, mogę się wewnętrznie buntować, ale je respektuję. Takie są zasady tej gry. Zwłaszcza że nie ma wielu programów, w których publiczność wybiera kogo chce, a kogo nie chce oglądać.
Program zmierza do finału. Na parkiecie zostało już tylko kilka par. Ma pani swoich faworytów do wygranej?
- Nie chcę operować nazwiskami. Na takie typowanie może sobie pozwolić Beata Tyszkiewicz i Andrzej Grabowski. Moim zadaniem jest obiektywne ocenianie uczestników. Kiedy jakiejś parze daję wysoką notę, to znaczy, że moim zdaniem jest najlepsza.
Czy jest jednak ktoś, za kogo wyjątkowo mocno trzyma pani kciuki?
- Fakt, że jestem sędzią zawodowym, powoduje, że w tej kwestii jestem bardzo powściągliwa. Jeszcze wszystko może się wydarzyć. Oceny widzów, jak wielokrotnie się przekonaliśmy, bywają nieprzewidywalne. Dlatego sprawiedliwie trzymam kciuki za wszystkich.
Rozumiem, że jeśli powstanie kolejna edycja programu, ponownie zobaczymy panią w jury?
- Z wielką przyjemnością! Zapuszczę długie czarne pazury i będę z niecierpliwością wypatrywać jakiejś "ofiary". (śmiech) Jestem żądna krwi!
Rozmawiała Joanna Bogiel-Jażdżyk