Sanatorium miłości
Reklama

"Sanatorium miłości": Wszystko może się zdarzyć

Dwanaście osób bierze udział w "Sanatorium miłości" - sześć pań i sześciu panów. Dlaczego zdecydowali się wyjechać do Ustronia w towarzystwie kamer? I czy ten program może zmienić ich życie? Drugi odcinek produkcji już w najbliższą niedzielę, 27 stycznia, w TVP1.

Dwanaście osób bierze udział w "Sanatorium miłości" - sześć pań i sześciu panów. Dlaczego zdecydowali się wyjechać do Ustronia w towarzystwie kamer? I czy ten program może zmienić ich życie? Drugi odcinek produkcji już w najbliższą niedzielę, 27 stycznia, w TVP1.
Bohaterowie programu "Sanatorium miłości" /AKPA

- Bohaterowie show potraktowali mnie trochę jak córkę, trochę jak partnera, co mnie bardzo cieszy - twierdzi Marta Manowska i dodaje: - Uwielbiam spędzać czas i rozmawiać z osobami starszymi ode mnie. Czuję, że pracując nad "Sanatorium...", bardzo dojrzałam. Choć na planie było mnóstwo szaleństwa, radości i śmiechu.

Dla nas: "Martynka"

A co o gospodyni mówią uczestnicy? Komplementom nie ma końca!

- Jest miła, naturalna, opiekuńcza. Traktowałam ją jak córkę - potwierdza Janina Busk. - Wprost brak mi słów. Dzięki niej nie czuliśmy się spięci przed kamerami. Pozytywnie na nas wpływała. A przede wszystkim nie dała odczuć, że dzieli nas różnica wieku - wylicza Wiesława Kwiatek.

Reklama

- Ja jestem w Marcie zakochany! To kobieta wrażliwa i opiekuńcza - paniom wtóruje Lesław Sierakowski.

- Nie śledziłem programu "Rolnik szuka żony". Widziałem zaledwie dwa czy trzy odcinki. Marta okazała się ciepłą i naturalną osobą. Na planie panowała rodzinna atmosfera - opowiada Krzysztof Rottbard. - Wzruszyłem się, gdy opuszczaliśmy sanatorium, bo Marta stała w kącie i płakała, tak autentycznie. Przywiązała się do nas, a my do niej. Daliśmy jej nowe imię - Martynka.

Zawalczyć o siebie

Janina Busk, zwana Niną, ma 62 lata, mieszka w Toruniu i kocha podróże. Zwiedziła już niemal całą Europę. Była też w USA. Do "Sanatorium..." zgłosiła się w ostatniej chwili. Namówiła ją do tego przyjaciółka. - Na co czekasz, Nina, ty się do tego programu wprost nadajesz! - usłyszała od niej. Nie było czasu, by się zastanawiać. Wypełniła formularz, wysłała i... udało się. - Jestem optymistką. Niczego w życiu nie żałuję, oprócz rzeczy, których nie zrobiłam - śmieje się pani Janina. Pakując walizkę, była przede wszystkim ciekawa atrakcji, które dla uczestników zaplanowała ekipa programu, i zabiegów, z których będzie mogła skorzystać. - Uważam, że każdy człowiek po 30-tce raz do roku powinien odwiedzić sanatorium - mówi.

Wiesława Kwiatek od 16 lat jest wdową. O tym, że Jedynka planuje program z udziałem samotnych seniorów, dowiedziała się od znajomych, z którymi spotyka się podczas "Dancingów Międzypokoleniowych". - Przychodzą na nie także młodzi ludzie. Wymieniamy się doświadczeniami. To piękna sprawa - twierdzi. Pani Wiesława wahała się, czy powinna brać udział w "Sanatorium...". Mimo że na swoim koncie ma kilka aktorskich epizodów, m.in. u Krzysztofa Zanussiego. - Bałam się, czy podołam. Mieliśmy spędzić ponad 20 dni pod okiem kamer - nie ukrywa. Ale posłuchała syna: "Mamo, jesteś energiczna i odważna. Zawsze masz jakieś lęki, a później wszystko ci wychodzi". - Podziwiam koleżanki i kolegów z show, dla których to był debiut przed kamerą. Szacun! - dodaje pani Wiesława.

Walentyna Kozioł ma 66 lat. Urodziła się na Syberii. - To mnie zahartowało. Musiałam być zaradna - podkreśla. I gdy się nad tym zastanawia, dochodzi do wniosku, że pewnie dlatego dotąd priorytetem była dla niej praca. - Pracuję nadal. Ale jakiś czas temu doszłam do wniosku, że chciałabym zacząć żyć. Poszłam więc do psychologa, który oznajmił mi: "Powinna pani poświęcać sobie więcej czasu" - przyznaje. Dwa tygodnie później pani Walentyna przez przypadek włączyła Dwójkę i zobaczyła w "Pytaniu na śniadanie" Martę Manowską zachęcającą do udziału w "Sanatorium...". Zadzwoniła pod wskazany numer, by poznać szczegóły. - Gdy usłyszałam, że trzeba przesłać swoje zdjęcie i filmik, byłam gotowa od razu zrezygnować. Bo jestem piękna, ale niefotogeniczna - żartuje. W końcu dała się namówić. - Tyle ciepła otrzymałam od pozostałych uczestników. Jestem tym oszołomiona. Nadal walczę o siebie - podkreśla pani Walentyna.

Niektórych do programu zgłosili najbliżsi. Tak było w przypadku Cezarego Mocka, mieszkańca Łodzi, który od ponad 40 lat kolekcjonuje kasety i płyty. - Zepsuł mi się laptop, więc formularz wypełniła córka - relacjonuje. Pan Cezary również przez moment, zastanawiał się, czy wyjazd do Ustronia w towarzystwie ekipy telewizyjnej, to na pewno dobry pomysł. - Powiedziałem córce: "Mam 66 lat. To chyba nie dla mnie". Ale później pomyślałem, a właściwie dlaczego? - przyznaje. Swojej decyzji nie żałuje. - Od ponad 10 lat jestem wdowcem. Żyłem w smutku. To, co się wydarzyło podczas tych dwudziestu kilku dni w "Sanatorium...", jest wprost nie do opisania - nie kryje radości pan Cezary.

63-letnia Joanna Tunney, która w przeszłości pracowała jako księgowa i dyrektor finansowa, zakończyła długoletni związek. - Nie mogę się wyleczyć z tego uczucia. Pomyślałam, że "Sanatorium..." to szansa, by odciąć się od przeszłości. Czuję się samotna i chciałabym spotkać kogoś, z kim mogłabym spędzić resztę życia - tłumaczy. Jak mówi, jest jeszcze za wcześnie na wyrokowanie, czy dzięki udziałowi w programie coś w tej kwestii się zmieni.

Bingo w Ustroniu

Krzysztof Rottbard ma 62 lata. Niegdyś jego pasją było myślistwo. Dwa lata temu przestał jednak polować i zajął się handlem antykami. Czy liczył na to, że w programie znajdzie miłość? - Nikt nie wie, gdzie i kiedy pozna kogoś interesującego. Zdarza się to na ulicy, w kawiarni... Widziałem takie przypadki także podczas pobytów w sanatorium - przyznaje. Początkowo jednak nie sądził, że to możliwe w programie "Sanatorium...". - Sześć przypadkowych kobiet i sześciu przypadkowych mężczyzn. Trafić, żeby w takim
gronie zawiązały się pary, to by było bingo. A jednak było... - dodaje tajemniczo.

Podobnego myśli 71-letni Lesław Sierakowski. - Nadzieja na miłość zawsze istnieje. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. Jakie będą tego skutki? Może kiedyś wspomnę o tym w swoich wierszach albo w biografii, którą piszę - zapowiada jeden z najstarszych uczestników programu.

Cienie i blaski?

"Sanatorium..." z pewnością powtórzy sukces "Rolnika...". Czy zatem bohaterowie nie obawiają się nagłej rozpoznawalności?

- Toruń jest tak mały, że wszyscy już mnie tam znają - żartuje Nina Busk. - Nie boję się niczego. Chciałabym, żeby ktoś mnie zauważył. To miłe w tym wieku być zauważoną - dodaje już na poważnie.

- Jedni pomyślą, że zgłoszenie się do tego programu wiązało się z odwagą. Inni - że z chęcią zyskania popularności - zauważa Joanna Tunney. - Ja uważam, że życie jest jedno i należy wykorzystywać takie okazje. Tym, co powiedzą ludzie, nie zamierzam się przejmować - deklaruje.

Tego samego zdania jest Wiesława Kwiatek. - Jestem dumna z siebie, że wzięłam udział w "Sanatorium...". Jeśli powstanie druga edycja, namawiam wszystkich, by się zgłaszali - zachęca.

Małgorzata Pokrycka

Kurier TV
Dowiedz się więcej na temat: Sanatorium miłości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy