Houston, szykujcie trumnę. W "Marsjaninie", wyreżyserowanej przez Ridleya Scotta adaptacji powieści Andy'ego Weira, astronauta Mark Watney (Matt Damon) zostaje sam na czerwonej planecie. Z raną w brzuchu, za to bez odpowiednio dużych zapasów jedzenia. To, co wydaje się wyrokiem śmierci, okazuje się jednak zaledwie czekającą na rozwiązanie łamigłówką.
Watney jest botanikiem i - jak można wywnioskować z przebiegu akcji - geniuszem. Stosunkowo szybko udaje mu się obsiać jałową ziemię i nawiązać kontakt z NASA. "Marsjanin" jest peanem na cześć ludzkiego intelektu. Nic dziwnego więc, że herosami są w nim jajogłowi: zarówno Watney, jak i obserwujący go geekowie, którzy potrafią wymyślić wyjście z każdej sytuacji. W efekcie film zmienia się w konkurs nauk ścisłych. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że odpowiedzi przychodzą zbyt gładko i szybko, przez co całkowicie znika suspens.
W filmie Scotta wszechświat okazuje się zaskakująco mały. Montażowe cięcia raz po raz przenoszą nas w inne miejsce: Marsa, różne zakątki Ziemi i statek, którym lecą towarzysze Watneya, przekonani o jego śmierci. Kolejną cechą tego uniwersum jest niesamowicie szybki upływ czasu. Chociaż akcja ciągnie się przez wiele, wiele miesięcy, to jej rytm jest sensacyjny. Oczywiście, opowieść o marsjańskim rozbitku, który czeka na ekipę ratunkową, wymagała odpowiedniego udramatyzowania, ale twórcy przedobrzyli i odebrali gwiezdnej próżni jej przytłaczający ogrom. Jeśli w "Interstellar" Christophera Nolana czy "Grawitacji" Alfonsa Cuaróna kosmiczne podróże jawią się jako przeżycie graniczne, sprzeciwiające się codziennemu doświadczeniu, to w "Marsjaninie" wydają się czymś niemalże zwyczajnym.
Cały film utrzymany jest w pogodnym tonie. Muzyka Harry'ego Gregsona-Williamsa ewokuje mieszankę zachwytu i zadumy, a bohaterowie prawie nigdy nie tracą fasonu i cały czas dowcipkują; bon moty wypełniają ścieżkę dialogową na równi z naukowymi objaśnieniami. Humor jest, rzecz jasna, sposobem na radzenie sobie ze strachem, ale w tym wypadku twórcy znowu się zagalopowali i zapomnieli o nieco mocniejszym zaakcentowaniu beznadziejności położenia Watneya. Kiedy w epilogu bohater mówi swoim studentom, że był świadom tego, że umrze, brzmi to jak ordynarna mitomania.
Ridley Scott to pracoholik, który niemalże co roku wypuszcza nowy tytuł. "Marsjanin", tak jak i kilka poprzedzających go obrazów, udowadnia, że takie tempo prowadzi do coraz większej niechlujności. Widać to już w otwierającej film scenie burzy piaskowej, która wygląda jak wycięta z "Prometeusza". A także w tym, jak z każdym kolejnym kwadransem marnuje się potencjał obsady: chociaż oprócz Damona występują tu m.in. Jessica Chastain, Jeff Daniels, Kate Mara i Sean Bean, to nikt z nich nie dostaje okazji do pełnego zaprezentowania swoich umiejętności. Zmęczenie Scotta objawia się jednak przede wszystkim w tym, że desperacka walka o życie wygląda w "Marsjaninie" jak biwak.
4/10
"Marsjanin", reż. Ridley Scott, USA 2015, dystrybutor: Imperial Cinepix, premiera kinowa: 2 października 2015 roku.