"Toy Story 3": Toy History
"Toy Story 3", reż. Lee Unkrich, USA 2010, premiera kinowa: 18 czerwca 2010
Jeden dobry film stanowi bogactwo. Zakusy na zrealizowanie drugiego budzą podejrzliwość co do intencji. Ale jeśli i tym razem się uda, przed twórcami staje możliwość wykonania ostatniego, największego skoku. Skoku na trylogię. A trylogie, jak mówił pewien tyran szukający na Youtube elektro, są epickie.
Znudziło mnie już pisanie o tym, jak fantastyczne filmy robi Pixar. Wystarczyłoby rzucić tymi kilkoma tytułami, jakie panowie z firmy z lampką w logo zrealizowali w ostatnich latach, ale rzucać nie ma sensu bo i tak wszyscy je znają. Nawet jeśli spóźnimy się kilkanaście minut na projekcję i umkną nam napisy początkowe, to nie ma możliwości żebyśmy wzięli filmy tych ludzi za produkcje konkurencji. Co takiego łączy małomównego robota, ptaka Stefana, kowbojkę Jessie i resztę menażerii? Zabrzmi to banalnie, ale historia.
Historia u magików z Pixara nie stanowi bowiem dodatku do gagów, przykrej konieczności, bez której film przypomina szereg scenicznych skeczów. Bezwstydność z jaką trylogia o zabawkach dotyka najważniejszych tematów: miłości, lojalności, przywiązania, sentymentu jest porażająca. Kino maskuje dziś uczucia ironią, boi się ich adresować bezpośrednio. Czystość przypowieści, jaką prezentowało "stare kino" z "Czarnoksiężnikiem z krainy Oz" na czele nie ma dziś wstępu na ekrany, nawet w produkcjach bez ograniczeń wiekowych. W przypadku "Toy Story" oznaczenie B.O. traci właściwości straszaka, jakim było w wieku lat nastu, kiedy celowało się w horrorach z laleczką Chucky i Freddym Krugerem. Te filmy nie są, jak chociażby Shrek, dla dzieci i dla dorosłych; one są bez ograniczeń. Nie ma w nich zakamuflowanych meta poziomów zgrywy. Jeśli lubisz w kinie płakać, to będziesz płakać w tym samym momencie, co 8-latek na fotelu za tobą.
Fakt, że film przeznaczony jest również dla dzieci, nie oznacza, że musi być dziecinny. "Toy Story" nie jest. Aż dziw bierze, że w historyjce o żyjących zabawkach (sic!) nie ma ani grama obciachu (no, może gram). Charaktery postaci zarysowane są starannie, sceny akcji porywają, wzruszeniom nie ma końca. Twórcy pełnymi garściami czerpią z tradycji kina, każąc kowbojowi wciąż odchodzić i wracać, odsieczy przybywać w ostatnich chwilach, bohaterom wykazywać się bohaterstwem, a lalkom, cóż... upodabniać się do dalekiej kuzynki z popularnej serii filmów grozy.
"Toy Story 3" stanowi znakomite zwieńczenie towarzyszącej nam już od 15 lat trylogii. Spełnia się w tej roli znakomicie, puszczając oko tu i tam do widza, który dojrzewał razem z serią. Jednocześnie najnowsza odsłona historii zabawek nie zapomina, że musi sprawdzić się też jako film. Oczekiwania udało się pogodzić i obie role zbalansować. Tort zwieńczony został wisienką.
Trylogie zajmują w mojej prywatnej filmografii miejsce specjalne. Dzieciństwo upłynęło mi pod znakiem "Indiany Jonesa", "Gwiezdnych wojen" (wtedy jedynie części 4, 5 i 6), oraz "Powrotu do przyszłości". "Toy Story" ma realne szanse dołączyć do tych wielkich z powyższej listy. I nie, nie ma w tym żadnego dysonansu, bo celne rzuty lassem w wykonaniu Chudego nie odbiegają specjalnie od strzałów batem doktora Jonesa, deskorolkowe ewolucje Marty'ego od drogowych wyczynów ferajny zabawek, a i Vader w drugiej części znajduje swojego odpowiednika. Jest coś niezwykłego w tych zabawkach, które widziały już tyle dojrzewających dzieci, zaś same dojrzeć nie mogą, jakaś donkiszoteria w obstawaniu na swoich pozycjach. Kijem nie zawróci się rzeki, dojrzeć kiedyś trzeba, ale Chudy i spółka będą zawsze pamiętać za nas jako to było być dzieckiem. Jest w tym coś pocieszającego. Coś epickiego.
9/10 - dla "Toy Story 3"
10/10 - dla trylogii "Toy Story"