Reklama

Robienie filmu w Polsce "boli"? Realia pracy filmowców i walka o lepsze warunki

Lokalna kultura filmowa to nie tylko konkretne tytuły i wyczekiwane premiery kinowe. To też, a może i przede wszystkim, ludzie, którzy te filmy tworzą. Podczas tegorocznego festiwalu OFF Camera mieliśmy szansę zobaczyć proces produkcji filmów oczami ich twórców.

To, że praca na planie filmowym nie jest łatwa wiemy nie od dziś. Jednak o realiach produkcji filmowej z perspektywy osób innych niż aktorzy czy aktorki wiemy stosunkowo mało. A dzieło filmowe to efekt pracy zbiorowej przedstawicieli wielu grup zawodowych. Tak naprawdę dziesiątki, jak nie setki osób niekiedy, muszą pracować wspólnie, aby z sukcesem zrealizować film czy serial. W ramach jednego z paneli PRO INDUSTRY w ramach festiwalu OFF Camera spotkali się Witek Płóciennik - przewodniczący Związku Zawodowego Filmowców, Natalia Grzegorzek - prezeska Polskiej Gildii Producentów oraz doktor nauk prawnych Iga Bałos. 

Reklama

Ciężki kawałek chleba

Dyskusja w bardzo uporządkowany i przejrzysty sposób wskazała na trudności z jakimi zmagają się polscy filmowcy w swojej codziennej pracy. Wstępne wyniki badań warunków pracy w polskiej branży przeprowadzone przez Związek Zawodowy Filmowców mówią o tym, że filmowcy narzekają na zbyt długie dni zdjęciowe, które z reguły trwają 12 godzin (co nie wynika z żadnych aktów prawnych, a jest jedynie dotychczas przyjętą praktyką) oraz powtarzająca się konieczność pracy ponad normowany czas, czyli potocznie zwane nadgodziny.

Aż 20% ankietowanych twórców i twórczyń, a także członków ekip technicznych wskazało w badaniu, że nie mieli ani jednego wolnego dnia w tygodniu podczas realizacji danego projektu. 30% respondentów musiało pracować w każdą lub w większość niedziel w okresie zdjęciowym. Nie trzeba tłumaczyć, że taki system pracy pozostawia absolutny brak szans na prowadzenie funkcjonalnego życia osobistego. Wiemy, że praca filmowca to trudny kawałek chleba, ale jednak wyżej opisana sytuacja ma jawne znamiona absolutnej dysfunkcji.

Wolna amerykanka w polskiej branży

Taki stan rzeczy jest rezultatem braku aktów prawnych regulujących czas pracy w branży filmowej.  Prawniczka Iga Bałos uważa, że "przepisy w Polsce nie są dostosowane do pracy filmowców i panuje duże niezrozumienie istoty tej pracy - stąd nie ma odpowiednich przepisów. Jedno z pierwszych pytań na szkoleniach organizowanych przez związki zawodowe, które dostaje od filmowców to jak mogę się chronić przed nadgodzinami, czy mogę odmówić pracy, jeśli znacząco wykracza ona ponad dwunastogodzinny dzień pracy. Filmowcy często sami nie wiedzą, jak przedstawia się ich sytuacja prawna podczas pracy."

Wyżej wymienione wyzwania wynikają w sporej części z faktu, że w produkcji filmowej w Polsce dominują trzy główne formy zatrudnienia: umowa o dzieło, umowa ‑ zlecenie i najbardziej powszechne tzw. samozatrudnienie. Wiąże się to z charakterystyką polskiej branży - pracą od projektu do projektu, z których większość to projekty terminowe (sześć tygodni w przypadku przeciętnego filmu fabularnego) - oraz małą liczbą studiów filmowych na stałe zatrudniających profesjonalistów. Tym samym pracy większości zatrudnionych osób na planie filmowym, jak i w całym procesie tworzenia filmu, nie reguluje Kodeks pracy, lecz zaledwie 12 (w przypadku umowy o dzieło) lub 17 (w przypadku umowy ‑ zlecenia i samozatrudnienia) artykułów Kodeksu cywilnego. 

W żadnej z tych form zatrudnienia nie zachodzi stosunek pracy, co oznacza, że osoby działające w branży filmowej w oparciu o takie formy zatrudnienia nie są formalnie pracownikami i tym samym nie są objęci prawami uregulowanymi w Kodeksie pracy, gwarantującymi opiekę medyczną, regulację czasu pracy, urlop czy poczucie bezpieczeństwa zapewniane przez wypłatę wynagrodzenia w sytuacjach nagłych niedyspozycji.

Temat nie jest nowy, gdyż rozmowy i dyskusje na temat warunków pracy osób zatrudnionych w branży filmowej trwają już przeszło trzy lata. W Związku Zawodowym Filmowców panuje przekonanie, że jeśli do związku faktycznie przyłączy się duża część środowiska, może on zyskać przewagę w potencjalnych negocjacjach i tym samym zyskać możliwość budowania porozumienia pomiędzy twórcami, ekipą filmową, realizatorami a producentami, a tym samym wypracować rozwiązania, które uporządkują pracę w produkcji filmowej i polepszą warunki zatrudnienia. Aktualnie trwają prace nad dokumentem, który będzie zawierał wytyczne dotyczące ogólnych zasad pracy w branży filmowej, nie tylko pracy na planie zdjęciowym, a także pracy ekip pozaplanowych, czyli pracowników pionu scenograficznego i pionu produkcyjnego. 

Najważniejszymi postulatami jest określenie długości dnia zdjęciowego jako 12 godzinnego dnia pracy z godzinną przerwą w trakcie zdjęć lub 10 godzinnego dnia pracy bez przerwy, zapewnienie dwóch wolnych niedziel w miesiącu, oraz wprowadzenie limitu nadgodzin do dwóch dziennie i pięciu w tygodniu. Dodatkowo, w branży nie ma standaryzacji umów i każda produkcja rządzi się swoimi prawami: w każdej produkcji inaczej liczone są nadgodziny, czasem ktoś sobie wywalczy dodatkowe pieniądze za czytanie scenariusza, ktoś nie, niektórzy mogą mieć płacone za przerzut, inni nie, inaczej mogą być rozliczane dojazdy na plan zdjęciowy. Związek Zawodowy Filmowców zamierza również usystematyzować wyżej wymienione kwestie.

Witek Płóciennik ze Związku Zawodowego Filmowców uważa, że "skrócenie dnia pracy będzie mieć konsekwencje dla zdrowia i samopoczucia filmowców, a w efekcie przyczyni się do wzrostu kreatywności w pracy. Jeśli zaczniemy pracę o 7 rano, a skończymy o 17, to mamy te dwie dodatkowe godziny dla siebie, dla rodziny. Nie każdy dzień się da zrobić pracując dziesięć godzin bez dłuższej przerwy, ale można na przykład wprowadzić system mieszany, gdzie raz pracujemy po 10 godzin a raz po 12 godzin."

Producent też człowiek

Konsekwencje postulowanych przez związki zawodowe regulacji w największym stopniu poniosą producenci. Według szacunków w Polsce funkcjonuje około 300 podmiotów zajmujących się stricte produkcją filmów i seriali. Przedstawiciele środowiska producenckiego otwarci są na rozmowy ze związkami zawodowymi i wspólne opracowanie dokumentu regulującego dobre praktyki.

Natalia Grzegorzek jako reprezentantka Polskiej Gildii Producentów w bardzo empatyczny, acz stanowczy sposób opisała konsekwencje postulowanych zmian: "Robienie kina, a zwłaszcza autorskiego, jest dzisiaj bardzo trudne. Z jednej strony rosną koszty produkcji, na co wpływ ma między innymi inflacja, ale również roszczenia ekip filmowych. Z drugiej zaś strony coraz trudniej jest znaleźć finansowanie dla kina autorskiego oraz zapewnić dystrybucję dla wszystkich produkowanych w Polsce filmów. Wracając do stawek i roszczeń - dotychczas utarło się, że w kwocie dniówek pracowników branży filmowej zawierały się pewne prace dodatkowe, niezbędne by się przygotować do okresu zdjęciowego, takie jak na przykład czytanie scenariusza, czy dokumentacja. Dziś coraz częściej spotykamy się z tym, że przedstawiciele konkretnej grupy zawodowej wystawiają za takie usługi fakturę, na przykład na 50% stawki dziennej za czytanie scenariusza, no i tutaj dochodzi do konfliktu. Pogłębia się dysproporcja w zarobkach i podejściu do pracy pomiędzy zatrudnianymi na umowę o dzieło autorami i pracownikami zatrudnianymi na dniówki, najczęściej na umowy typu B2B.  Dzisiejsze realia są takie, że sensowność bycia producentem stoi pod znakiem zapytania, bo wyprodukowanie filmu graniczy z cudem. Rosnące koszty produkcji filmu, w tym również rosnące wymagania finansowe pracowników, zaczynają coraz częściej przewyższać próg rentowności produkcji."

Warto zauważyć, że postulowana zmiana systemu i warunków pracy osób zatrudnionych w branży filmowej jest z pewnością możliwa i wszyscy byśmy sobie tego życzyli, widzowie, filmowcy, a także i producenci, którzy podobnie jak ekipa zdjęciowa pracują w pełnym napięciu nie tylko w dni zdjęciowe, ale czasem także w dni wolne. Problem w tym, że rozluźnienie trybu pracy może zmienić faktory wydajnościowe, co może oznaczać zwiększenie kosztów produkcji, a potencjalnie też zmniejszenie liczby projektów, powodując częściowe bezrobocie. 

Innym rozwiązaniem amortyzującym zmniejszenie wydajności dziennej może być redukcja wysokości zarobków - gdyż znacząco krótszy dzień pracy może w ostateczności wiązać z większą liczbą dni zdjęciowych, a co za tym idzie z większym kosztem wynajmów i kosztem obsługi planu. Także sytuacja nie jest prosta ani zerojedynkowa, ale nadzieją napawa fakt, że jesteśmy świadkami nowego rozdania w polskiej branży audiowizualnej, gdzie z niecierpliwością oczekujemy nie tylko nowego dyrektora lub dyrektorki (sic!) Polskiego Instytutu Sztuki Audiowizualnej, ale także nowej osoby na stanowisku Ministra Kultury. Scenariusz idealny zakłada, że osoby na tych stanowiskach nie tylko będą dobrze rozumieć dynamikę polskiej branży audiowizualnej, ale też będą w stanie skutecznie nią zarządzać, tak aby godzić interesy i potrzeby różnych grup zawodowych.  

Właśnie za takie panele trzeba kochać festiwale filmowe. To dzięki takim nie zawsze łatwym dyskusjom dowiadujemy się o ludzkim obliczu tworzenia filmów i seriali i o trudnościach z jakimi zmagają się pracownicy polskiej branży. Uważam taką wiedzę za fundamenty zrozumienia procesu tworzenia filmu, który nie tylko jest zamkniętym tekstem audiowizualnym, ale przede wszystkim wypadkową realiów branżowych, efektem ludzkiej pracy i owocem zaangażowania dziesiątek polskich filmowców pasjonatów, o których bardzo często zapominamy. Taka perspektywa powinna też częściej być składową warsztatu polskiego krytyka filmowego, który z wygodnej pozycji swojego fotela zbyt często zarzuca polskim twórcom koniunkturalizm albo brak twórczej odwagi, zupełnie nie rozumiejąc, że robienie filmu w Polsce, jak mawia wrocławska filmoznawczyni Iwona Morozow, po prostu "boli".       

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mastercard OFF CAMERA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy