Weronika Tofilska o nominacji do Emmy: "Ciężko to opisać"
W czasie 24. MFF mBank Nowe Horyzonty miała miejsce polska premiera filmu "Love Lies Bleeding", który debiutował podczas festiwalu w Berlinie. Na pokazie gościła między innymi Weronika Tofilska, współscenarzystka dzieła. O polskiej reżyserce zrobiło się głośno za sprawą miniserialu "Reniferek". Praca nad jego czterema pierwszymi odcinkami przyniosła jej w tym roku nominację do Emmy. W wywiadzie dla Interii Tofilska mówi o głośnej produkcji, a także współpracy przy pisaniu "Love Lies Bleeding", emocjach związanych z szansą na prestiżową nagrodę i swojej nowohoryzontowej przeszłości.
"Reniferek" to miniserial, który skupia się na postaci Donny’ego (Richard Gadd). Mężczyzna znalazł się w najgorszym momencie swojego życia. A cała spirala tych traumatycznych wydarzeń rozpoczęła się, gdy baru, w którym pracował, weszła Martha (Jessica Gunning) - sprawczyni całej tragedii. Od teraz Donny musi żyć w świecie, w którym jest osaczany przez stalkerkę. Jej obecność zmusza go do konfrontacji z tragicznymi wydarzeniami z przeszłości. Serial dostępny jest w całości na platformie Netflix.
"Love Lies Bleeding" jest z kolei opowieścią o miłości menadżerki siłowni i ambitnej kulturystki. Ich uczucie zmusza je do zmierzenia się z lokalnym gangiem, na którego czele stoi ojciec jednej z nich. Film wyreżyserowała Rose Glass, twórczyni głośnej "Saint Maud". Wejdzie on do polskich kin już 2 sierpnia 2024 roku.
Jakub Izdebski, Interia: Gratuluję nominacji do Emmy. Jakie emocje towarzyszą ci kilka dni po otrzymaniu tej wiadomości?
Weronika Tofilska: - Oczywiście jestem bardzo szczęśliwa, że "Reniferek" został doceniony. I to jest lekki szok, że jestem w tej samej kategorii, co Gus Van Sant, którego filmy oglądam od dziecka, i Noah Howley, którego "Fargo" jestem wielką fanką. Ciężko to opisać.
Jesteśmy na festiwalu filmowym Nowe Horyzonty. Twoja przygoda z nim rozpoczęła się podczas jednej z jego pierwszych edycji.
- Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy to było. Wydawało mi się, że w 2001 roku. Jednak rozmawiałam z panem Romanem Gutkiem, który powiedział mi, że wtedy Nowe Horyzonty odbywały się w Sanoku, więc to musiał być 2002 rok. 22 lata temu jako nastolatka byłam wolontariuszką festiwalu. Wróciłam tam jeszcze dwa razy - w 2003 i 2004 roku.
Jak wspominasz czas na wolontariacie?
- To był jeden z najfajniejszych momentów tamtego okresu mojego życia. Byłam wielką fanką kina. Z tego co pamiętam, pierwszy raz przyjechałam tutaj z moją siostrą i kuzynką. To było odkrycie kina, którego wcześniej aż tak bardzo nie znałam. Bardzo nietypowego i awangardowego. Świetny moment i otwarcie oczu na nowe punkty widzenia.
Wyreżyserowałaś cztery pierwsze odcinki "Reniferka". Kiedy zdałaś sobie sprawę, że to wyjątkowy projekt?
- Szczerze mówiąc, wiedziałam to od samego początku. Zanim przeczytałam scenariusz, moja agentka w Wielkiej Brytanii opowiedziała mi w skrócie, o czym jest ten projekt, i od razu bardzo mnie zaintrygował. Później, czytając scenariusz, wiedziałam, że jest to coś wyjątkowego. Oczywiście byłam bardzo zdeterminowana, żeby go reżyserować.
Byłaś obecna przy castingu głównych ról?
- Tak. Chociaż Richard, który oparł swoją postać na sobie, był już obsadzony. (śmiech)
Wydaje mi się, że największą trudnością mogło być znalezienie odpowiedniej aktorki do roli Marthy.
- W scenariuszu Martha byłą bardzo dobrze zdefiniowana przez dialog. Podczas lektury odczuwałam niepokój, czy uda się znaleźć aktorkę, która będzie w stanie zinterpretować ten tekst tak dobrze, jak został on napisany. To był bardzo specyficzny dialog w bardzo specyficznym akcencie, zabawny, ale też niepokojący. Wymagało to więc znalezienia aktorki, która jest na najwyższym poziomie.
Kiedy do projektu została zaangażowana Jessica Gunning?
- Gdy zaczęłam pracę nad "Reniferkiem", dostałam nagrania piętnastu różnych aktorek. Wszystkie były naprawdę dobre, ale oglądając jedną po drugiej, miałam rosnący niepokój, czy ktoś uchwyci specyficzny sposób mówienia Marthy i samą postać. Gdy zobaczyłam nagranie Jessiki, miałam wrażenie, że to jest w punkt. Casting to długi proces, pod uwagę bierze się wiele aspektów, a wszystko musiał jeszcze zaaprobować Netflix. W dodatku był wieloetapowy. Po zobaczeniu taśmy mieliśmy chemistry reads z Jess i Richardem, by sprawdzić, czy jest między nimi jakaś chemia. Były ich trzy albo cztery.
Richard Gadd nie tylko zagrał głównego bohatera, ale też napisał scenariusz na podstawie swoich — często przerażających — doświadczeń. Jak współpracowaliście nad tak osobistą historią?
- Na samym początku w dosyć naturalny sposób rozdzieliliśmy Richarda od Donny'ego. Donny jest bohaterem stworzonym przez Richarda, opartym na nim. Było dosyć pożyteczne, że nie rozmawiałam z Richardem o nim, tylko o Donnym. To pomagało w kontekście wrażliwości na pewne tematy. Może się to wydawać dziwne albo sztuczne, ale dla nas to było naturalne, gdy mówiliśmy, że "Donny robi to, robi tamto", a nie "ty coś zrobisz". Richard jest też otwartą osobą, co widać nawet po scenariuszu. Było to dla niego bardzo ważne, więc nasza relacja była dosyć bezpośrednia.
W filmie nie brakuje dosadnych scen. Na planie był koordynator intymności?
- Tak, mieliśmy Elle McAlpine. Wszystkie sceny, od prostych kontaktów intymnych do tych ekstremalnych, były czymś, o czym razem rozmawialiśmy i ustalaliśmy dokładnie, co będzie się działo. Przygotowywaliśmy wszystkich, stwarzaliśmy środowisko i atmosferę, żeby każdy poczuł się tak komfortowo, jak tylko może. To było niezbędne.
W "Reniferku" niezwykłe są zmiany tonacji, często bardzo nagłe, od komedii do dramatu. Jak udało się wam osiągnąć taki efekt?
- Wydaje mi się, że złożyło się na to kilka elementów. Casting jest jednym z nich. Każdy z aktorów instynktownie wie, jak jest ton dialogu. Ważny jest rytm - dramat ma inny niż komedia. Obsadzenie Jessiki było kluczowe, ponieważ jest komediową geniuszką. Z drugiej strony nie osiąga tego kosztem momentów dramatycznych lub tych, które powiewają grozą. Wszystkie aspekty współgrają ze sobą. Od pracy kamery do sposobu, w jaki to kręciliśmy, kostiumów, scenografii. Każdy z tych elementów stwarza swego rodzaju świat i filtr, punkt widzenia, który ma rys komiczny. Czasem to jest sposób, w jaki filmujesz osobę w przestrzeni. To jest pewnego rodzaju spojrzenie na świat, które jest dosyć instynktowne i które próbujesz wykreować poprzez elementy wizualne.
"Reniferek" to połączenie komedii i dramatu. Tymczasem "Love Lies Bleeding" zostało opisane na jednej ze stron internetowych jako "neo-noir, romans, thriller i czarna komedia".
- (śmiech) Myślę, że jest w tym dużo prawdy.
To twój pierwszy scenariusz filmu pełnometrażowego?
- I tak, i nie. To mój pierwszy scenariusz, który został zrealizowany. Piszę od lat, bez przerwy. Każdy scenarzysta wie, że z tego, co napisze, nie wszystko zostanie zrealizowane. Ja szufladę mam pełną. (śmiech) Bardzo cieszę się, że jestem częścią tego projektu, a współpraca z Rose Glass była naprawdę super.
Kto wpadł na pomysł filmu?
- Pomysł wyszedł od Rose. Była zafascynowana ideą kulturystki będącej w relacji z inną kobietą. To był początkowy zarys. Historia i specyfika tej znajomości zaczęły się wykluwać po naszych wspólnych rozmowach.
Jak wyglądało wspólne pisanie scenariusza?
- Rose jest tak skora do współpracy, że wszystko przyszło nam bardzo naturalnie. Pisałyśmy razem po raz pierwszy, więc troszeczkę uczyłyśmy się, jaka jest najlepsza metoda. Dużo czasu zajęła nam bliska współpraca nad wymyślaniem fabuły. Zanim tak naprawdę zaczęłyśmy pisać scenariusz, spędziłyśmy kilka miesięcy, rozmawiając o tym, gdzie historia idzie, tworząc różne wersje, często cofając się i wymyślając coś od nowa. To było powolne rzeźbienie, a także praca nad strukturą. Zrobiłyśmy jej mapę na ścianie. Potem wspólnie napisałyśmy długi na 20 stron outline z opisem fabuły. Później rozwinęłyśmy prawie każdą scenę. Rose napisała wtedy pierwszy draft. Ja stworzyłam na jego podstawie swoją wersję. Później pracowałyśmy razem, prawie że symultanicznie. Mając program Final Draft możesz pisać scenariusz na kilku urządzeniach i widzieć, jakie poprawki wprowadziła druga osoba.
Byłaś obecna na planie podczas realizacji zdjęć do "Love Lies Bleeding"?
- Niestety, nie. Bardzo chciałam, ale właśnie wtedy kręciłam "Reniferka".
W jaki sposób doświadczenie reżyserskie wpływa na pracę przy pisaniu scenariusza?
- Na pewno ma jakiś wpływ. Są scenarzyści, którzy nie są reżyserami, a mimo to mają bardzo dobrą wyobraźnię wizualną. Też oglądają filmy, poza tym każdy ma swoją specyficzną wrażliwość. Każdy scenarzysta jest inny. Natomiast na pewno strona wizualna jest dla mnie bardzo ważna, podobnie jak dla Rose. Bardzo chciałyśmy, by ten film już na etapie scenariusza dawał wrażenie nietypowego świata. Żeby sama lektura była jak seans w kinie.
Obecnie jesteś w trakcie promocji "Love Lies Bleeding" i sezonu nagród związanego z "Reniferkiem". Myślisz już o kolejnych projektach?
- Mam dużo projektów na horyzoncie. Filmów fabularnych i seriali, które napisałam. Również takich, które tylko reżyseruję. Tylko w tym momencie nie mogę na ich temat nic powiedzieć. Myślę, że wkrótce to się zmieni.