Do tańca i do różańca
Różnorodność (tematyczna, narracyjna, stylistyczna) filmów to od samego początku znak rozpoznawczy festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty i jego trwająca właśnie we Wrocławiu 12. edycja nie różni się w tym względzie od żadnej z poprzednich.
Jedenaście kinowych sal, w każdej z nich pięć filmów dziennie. Wybór ogromny, choć czasem niezwykle trudny, bo nieraz w ciemno trzeba decydować się na jeden spośród wielu proponowanych obrazów. Po seansie można wówczas chwalić swój filmowy gust i wyczucie lub pluć sobie w brodę i przeklinać trefne kliknięcie myszki, z powodu którego właśnie przeżyliśmy traumę.
Dobrze wybierać, ale i wcześnie wstawać (posiadacze karnetów muszą z wyprzedzeniem rezerwować miejsca na konkretne seanse), należy zwłaszcza wówczas, gdy zależy nam na zobaczeniu któregoś z najnowszych osiągnięć kinematograficznych mistrzów - czy to filmu Haneke, Reygadasa, Kiarostamiego lub Caraxa. (niemal 300 biletów na "Holy Motors" tego ostatniego rozeszło się w niedzielę w niecałe pół minuty).
Niczym świeże bułeczki znikały z komputerowego ekranu wolne miejsca także na "Za wzgórzami", wyróżniony w tym roku w Cannes za najlepszy scenariusz i rolę kobiecą (dwie nagrody ex aequo dla Cosminy Stratan i Cristiny Flutur) najnowszy film Cristiana Mungiu. Przypomnijmy, że debiut rumuńskiego reżysera, słynne "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", wyjechał w 2007 roku z organizowanego na Lazurowym Wybrzeżu festiwalu z najcenniejszą statuetką.
Wydarzeniem organizującym fabułę tamtego filmu była chęć poddania się aborcji przez jedną z bohaterek, w dalszej kolejności wsparcie w tej trudnej sytuacji okazywane jej przez koleżankę. W nowym obrazie Mungiu - o bardzo dźwięcznym oryginalnym tytule "Dupa dealuri" - znów mamy dwie przyjaciółki (kochanki?). Spotykają się one po kilku latach rozłąki - wychowały się razem w sierocińcu, z którego Alina (Flutur) trafiła do rodziny zastępczej, a Voichiţa (Stratan) do klasztoru - w "domu" tej drugiej, prawosławnym przybytku prowadzonym przez zakonnice i księdza.
Mały kościół i kilka drewnianych domków pośrodku polany - tak przedstawia się sceneria klasztoru za tytułowymi wzgórzami, w którym religia to jedyna świętość. Zagrożenie tego boskiego ładu wślizguje się do chwalebnego miejsca wraz z przyjazdem Aliny. W dalszym ciągu jest przesiąknięta miłością do Voichiţy i nic nie jest w stanie stłamsić jej uczuć. Obecność koleżanki początkowo wzbudza afekt także w sercu (i ciele) Voichiţy. Z czasem okazuje się jednak, że ona już wybrała (choć zachodzi podejrzenie, że w wyniku "prania mózgu") inną drogę życiową.
To jednak nie przekonuje Aliny, której awanse przeradzają się z biegiem czasu w napady gniewu i epileptyczne ataki, uznane przez religijną wspólnotę za diabelskie opętanie. Chęć uzdrowienia dziewczyny, sprowadzenia jej na boską drogę, kończy się tragicznie, wraz z szatanem z jej ciała zostaje także wypędzone życie.
- Dla mnie ten film opowiada przede wszystkim o miłości i wolnej woli. O tym, jak namiętność może obrócić dobro i zło w koncepty bardzo sobie bliskie. Największe błędy tego świata popełniono w imię wiary i z absolutnym przekonaniem, że czynimy dobrze - wyznaje Mungiu, którego niełatwy w odbiorze, 150-minutowy film okazuje się też trafną krytyką współczesnego społeczeństwa.
Ciężko przyswajalny, choć zupełnie odmienny w tematyce, sposobie narracji i stylistyce jest też najnowszy film Guya Maddina, kanadyjskiego artysty znanego z takich produkcji, jak: "Najsmutniejsza muzyka świata" i "Moje Winnipeg", jednego z ulubieńców nowohoryzontowych widzów.
"Dziurka od klucza" to zbudowana z kina noir, filmów gangsterskich i tandetnych horrorów wariacja na temat Ulissesa. Wzbogacona wątkami, motywami i cytatami z twórczości m.in. T.S. Eliota, Jamesa Joyce'a i Marcela Prousta.
Wszelkie streszczenia fabuły (?) filmu Maddina z góry skazane są na niepowodzenie, dlatego napiszę jedynie, że główny bohater - Ulisses właśnie - musi w tym samym czasie zmierzyć się ze złożonymi problemami swojej rodziny, kompanami z gangu, którzy chętnie pozbawiliby go przywództwa, czyhającą za progiem policją, a przede wszystkim swoimi, zakłamującymi rzeczywistość wspomnieniami. Wszystko to w domu niczym z koszmaru sennego. I wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy zamiast dziurki, otrzymali przynajmniej jeden wiarygodny klucz interpretacyjny.
Cudownie popieprzona komedia - tak reklamowany jest (także mocno surrealistyczny) film Quentina Dupieuxa, którego fani muzyki elektro znają pod pseudonimem Mr. Oizo. Spośród tych trzech słów mogę zgodzić się jedynie z tym środkowym...Wrong? Dobry wybór! - przewrotnie napisał ktoś na ścianie hydeparku, znajdującej się w festiwalowym kinie Helios, ale i z jego opinią nijak mi nie po drodze.
O "Wrong", w którym - przynajmniej według twórców - bohaterowie wczesnych filmów braci Coen zabłądzili w świecie "Zagubionej autostrady" Davida Lyncha, pisano też, że to najbardziej szalony i jednocześnie najśmieszniejszy obraz tegorocznego Sundance. No cóż, widocznie było tam tym razem wyjątkowo przewidywalnie i smutno.
Zupełnie nie przemówiła do mnie historia Dolpha Springera (Jack Plotnick), mężczyzny, który budzi się pewnego ranka i stwierdza, że nigdzie nie ma miłości jego życia - psa Paula. Poszukiwania prowadzą bohatera na zupełnie pokręcone i złe ścieżki... Nie ukrywam, że miałem bardzo duże nadzieje związane z tym tytułem, budowane m.in. na wspomnianych opiniach i wypowiedziach, ale pomysł na "Wrong" wyczerpuje się moim zdaniem w jednej z pierwszych scen filmu wraz z wybiciem na zegarku głównego bohatera godziny 7:60.
Zły wybór?! No cóż, mimo podpowiedzi zawartej w tytule, zdarza się nawet najlepszym...
Krystian Zając, Wrocław