"Lombard" Łukasza Kowalskiego to pełna humoru, empatii, dobra, melancholii, ale też smutku i goryczy opowieść o lombardowej oazie w polskim Detroit. Gdzieś na peryferiach postindustrialnego Bytomia znajdował się prawdopodobnie największy lombard w Europie, który najlepsze lata świetności ma za sobą. Przeminęły one wraz z upadkiem kopalń i fabryk śląskiego miasta. Jedno w tym miejscu nie przeminęło - pasja uczciwego handlu i chęć pomocy bliźnim.
Prowadzony przez panię Jolę w futrze z lisa o sercu większym niż dziura budżetowa Bytomia i wyjętego prawie z włoskiego neorealizmu elegancika pana Wiesia lombard jest dla okolicznych mieszkańców czymś w stylu brooklyńskiego sklepu z fajkami z "Dymu" Wanga/Austera, gdzie pod pełnym ojcowskim okiem Harveya Keitela zbierała się cała "dzielnia". Podobnie jest w bytomskim lombardzie. Nie jest to miejsce handlu, lichwy i bezwzględnego wyciskania z potrzebujących ostatniej złotówki.
W tym lombardzie nie tylko można zastawić żelazko, szafę, skórzany płaszcz czy zdekompletowaną stajenkę bez Jezuska w środku, ale można też dostać gorącą zupę, dobre słowo czy darmowe okrycie w zimne dni. Jola nie zostawi nikogo w potrzebie, choć jednocześnie nie może patrzeć jak jej szef oraz życiowy partner Wiesiek nie potrafi zarobić na czynsz. To twarda managerka z ludu, której przyszło zarządzać zakurzoną masą upadłościową, zamkniętą w blaszaku po Biedronce.
Lombard jest pełen przedmiotów: od kryształów, przez zakurzone pluszowe zabawki, ubrania, sprzęt RTV, antyki aż po zupełnie absurdalne bibeloty, jak Maryjka w wodorostach. Pieniędzy nie ma z tego żadnych, choć Wiesiek cieszy się co chwilę, że "jest towar". Tylko komu go sprzedać, skoro dzielnica jest pełna biedy i społecznego wykluczenia? No, ale nie na darmo logiem sklepu jest informacja, że mają "wszystko od igły po helikopter". W pewnym momencie na półce pojawia się nawet... ząb mamuta.
To niesamowite, jak wielkim zaufaniem pracownicy (a raczej rodzina!) lombardu obdarowali twórców filmu. Otwierają się przed kamerą i wpuszczają filmowców w sam środek swoich rozterek, bólu i ciężkiej przeszłości. Próba samobójcza, alkoholizm ojca, przemoc domowa - opowiadają o tym szczerze i bez patosu. To samo robią "klienci" lombardu, którzy zostawiają w nim nie tylko domowe przedmioty, ale też zwierzają się ze ściskających serce opowieści o upokarzającej biedzie, przemocy domowej i poczuciu beznadziei. Kowalski nie karmi się przy tym voyeryzmem. On po prostu jest obok z kamerą, jak najlepsi reportażyści i dokumentaliści. Przełamuje wszystko sytuacyjnym humorem i ujęciami radości na twarzach ludzi z "dzielni", pląsających w rytm zielonych oczu Zenka.
Reżyser nie inscenizuje tych sytuacji i jest wyzbyty nieznośnych manieryzmów "zatroskanego filmowca z Warszawy", który pochyla się nad potencjalnym elektoratem partii od "rozdawnictwa". Nie ocenia i nie patrzy na bohaterów z protekcjonalnym zrozumieniem człowieka z "lepszego świata". On wyciąga z tego miejsca to, co najlepsze i pokazuje to światu. Pokazuje życzliwość, miłość i pozytywną energię, dającą choć odrobinę słońca w piszczącej biedą niesławnej dzielnicy Bobrek.
Ma ten dokument w sobie coś z klasyku lat 90. "Goło i wesoło" opowiadającego w słodko-gorzkim stylu o pozbawionych pracy brytyjskich górnikach, biorących los w swoje ręce. Właściciele lombardu nie tylko swój los w rękach ściskają, ale dbają o tych, którzy tego zrobić nie mogą. Niemniej jednak nawet w komicznych scenach z hydraulikiem, naprawiającym wszystko palnikiem jest kłująca gorycz. Jest to jednak opowieść o ludziach, którzy pozostaną w komisie z logo Polska B całe swoje życie. My wrócimy do swojego życia po skończonym seansie. Oni zostaną w alejce między zepsutym bojlerem i zdezelowaną kosiarką spalinową. Pan Wiesław i Pani Jola przenieśli dziś lombard ponownie do centrum Bytomia. Wierzę, że tam również staną się oazą dla najbardziej potrzebujących. Mam nadzieję, że nie jest to tylko magia kina.
8/10
"Lombard", reż. Łukasz Kowalski, Polska 2022, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 4 listopada 2022 roku.