Taka rola to marzenie aktora
- To człowiek wewnętrznie złamany, skrywający tajemnicę, o nieprzyjemnym, specyficznym wyglądzie. Mam nadzieję, że ta postać zaskoczyła widzów - tak o swym bohaterze, przeciwniku Jamesa Bonda ze "Skyfall", powiedział Javier Bardem.
Raoul Silva to najgroźniejszy ze wszystkich dotychczasowych przeciwników agenta 007, który chce dokonać prywatnej wendety za pośrednictwem zaawansowanych technologii informatycznych.
Na potrzeby roli w "Skyfall" włosy Bardema zostały przefarbowane na blond i oryginalnie uczesane.
- Zamysł był taki, by nie tylko osobowość Silvy była "nieprzyjemna". Nieprzyjemny dla oka miał być także wygląd tego bohatera, który od razu pobudza wyobraźnię widza. Przyznam, że gdy pierwszy raz zobaczyłem moją nową fryzurę w lustrze, nie był to zbyt miły widok - wyjaśniał Bardem.
- Taka rola to jednak marzenie aktora - wyznał hiszpański aktor.
Przeważają opinie, że Silva to jeden z najlepszych czarnych charakterów w historii całego cyklu o Bondzie. Ekipa "Skyfall" zdawała sobie sprawę z ogromnych oczekiwań i robiła wszystko, by stanąć na wysokości zadania. Pięćdziesiąta rocznica Jamesa Bonda i dwudziesty trzeci film tworzyły sporą presję, by nie zawieść oczekiwań widowni. Film nie zawiódł - pobił rekord frekwencyjny spośród wszystkich bondowskich produkcji, zarabiając na świecie przeszło 700 mln dolarów.
W środę, 20 marca, 23. część cyklu ukazała się w Polsce na płytach DVD. Wydawcą tytułu jest firma Imperial CinePix - kliknij tutaj!
Javier Bardem opowiada o pracy nad filmem "Skyfall".
W serii filmów o Jamesie Bondzie przeciwnicy 007 to najczęściej postaci celowo przerysowane. Byłeś tego świadomy, przyjmując role Silvy w "Skyfall"?
Javier Bardem: - Od momentu, gdy przeczytałem scenariusz po prostu wiedziałem, że muszę to zagrać. Jestem prześladowcą Bonda, ale fakt ten nie jest wcale taki oczywisty. Historia opiera się na wielu niuansach. To bardzo interesujące. Kiedy czytasz scenariusz zauważasz, że są w nim różne opcje, które pozwalają na stworzenie pewnej złożoności postaci. Miałem jakieś swoje pomysły, poszedłem z nimi do Sama [Mendesa, reżysera "Skyfall" - red.], a on dodał swoje koncepcje. Poczułem, że to będzie świetna i naprawdę dobra zabawa. Dla mnie zawsze istotna jest w tym wszystkim kreatywność.
Scenariusz spodobał ci się od razu?
- Pokochałem go. Kiedy przeczytałem tekst po raz pierwszy, pomyślałem, że to będzie bardzo przejmujący i dobry film. Owszem, to film o 007, ale - jak dla mnie - to nie jest tylko film o nim. To po prostu świetna produkcja, której głównym bohaterem jest James Bond.
Opowiedz o postaci Silvy.
- Silva to były agent, który niegdyś pracował dla brytyjskiego wywiadu MI6 i jego szefowej, M. Zdradzono go, i to właśnie jest źródłem jego frustracji. Koncepcja moja i Sama Mendesa była taka, że mamy tu do czynienia z kimś, kto czuje się zdradzony przez własną matkę. Gniew, który w nim buzuje, to efekt wieloletniego zmagania się z tym poczuciem zdrady, w wyniku której omal nie stracił życia. Nic dziwnego więc, że szuka zemsty. Wraca do gry z dobrze przemyślanym planem, jak tego dokonać. Plan ten, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, ma na celu pozbawić M. życia. Podoba mi się to, że Silva jako czarny charakter kieruje się osobistymi pobudkami; że nie chodzi tutaj o przysłowiowe zniszczenie świata. Obiektem jego zainteresowania jest jedna, konkretna osoba, którą chce wyeliminować. Tym samym jako aktor miałem ułatwione zadanie, bo mogłem działać w oparciu o realistyczne okoliczności, budując tę postać.
Jak wyglądała praca na planie?
- Niezwykle ważny był dla mnie scenariusz, moja rola, osoba reżysera. Sam Mendes jest po prostu fantastycznym reżyserem i to takim, który skupia się na grze aktorskiej; któremu szlifowanie dialogów w poszczególnych scenach sprawia autentyczną przyjemność. Natomiast osobną kwestią była obsada: Daniel, Judi, Albert Finney, Ralph Fiennes i cała reszta... To było prawdziwe szaleństwo. Widzisz te nazwiska i mówisz sobie: "Wow, jest nieźle!". Miałem sceny z Danielem i Judi, a także małą scenkę z Berenice Marlohe. Najwłaściwiej chyba będzie opisać to w ten sposób, że łatwo mi się z nimi pracowało - w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Wszyscy wykonywali swoją pracę w sposób wspaniały, ja wykonywałem swoją - a nasza współpraca układała się tak gładko, że wszystko po prostu samo się działo. Po zakończeniu zdjęć wracałem do domu, myśląc sobie, że to wszystko było takie łatwe i przyjemne. I tak właśnie powinno być!
Miałeś sporo scen z Judi Dench. Jak wspominasz ten czas?
- Miałem okazję pracować z Judi w sposób bardzo intymny, zakładający ekstremalną bliskość. Mam tutaj na myśli końcową scenę w kaplicy. Ze względu na charakter tej sceny, bałem się, że przypadkiem zrobię jej jakąś krzywdę. A ona... cóż, kiedy patrzysz w oczy takiej osoby i widzisz, że tego rodzaju sytuacja absolutnie jej nie stresuje, sam nabierasz otuchy. Judi miała bardzo trudne zadanie - musiała pomóc mi w utrzymaniu wysokiego poziomu koncentracji przez cały czas pracy nad sceną, którą powtarzaliśmy wiele razy, wypróbowując różne koncepcje jej zagrania. Tymczasem ona po prostu wykonywała swoją pracę i zachowywała się przy tym jak prawdziwa dama. Dla każdego aktora taki bliski kontakt z Judi Dench i możliwość zagrania z nią we wspólnej scenie to dar od losu.
Jak duży był twój wkład w wygląd Silvy?
- Trudno powiedzieć. Sam miał jakiś pomysł, ja też miałem jakąś wizję i decydowaliśmy wspólnie. Wyobraźnia to nieodłączna część pracy twórczej. To wszystko, co mogę powiedzieć.
Co w czasie zdjęć myślałeś o swoim bohaterze?
- Nie do końca odbierałem Silvę jako złego. Po prostu pomyślałem o nim w ten sposób, że miał... wiele spraw do załatwienia. Ale tak na serio, to oczywiście dużo o nim myślałem. Pracuję już od 25 lat i przez te wszystkie lata w zasadzie zagrałem trzy role, które mógłbym zakwalifikować jako podłe charaktery. Jedna rola to był hiszpański film, druga jest w "To nie jest kraj dla starych ludzi", a trzecia to właśnie ta w Bondzie, więc faktycznie nie ma tego za dużo. Tak naprawdę od momentu, w którym przeczytałem scenariusz "Skyfall" poczułem, że postać, którą mam zagrać to po prostu człowiek z głębokim urazem psychicznym, po ciężkich przejściach.
Udało ci się stworzyć postać bardzo wyrazistą. Jak podczas zdjęć kreowaliście postać Silvy?
- Wszystko było napisane w scenariuszu. Chodzi o to, żeby podejść do jednej sceny na różne sposoby i Sam Mendes właśnie tak robił. Było to na zasadzie, zróbmy teraz tę wersję, a następnie robiliśmy zupełnie odwrotnie. Później oglądaliśmy, jak to wyszło. Wszyscy byli otwarci na różne interpretacje. Kiedy Sam już wszystko nakręcił, wówczas złożył w całość kawałki, które mu się podobały tak, aby miały sens.
A co powiesz o tej słynnej scenie, w której Silva w tak niedwuznaczny sposób dotyka Bonda? To było dla widzów dość zaskakujące...
- Tak, to scena flirtu pomiędzy Bondem a Silvą, ale my w zasadzie dopiero po fakcie zdaliśmy sobie sprawę, że to... wygląda jak flirt. Równie dobrze to mogła być tylko gra słów. To było szokujące także dla nas. Wszyscy podchodzili bliżej do monitora, żeby się przyjrzeć tej scenie. To nie było coś, czego można się było spodziewać. Sam, producenci i scenarzysta okazali się naprawdę odważni, udało im się wykreować taką atmosferę niezręczności i skrępowania. Chodziło o to, żeby po raz pierwszy umieścić bohatera w sytuacji, w której zastanawia się: "co jest do cholery" i nie wie jak się dalej zachować. I w tym była właśnie siła Silvy.
Przeważają opinie, że Silva to jeden z najlepszych czarnych charakterów w historii całego cyklu o Bondzie. Fani 007 są twoją kreacją zachwyceni...
- Miłość i zainteresowanie ze strony fanów Bonda dane mi są po raz pierwszy, ale raz na zawsze! Musieliśmy dać z siebie naprawdę wiele, żeby tego nie zepsuć. Podczas pracy na planie byliśmy bardzo uważni i zaangażowani, bo baliśmy się, żeby tego nie spaprać. Ale udało się!
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!