"Obława" do Złotych Lwów?
"Obława" Marcina Krzyształowicza to jeden z najpoważniejszych kandydatów do nagrody Złotych Lwów. Wspólnie z "Jesteś Bogiem" Leszka Dawida będzie rywalizował o zwycięstwo z faworytem imprezy - "W ciemności" Agnieszki Holland. Niespodziewanie do gry włączył się też jeszcze jeden tytuł.
Oglądając "Obławę" Marcina Krzyształowicza nie sposób nie przypomnieć sobie słynnego "Memento" Christophera Nolana. Sposób, w jaki znany z filmu "Eukaliptus" reżyser opowiada swą najnowszą filmową historię, przypomina rewolucyjny zabieg przyszłego twórcy "Incepcji".
Zacznijmy jednak od początku. Akcja "Obławy" rozgrywa się pod koniec II wojny światowej, bohaterem jest zaś były żołnierz AK - kapitan Wydra (Marcin Dorociński), który w stacjonującym w lesie partyzanckim oddziale pełni funkcję egzekutora. Jego zadaniem jest więc strzelanie w tył głowy zdemaskowanym konfidentom. Kiedy porucznik Mak (Andrzej Zieliński) zleci Wydrze likwidację Kondolewicza (Maciej Stuhr), okaże się, że obaj panowie znają się z przeszłości.
Streszczanie "Obławy" jest jednak z góry skazane na niepowodzenie - sposób, w jaki Marcin Krzyształowicz opowiada swój film, wpływa bowiem esencjonalnie na jego treść. Nie sama historia, ale narracyjny chwyt czasowego poszatkowania kolejnych wydarzeń stanowi siłę tego niezwykle konsekwentnego filmu. Opowiedzieć go chronologicznie, znaczyłoby zniweczyć wysiłek reżysera. Tak jak w "Memento", gdzie fakt odwróconej chronologii konstytuował ekranowe wydarzenia, tak i tu zdani jesteśmy wyłącznie na filmowe środki wyrazu.
Seans "Obławy" nasuwa też skojarzenie z innym polskim obrazem - "Różą" Wojtka Smarzowskiego. Po pierwsze - wybranie przez reżysera historycznej tematyki, która pomijana była dotychczas w rodzimej kinematografii. To nie jest wojna, którą znamy z kart podręczników do historii. To nie jest historia przez duże H. Zamiast tego Krzyształowicz serwuje nam porażającą opowieść o ambiwalencji ludzkiej moralności. Tu nikt nie jest jednoznacznie zły, ani jednoznacznie dobry... Historia zdaje się być pułapką, w której szamoce się ludzka przyzwoitość.
Po drugie - główna rola Marcina Dorocińskiego, który w "Obławie" odgrywa wariację na temat Tadeusza z "Róży". Wydaje się, że rola w filmie Krzyształowicza jest jeszcze lepsza, wyrazistsza i o wiele bardziej nieoczywista niż w obrazie Smarzowskiego. Ale Dorocińskiemu nie ustępują partnerujący mu w życiowych rolach: Maciej Stuhr (jako konfident Kondolewicz), Sonia Bohosiewicz (żona Kondolewicza) oraz Weronika Rosati (sanitariuszka Pestka). Każda kreacja odbija się tu w innej postaci, wielowymiarowość bohaterów "Obławy" zawdzięcza wiele zarówno chronologicznym woltom , które komplikują psychologię protagonistów, jak i samym aktorom, grającym najlepsze partie w karierze (Rosati, Bohosiewicz, także Stuhr).
Ale "Obława" broni się przede wszystkim jako oryginalne, konsekwentnie zrealizowane kino. Nie uciekające od brutalności, wyczulone na piękno obrazu (fantastyczne, klasycznie skręcone zdjęcia Arkadiusza Tomiaka), ascetyczne w formie (doskonałym przykładem jest tu oszczędna, ale odgrywająca ważną rolę muzyka Michała Woźniaka), zaskakujące narracyjnie (m.in. wątek Pestki). Miejmy nadzieję, że Marcin Krzyształowicz nie da nam czekać na swój kolejny obraz kolejnych 11 lat, reżyser przyznał bowiem, że "Obława" miała być kartą przetargową na realizację wysokobudżetowego filmu wojennego. Scenariusz jest podobno gotowy, kredyt zaufania - zaciągnięty.
Przeczytaj recenzję "Obławy" na stronach INTERIA.PL!
Jednym z ostatnich tytułów z konkursowej stawki prezentowanych w Gdyni jest "Supermarket" Macieja Żaka. Autor pogodnych komedii romantycznych - "Ławeczka i "Rozmowy nocą" - tym razem pokazał autorski thriller (jest zarówno scenarzystą, reżyserem, jak i producentem obrazu), którego akcja rozgrywa się w przestrzeni tytułowego supermarketu. To kolejny film w gronie obrazów rywalizujących o Złote Lwy, który wykorzystuje scenerię centrum handlowego do opowiedzenia historii o współczesnej Polsce.
O ile jednak "Dzień kobiet" Marii Sadowskiej był niczym więcej niż interwencyjnym reportażem, dzieło Macieja Żaka traktuje prasowe rewelacje dotyczące łamania obywatelskich praw w dużych sieciach handlowych jedynie jako punkt wyjścia do opowiedzenia przyzwoitej historii kryminalnej.
Bohaterami "Supermarketu" są pracownicy ochrony sklepu, której szefem jest były PRL-owski prokurator Jaśmiński (demoniczny Marian Dziędziel). Wykonując polecenie kierownika sklepu o wzmożeniu kontroli w związku z gorącym sylwestrowym dniem, zaczyna stosować metody, którymi straszył przestępców w czasie komunistycznej służby. Jego ofiarą staje się pewien jubiler (Tomasz Sapryk), który przyłapany zostaje na kradzieży czekoladowego batonika. Zatrzymanie go przez ochronę sklepu uruchamia spiralę niespodziewanych wydarzeń.
Podoba mi się fabularny pomysł, aby wciągnąć zwykłego bohatera w sam środek sennego koszmaru. Na poziomie historii "Supermarket" jest bowiem czystą fantazją, zabawą konwencjami gatunku filmowego thrillera. Żakowi udało się jednak przemycić w swym obrazie intrygującą ideę: pokazuje hipotetyczną sytuację, jak w tym bezpiecznym świecie powszechnej konsumpcji odradza się terror komunistycznej władzy. Pomysł inspirujący, realizacja jednak - ledwie przyzwoita.
Filmy w Gdyni chodzą parami. Dwa dni przed zakończeniem imprezy do Konkursu Głównego włączony został jeszcze jeden tytuł - długo oczekiwane "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego. Tak jak "Supermarket" stanowi przeciwwagę dla "Dnia kobiet", tak teraz "W ciemności" Agnieszki Holland czeka konfrontacja z poruszającym podobną tematykę, jednak różniącym się wyborem optyki obrazem. Końcówka festiwalu zapowiada się więc emocjonująco.
Zobacz nasz raport specjalny - Gdynia Film Festival 2012!
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!