Złote Lwy dla debiutanta?
Czy, podobnie jak miało to miejsce w poprzednim roku, po Złote Lwy sięgnie film debiutanta? Są na to całkiem spore szanse za sprawą "Matki Teresy od kotów" Pawła Sali.
Jego obraz inspirowany jest autentycznymi wydarzeniami - dwóch młodych chłopców bestialsko zamordowało swoją matkę. Film Sali ma w ten sposób skonstruowaną narrację, że najpierw oglądamy zdarzenia, które następują po tej zbrodni, później wszystko to, co do niej doprowadziło, tymczasem samo morderstwo, w ogóle nie zostaje nam zaprezentowane.
Reżyser opowiada w swoim dziele jedną o jednej z wielu, zwyczajnych zdawałoby się rodzin, która tylko pozornie jest szczęśliwa. Gdy tylko bliżej jej się przyjrzymy okazuje się, że ojciec, weteran wojenny, ma problem z powrotem do normalnego życia, matka całą swoją miłość przelewa na tabuny kotów, które sprowadza do domu, a dzieci nie radzą sobie właściwie z niczym. Dodatkowo rodzina niszczona jest od wewnątrz przez najstarszego syna, który bawi się ludźmi i traktuje ich jak pionki w sadystycznej grze, którą sam rozgrywa.
"Matka Teresa od kotów" jest świetnie zrealizowana (wspaniałe zdjęcia, doskonały montaż), bardzo dobrze zagrana (rewelacyjni są zwłaszcza Mateusz Kościukiewicz i Filip Garbacz w rolach matkobójców), a przede wszystkim wciąga widza w ekranowy świat już od pierwszej sceny. To zdecydowanie jeden z najlepszych filmów na tegorocznym festiwalu, który z "Joanną", "Wenecją" i "Erratum" stoczy najprawdopodobniej walkę o Złote Lwy (jeśli w piątek nie trafi się jakiś "czarny koń").
Poza "Matką..." organizatorzy zaserwowali widzom czwartego dnia festiwalu obrazy: "Jutro będzie lepiej", "Święty interes" i "Kołysanka".
Ten pierwszy to nowy obraz Doroty Kędzierzawskiej, twórczyni, której bohaterami filmów są najczęściej dzieci. Nie inaczej jest w "Jutro będzie lepiej", gdzie reżyserka opowiada historię trzech bezdomnych rosyjskich chłopców, którzy chcą przedostać się za zachodnią granicę i zamieszkać w Polsce.
Kędzierzawska jak zawsze doskonale dobrała wykonawców głównych ról. Trzej młodzi aktorzy są bezbłędni, świetni wygrywając ciałem i mimiką wszystkie emocje, których pewnie nie są nawet w stanie nazwać. Dodatkowo wspaniale ich fotografuje - gdy bawią się, jedzą, rozmawiają. W jej nowym dziele czegoś jednak brakuje. Mimo że współczujemy głównym bohaterom i trzymamy kciuki, żeby im się powiodło, to jednak całość jest nieco nużąca (niepotrzebny polski wątek). Jak zawsze w wypadku Kędzierzawskiej solidne kino, ale które tym razem nie porwało.
W czwartek pokazano także dwóch reprezentantów kina rozrywkowego. Niestety tegoroczny festiwal dowodzi, że w tej materii wciąż jesteśmy amatorami. Praktycznie wszystkie pokazane na imprezie filmy, które zaklasyfikować można do tej kategorii, zawiodły. Tak było m.in. z "Fenomenem" Tadeusza Paradowicza czy "Trickiem" Jana Hryniaka. Tak też jest niestety z "Świętym interesem" Macieja Wojtyszki.
Sam pomysł na film wydawał się dobry. Najbardziej "świętych" polskich aktorów: Piotra Adamczyka i Adama Woronowicza obsadzono w roli braci, którzy dziedziczą w spadku po zmarłym ojcu samochód, który należał najprawdopodobniej do... Karola Wojtyły.
Niestety niezły zamysł został zepsuty przez fatalny scenariusz: pełen wymuszonych żartów, i nieprawdopodobnych zwrotów akcji, co dodatkowo podkreśla jeszcze słabe aktorstwo.
O wiele lepiej w tym kontekście wypadła "Kołysanka" Juliusza Machulskiego. Czarna komedia o rodzinie wampirów może nie jest szczytem kunsztu, ale przynajmniej nie nudzi i momentami bawi. Dobrze napisana, warsztatowo bez zastrzeżeń, wzbogacona ciekawymi kreacjami, zyskała jeszcze atutów na tle marnej "rozrywkowej" konkurencji.
Czwartek był przedostatnim dniem konkursowych projekcji i dał wiele odpowiedzi na temat faworytów do zdobycia Złotych Lwów. O tym kto, oprócz wspomnianej "Matki Teresy od kotów", ma największe szansę na Złote Lwy, już w jednej z kolejnych relacji.
Krystian Zając, Gdynia