Reklama

"Na bank się uda": Nie udało się [recenzja]

Na dźwięk wyrażenia "polskie kino rozrywkowe" wielu widzom zapala się lampka ostrzegawcza. Przyznaję, też tak mam. Jednak zaraz staram się odciąć od negatywnych myśli i skupić na pozytywach. Przecież w obsadzie są wspaniali aktorzy. W dodatku kilka razy instynkt zawodził, a film okazywał się miłą niespodzianką. Podobna sytuację miałem na moment przed seansem "Na bank się uda". Niestety, obyło się bez zaskoczeń. Polskim twórcom znowu nie udało się stworzyć dobrego kina rozrywkowego.

Na dźwięk wyrażenia "polskie kino rozrywkowe" wielu widzom zapala się lampka ostrzegawcza. Przyznaję, też tak mam. Jednak zaraz staram się odciąć od negatywnych myśli i skupić na pozytywach. Przecież w obsadzie są wspaniali aktorzy. W dodatku kilka razy instynkt zawodził, a film okazywał się miłą niespodzianką. Podobna sytuację miałem na moment przed seansem "Na bank się uda". Niestety, obyło się bez zaskoczeń. Polskim twórcom znowu nie udało się stworzyć dobrego kina rozrywkowego.
Marian Dziędziel, Adam Ferency i Lech Dyblik w filmie "Na bank się uda" /materiały prasowe

W centrum Krakowa dochodzi do zuchwałego napadu na bank inwestycyjny. Winnych jest trzech starszych mężczyzn, którzy nie wypierają się swoich czynów. Więcej, po dostaniu się do środka sejfu spokojnie czekali na przybycie antyterrorystów i bez walki oddali się w ręce władz. Sprawę prowadzi ambitny i wpływowy prokurator Słota (Maciej Stuhr). O pomoc prosi Patryka Gajdę (Józef Pawłowski), młodego policyjnego informatyka.

Oczywiście sytuacja szybko komplikuje się, a przesłuchania zatrzymanych zmieniają się w zabawę w ustalenie "dlaczego, po co i kto w ogóle jest tym złym". Tak przynajmniej powinno być według planu. Niestety, reżyser i scenarzysta Szymon Jakubowski szybko gubi się w swojej intrydze. Mnoży zwroty akcji, dokłada kolejne wątki, wprowadza nowych bohaterów, ale żadne z tych udogodnień nie przekłada się na przyjemność czerpaną z filmu.

Reklama

Chociaż punkt wyjścia fabuły jest intrygujący, to Jakubowski szybko ogranicza się do kolejnych "twistów". Te w założeniu miały być zaskakujące, ale w większości są po prostu absurdalne i nielogiczne. Ktoś nagle zmienia stronę, innym razem jeden z bohaterów decyduje się na desperackie działanie bez wyraźnych powodów poza widzimisię scenarzysty. Wszystko bez większego sensu, a często także bez konsekwencji.

Sytuacji nie ratują bohaterowie, których Jakubowski mnoży z każdą kolejną minutą filmu. Część z nich nie ma praktycznie żadnej roli. Grany przez Przemysława Sadowskiego gangster Lupo oraz kreowana przez Emmę Giegżno policjantka Maja to postaci, które spokojnie można wyciąć. To samo tyczy się głównego bohatera Gajdy - wybitnie nijakiego.

Wszystkie postaci cierpią zresztą na brak charakteru. Wystarczy spojrzeć na trójkę emerytów napadających na bank - Eryk (Marian Dziędziel) ma kitkę i lubi grać w karty, z twarzy niedawno owdowiałego Tolka (Adam Ferency) nie schodzi zawadiacki uśmieszek, a Chudy (Lech Dyblik) choruje na serce. Tyle z charakterystyki - i tak zbędnej, bo wszyscy zachowują się identycznie. Jedną postacią, która jest jakaś, okazuje się kreowany przez Stuhra prokurator. Niestety, aktor za bardzo szarżuje, przez co zamiast uśmiechu wywołuje głownie irytację.

Film Jakubowskiego podejmuje ciekawe wątki, między innymi czyścicieli kamienic oraz buntu wykluczonych przez system przeciwko nieuczciwym elitom. Giną one jednak w natłoku postaci i wielu innych nierozwiniętych pomysłów. W rezultacie otrzymujemy kino rozrywkowe, które nie spełnia swojej najważniejszej funkcji - nie bawi. Jeśli ktoś ma ochotę na dobre rodzime kino o zuchwałym napadzie, to radzę wrócić do "Vinciego" Juliusza Machulskiego.

3/10

"Na bank się uda", reż. Szymon Jakubowski, Polska 2019, dystrybutor: Next Film, premiera kinowa: 16 sierpnia 2019 roku


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Na bank się uda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy