Reklama

Gdynia 2018: Dla kogo Złote Lwy? Kontrowersji nie zabraknie

W sobotę wieczorem, 22 września, wręczone zostaną nagrody na 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Jednego można być pewnym, kontrowersji na uroczystej gali w Teatrze Muzycznym z pewnością nie zabraknie.

W sobotę wieczorem, 22 września, wręczone zostaną nagrody na 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Jednego można być pewnym, kontrowersji na uroczystej gali w Teatrze Muzycznym z pewnością nie zabraknie.
Złote Lwy powinny trafić do Pawła Pawlikowskiego (P) za film "Zimna wojna" /Mateusz Jagielski /East News

Powody są co najmniej trzy. Po pierwsze, od dawna wiadomo, że jedna z nagród, Platynowe Lwy przyznawane za całokształt twórczości, trafią w ręce Jerzego Skolimowskiego. Tymczasem kilka dni temu "Gazeta Polska Codziennie" poinformowała, że z zachowanych w archiwach IPN akt wynika, że reżyser został zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik o ps. JO.

"Zobowiązuję się niniejszym do zachowania tajemnicy faktu rozmowy i współdziałania z funkcjonariuszem organu Służby Bezpieczeństwa MSW. Używam pseudonimu JO" - własnoręcznie poświadczył artysta - podaje "GPC". I dodaje, że SB szantażowało Skolimowskiego, dysponując m.in. kompromitującymi materiałami na temat jego życia obyczajowego.

Reklama

"Do mojego, zatrzymanego przez cenzurę w 1967 roku, filmu 'Ręce do góry' dokręciłem w 1981 roku osobisty Prolog. Opowiedziałem w nim szczegółowo o próbie zwerbowania mnie do współpracy przez SB. W latach 70. byłem wielokrotnie nękany przez bezpiekę. Za pomocą szantażu wymuszono na mnie wówczas dwa spotkania oraz jedyny podpis na zobowiązaniu do zachowania w tajemnicy faktu rozmowy z funkcjonariuszem SB na temat, jak to sformułowano: 'współdziałania' pod pseudonimem JO. Do żadnej współpracy, ani 'współdziałania' w jakiejkolwiek formie nigdy nie doszło" - to z kolei stanowisko Skolimowskiego, którego cytuje gazeta.

Jak na odbiór statuetki przez reżysera zareaguje zebrana w Teatrze Muzycznym publiczność? Będą oklaski na stojąco czy tupanie i gwizdy?

Kontrowersje, przynajmniej w pewnych kręgach, wzbudzi też z pewnością przyznanie którejś z ważnych nagród filmowi "Kler" Wojciecha Smarzowskiego. Produkcja wchodzi do kin dopiero za tydzień, ale niektóre środowiska już dawno wydały o niej opinię, a atmosferę  wokół "Kleru" podgrzewają jeszcze wypowiedzi prominentnych polityków i duchownych, którzy nie są w stanie znieść faktu, że w Polsce powstał film opowiadający o księżach i poruszający tak drażliwe kwestie, jak ich alkoholizm, pedofilia, powiązania z polityką czy homoseksualizm. Dochodzi nawet do tak absurdalnych propozycji, jak zablokowanie dystrybucji "Kleru"...

O gali będzie też głośno, ponieważ nagrody, które są na niej przyznawane, trafiają zazwyczaj w inne ręce niż powinny. Słynne są wpadki kolejnych jury wyróżniających osoby nijak nie zasługujące na statuetkę, a pomijające wybitne dokonania innych filmowców. Kolesiostwo, kumoterstwo, koteryjność, każdy może to nazwać, jak chce, ale nie było dotąd edycji, żeby któraś z wręczonych statuetek nie wzbudziła sensacji.

Kto jest w tym roku faworytem do zdobycia najważniejszych nagród? Złote Lwy muszą i powinny trafić w ręce twórców "Zimnej wojny". Jeśli chcemy, by film Pawła Pawlikowskiego zaistniał na przyszłorocznej oscarowej gali - a chcemy! - nie można nie nagrodzić go najważniejszą statuetką filmową w kraju.

Srebrnymi Lwami powinna zostać wyróżniona Agnieszka Smoczyńska. Jej "Fuga" to najlepszy film na tegorocznej imprezie, ale ze wspomnianych powyżej względów, musi zadowolić się drugą w hierarchii ważności statuetką.

Nagroda Specjalna często przyznawana jest nestorom polskiego kina. Ci przywieźli jednak do Gdyni filmy tak skrajnie słabe ("Kamerdyner" Filipa Bajona, "Eter" Krzysztofa Zanussiego czy "7 uczuć" Marka Koterskiego), że z pewnością żaden z nich na nią nie zasługuje.  W efekcie jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się wręczenie jej Wojciechowi Smarzowskiemu za "Kler", doceniając odwagę reżysera za zmierzenie się ze skrajnie trudnym tematem.

Nie jestem przekonany czy zasłużenie, ale nagrodę za reżyserię, odbierze zapewne Małgorzata Szumowska za "Twarz". Skoro wyróżniono ją takim tytułem na tegorocznym Berlinale, zapewne otrzyma go także w swoim rodzimym kraju.

To, co jednak najmocniej zazwyczaj rozgrzewa wszystkich na gali to nagrody aktorskie. Faworytkami do zdobycia statuetki za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą są w tym roku Joanna Kulig ("Zimna wojna") i Gabriela Muskała ("Fuga"). Większe szanse ma pierwsza z pań - choć ja akurat nie wahałbym się ani chwili i przyznał ją tej drugiej, której kreacja jest znacznie bardziej poruszająca - a to dlatego, że Muskała jest poważną kandydatką do triumfu także za drugi plan ("7 uczuć") i scenariusz - to niesamowite, że rolę życia w "Fudze" sama musiała sobie napisać. Od dawna zaś wiadomo, że jurorzy w Gdyni uwielbiają salomonowe wyroki. Wybitny drugoplanowy występ daje też Aleksandra Konieczna, wcielająca się w Igę Cembrzyńską w "Jak pies z kotem" Janusza Kondratiuka i wcale się nie zdziwię, jeśli statuetka trafi jednak w jej ręce.

Koniecznej kroku nie ustępuje na ekranie Olgierd Łukaszewicz, on z kolei wciela się w zmarłego brata reżysera, Andrzeja Kondratiuka, i jest z pewnością jednym z faworytów do triumfu za męski drugi plan. Jego najpoważniejszym kontrkandydatem jest Janusz Gajos, dający dwa wybitne występy: w "Klerze" Wojciecha Smarzowskiego oraz "Kamerdynerze" Filipa Bajona. Triumf ex aequo obu panów sala z pewnością przyjęłaby z dużym zadowoleniem.

Nieco mniej oczywista wydaje się nagroda za męski pierwszy plan. Pewnie wiele osób sądzi, że zatriumfuje Tomasz Kot ("Zimna wojna"), ale moim zdaniem na nagrodę o wiele bardziej zasługuje Jacek Braciak, najlepszy aktor w "Klerze". W kuluarach, choć moim zdaniem, byłoby to ogromne nadużycie, pojawia się jeszcze nazwisko Sebastiana Fabijańskiego ("Kamerdyner"). Ale umówmy się, nie wystarczy nauczyć się kaszubskiego i gry na pianinie, aby dać dobry występ.

Jeśli chodzi o nagrody za debiuty, to ta za reżyserski trafi najpewniej w ręce Piotra Subbotki za "Dziurę w głowie" - jego jedynym kontrkandydatem jest Aleksander Pietrzak za komediowego "Juliusza". Z kolei największe szanse na miano aktorskiego odkrycia mają Sonia Mietielica za występ w "Wilkołaku" oraz Łukasz Sikora za "Autsajdera".

Jeśli natomiast chodzi o kategorie techniczne, to faworytem w znacznej większości kategorii jest z pewnością "Kamerdyner" Filipa Bajona. Ta co by nie mówić epicka produkcja, kosztująca kilkanaście milionów złotych, pozostawia wiele do życzenie w warstwie fabularnej, ale realizacyjnie może się podobać. Dla nikogo nie będzie więc zaskoczeniem jeśli zdobędzie nagrody za najlepsze kostiumy (Małgorzata Braszka, Ewa Krauze, Małgorzata Gwiazdecka, Magdalena Bem, Izabela Stronias), scenografię (Zbigniew Dalecki, Paweł Jarzębski) czy muzykę (Antoni Komasa-Łazarkiewicz). 

Także statuetki za najlepszy dźwięk i charakteryzację mogą trafić w ręce członków ekipy "Kamerdynera", choć w tej ostatniej o wiele bardziej podobał mi się wysiłek współtwórców "Wilkołaka". Z kolei nagroda za najlepsze zdjęcia raczej na pewno zarezerwowana jest dla Łukasza Żala, operatora czarno-białej "Zimnej wojny". Podobnie zresztą jak statuetka za najlepszy montaż (Jarosław Kamiński).

Nie wolno również zapominać o głównej nagrodzie przyznawanej w konkursie Inne Spojrzenie. Tu największe szanse na triumf mają dokumentalno-animowany "Jeszcze dzień życia" Damiana Nenowa i Raúla de la Fuente oraz "Monument" Jagody Szelc, film dyplomowy aktorów łódzkiej "filmówki". Osobiście o wiele większe wrażenie zrobił na mnie pierwszy z wymienionych tytułów, dlatego uważam że to w ręce jego twórców powinien trafić Złoty Pazur.

Krystian Zając, Gdynia

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama