Reklama

Gdynia 2015: W cieniu Smarzowskiego

Konferencja prasowa zapowiadająca nowy film Wojciecha Smarzowskiego "Wołyń" pozostawiła w cieniu premiery kolejnych filmów walczących o Złote Lwy podczas drugiego dnia Festiwalu Filmowego w Gdyni.

Konferencja prasowa zapowiadająca nowy film Wojciecha Smarzowskiego "Wołyń" pozostawiła w cieniu premiery kolejnych filmów walczących o Złote Lwy podczas drugiego dnia Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Wojciech Smarzowski w Gdyni /AKPA

Na spotkaniu zorganizowanym z okazji zakończenia zdjęć do "Wołynia" frekwencja przeszła najśmielsze oczekiwania. Na żadnej z dotychczasowych konferencji prasowych nie było tylu dziennikarzy, znawców kina, widzów. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby zorganizowano tu specjalny pokaz obrazu. Do tego jednak jeszcze daleko. Jak przyznał sam reżyser, dopiero rozpoczął wstępny montaż filmu. Premiera produkcji zapowiadana jest na wrzesień 2016 roku, najpewniej na Festiwalu Filmowym w Gdyni.

"Wołyń" to epicka opowieść o wydarzeniach na wschodnich kresach Rzeczypospolitej w okresie II wojny światowej, szczególnie zaś o wydarzeniach z lata 1943 roku na Wołyniu, określanych mianem "rzezi wołyńskiej". Akcja nowego Smarzowskiego rozgrywa się w małej wiosce, zamieszkałej przez Ukraińców, Polaków i Żydów, położonej w południowo-zachodniej części tej krainy i obejmuje okres 6 lat, od wiosny 1939 do lata 1945 roku.

Reklama

Toczące się wydarzenia obserwujemy oczami bohaterki, Zosi Głowackiej (Michalina Łabacz). Gdy ją poznajemy, Zosia jest zakochana w ukraińskim chłopcu z tej samej wsi. Dowiaduje się jednak, że ojciec postanowił wydać ją za najbogatszego gospodarza we wsi, Polaka Macieja Skibę (Arkadiusz Jakubik), znacznie starszego od niej wdowca z dwójką dzieci.

Dotychczasowe życie wioski odmienia najpierw okupacja sowiecka, a niemal dwa lata później niemiecki atak na ZSRR. Przez następny rok trwają brutalne mordy na Żydach. Tymczasem ukraińskie aspiracje do stworzenia niepodległego państwa, choć nie zyskały poparcia Niemców, wciąż rosną. Rośnie też napięcie pomiędzy polskimi i ukraińskimi sąsiadami. Dochodzi do zatargów, znikają ludzie. W końcu, latem 1943 roku, wybucha pożoga mordów i okrucieństwa. Oddziały UPA atakują polskie osady. Niekiedy Polacy z równą bezwzględnością biorą odwet na Ukraińcach. Pośród tego morza nienawiści Zosia próbuje ocalić swoje dzieci.

Jest to pierwsza tak szeroko zakrojona próba opowiedzenia tego fragmentu historii w polskim kinie. "Wołyń" został pomyślany jako wizualna lekcja historii. Tematyka mordów popełnionych na Wołyniu i we Wschodniej Galicji w latach 1943-45 przez dziesięciolecia spychana była poza nawias oficjalnej historiografii. W zamierzeniu twórców, film ma wypełniać tę lukę w wiedzy i świadomości historycznej oraz stanowić hołd dla ofiar zbrodni, poprzez wydobycie ich cierpień z zapomnienia.

Reżyser sam napisał scenariusz filmu, tworząc go na motywach zbioru opowiadań pt. "Nienawiść" Stanisława Srokowskiego. Jak zaznaczył, tekst był konsultowany m.in. z historykami i ze środowiskami kresowymi. Znając dotychczasową filmografię reżysera, można się spodziewać, że jego nowe dzieło będzie jednym z najważniejszych filmowych wydarzeń przyszłego roku.

Mimo że zepchnięte nieco na margines, pokazy konkursowych "Letniego przesilenia" i "Córek Dancingu" dostarczyły nie mniej emocji.

"Letnie przesilenie" to drugi film w karierze Michała Rogalskiego. Reżyser zadebiutował kilka lat temu komedią "Ostatnia akcja", z udziałem niegdysiejszych gwiazd polskiego kina (Jan Machulski, Barbara Kraftówna, Marian Kociniak, Alina Janowska) i zdaje sobie sprawę, że ów pierwszy film skierował jego karierę na nieco inne tory niż zamierzał.

Zmiana "szuflady" ma nastąpić właśnie za sprawą drugiego film Rogalskiego, starannie przemyślanego dramatu wojennego, wyróżnionego kilka dni temu  za scenariusz na międzynawowym festiwalu filmowym w Montrealu. Scenariusz dodajmy, który w 2008 roku wygrał prestiżowy konkurs Hartley-Merrill. Trzeba przyznać, że rzeczywiście jest to jeden z najmocniejszych punktów obrazu Rogalskiego.

Akcja "Letniego przesilenia" rozgrywa się na polskiej prowincji w 1943 roku. W takich czasach musi dorastać Romek (Filip Piotrowicz), młody chłopak, który po stracie ojca stara się utrzymać siebie i mamę (dawno niewidziana Agnieszka Krukówna), pracując na kolei. Jego marzenia oscylują wokół samodzielnego poprowadzenia lokomotywy i zdobycia serca ślicznej Franki (Urszula Bogucka). W tym drugim mają mu pomóc wręczane dziewczynie prezenty, na które składają się rzeczy pozostawione w walizkach przez Żydów - chłopak znajduje je podczas codziennych kursów pociągiem wraz z maszynistą (Bartłomiej Topa).

Po drugiej stronie barykady funkcjonuje Guido (Jonas Nay), siedemnastoletni Niemiec wcielony do armii za... słuchanie zakazanej muzyki. W obcej dla siebie polskiej rzeczywistości wrażliwy chłopak próbuje stworzyć sobie azyl przed brutalnością wojny i prostackim światem starszych kolegów. Znaleziony przez Romka w żydowskiej walizce gramofon z płytami jazzowymi doprowadzi do jego spotkania Guidem. Ten moment odmieni ich życie.

Swój film Rogalski zadedykował babci, która "opowiedziała mu wszystko" - to jej historie, a także odnalezione przez reżysera zdjęcie z 1943 roku, na którym zobaczył swoich dziadków podczas szampańskiej zabawy w tych niewesołych czasach, były zarzewiem pomysłu na "Letnie przesilenie". W międzyczasie pojawił się pomysł zestawienia losów dwóch chłopców po różnych stronach barykady, którzy w krótkim czasie przechodzą prawdziwą szkołę życia - za jej sprawą stają się mężczyznami.

Rogalski skupia się jednak nie tylko na relacjach polsko-niemieckich, ale również polsko-żydowskich. Sam podkreśla, że to właśnie oportunizm był najczęstszą postawą naszych rodaków podczas II wojny światowej. I biorąc pod uwagę obecną sytuację polityczną, raczej niewiele się od tego czasu zmieniło.

- Nie będziemy gorsi od "Gwiezdnych wojen" - przekonywała na konferencji prasowej Kinga Preis, która wciela się w jedną z głównych ról w debiucie filmowym Agnieszki Smoczyńskiej "Córki Dancingu". Aktorka nawiązywała do zbliżonej daty premiery polskiego musicalu (25 grudnia) i najsłynniejszej filmowej sagi gwiezdnej w historii kina. I choć siódma już kontynuacja serii zapoczątkowanej przez film George’a Lucasa zapewne przyciągnie do kin więcej widzów, to jestem pewien, że "Córki Dancingu" również znajdą rzesze wiernych fanów.

Głównymi bohaterkami produkcji Smoczyńskiej są dwie syreny - Złota (Michalina Olszańska w równie roznegliżowanej co w "Anatomii zła", ale o wiele bardziej zapadającej w pamięć kreacji) i Srebrna (Marta Mazurek), które lądują, a właściwie wypływają, w środku tętniącego muzyką i mieniącego się światłami neonów i cekinów świata warszawskich dancingów lat 80. Szybko dołączają do muzyków zespołu Figi i Daktyle: wokalistki (Preis), basisty (Jakub Gierszał) i perkusisty (Andrzej Konopka), z dnia na dzień stając się sensacją nocnego życia stolicy. Pochłonięte przez karierę, sławę i wreszcie miłość, zapominają o swojej prawdziwej naturze. Wystarczy jednak tylko jedno złamane serce, by sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Jak widać z powyższego opisu, "Córki Dancingu" nie są typowym dla polskiego kina obrazem. A gdy weźmiemy pod uwagę, że obraz Smoczyńskiej to musical pełną gębą, jego unikatowość rzuca się w oczy jeszcze bardziej. Przypomnijmy, że w zeszłym roku zabrakło miejsca dla innego reprezentanta tego gatunku - "Polskiego gówna" w konkursie głównym (bezapelacyjnie wygrało sekcję Inne Spojrzenie), a poprzednie tego typu filmu w polskiej kinematografii powstawały w latach 70. i 80. ("Hallo Szpicbródka", "Lata dwudzieste... lata trzydzieste").

Twórcy "Córek" mieli jednak najlepsze z możliwych przygotowań, aby zająć się tym tematem. Zarówno Agnieszka Smoczyńska, jak i autorki tekstów piosenek oraz muzyki do filmu, siostry Zuzanna i Barbara Wrońskie (szerzej znane jako Ballady i Romanse) dzieciństwo spędziły otoczone światem dancingu lat 80., na zapleczach tego typu restauracji lub towarzysząc rodzicom grającym w nich koncerty. Rzeczywistość, którą oglądamy, jest więc w jakiejś mierze światem przywołanym z ich pamięci.

W tym kolorowym świecie muszą odnaleźć się główne bohaterki filmu, syreny, ale tak naprawdę młode dziewczyny, które wszystko robią pierwszy raz (występują przed publicznością, palą papierosy i piją wódkę, uprawiają seks...). Gdy je poznajemy, stoją u progu kobiecości, gdy je żegnamy, są już istotami dojrzałymi, znającymi takie uczucia, jak miłość oraz namiętność, ale też zawód, rozczarowanie, zazdrość i cierpienie. Prawdziwym tematem "Córek" jest bowiem inicjacja, zabicie w sobie dziecka i przygotowanie do wejścia w dorosłość.

Film Smoczyńskiej to swego rodzaju muzyczna bajka dla dorosłych, pomijająca wszechobecną w latach 80. politykę, za to w całości skupiająca się na ówczesnej scenie rozrywkowej (w filmie oprócz autorskich piosenek słyszymy nowe aranżacje m.in... "Daj mi tę noc" zespołu Bolter, "Byłaś serca biciem" Andrzeja Zauchy czy "Bananowego songu" grupy Vox). Wprowadzają w nią bohaterki członkowie zespołu, ale również grany przez Marcina Kowalczyka mroczny Tryton czy seksowne Boskie Futro w wykonaniu Magdaleny Cieleckiej). Na końcu okazuje się oczywiście, że nie takiej rzeczywistości spodziewały się Złota i Srebrna, ale omówmy się, kto z nas dorastając, spodziewał się czegoś takiego.

Krystian Zając, Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Festiwal Filmowy w Gdyni | Wołyń (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy