"Figurant": Laurka [recenzja]

Mateusz Więcławek w scenie z filmu "Figurant" /materiały prasowe

Myślę "kino o papieżu" i w głowie zaraz pojawia się dylogia "Karola" z Piotrem Adamczykiem - czyli laurka dla Jana Pawła II. Zaznaczmy od razu, nie ma nic złego w tworzeniu filmów chwalących pontyfikat i osobę Karola Wojtyły. Byłoby jednak dobrze, gdyby jedyną wartością dzieła nie okazywał się jego protagonista, a opowieść o nim wykorzystywałaby ciekawe zabiegi formalne i posiadała zajmującą fabułę.

Robert Gliński w swoim "Figurancie" zdaje się, przynajmniej na początku, iść właśnie w tym kierunku. Film skupia się na postaci Bronisława Budnego (Mateusz Więcławek), który przez dwadzieścia lat inwigilował Karola Wojtyłę. To z jego perspektywy poznajemy duchownego na długie lata przed rozpoczęciem jego pontyfikatu. Dla Budnego rozpracowywanie go stanie się obsesją, która zaważy także na jego życiu prywatnym. 

Reklama

Pierwsze sceny "Figuranta" urzekają dzięki prostemu zabiegowi. Film rozpoczyna się fragmentami kronik z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, ukazujących Kraków kilka lat po zakończeniu drugiej wojny światowej. Te po chwili przechodzą we właściwą filmową narrację. Prosta rzecz, a jak bardzo urozmaica seans. Zabieg ten pojawia się później jeszcze kilka razy. Szkoda, że to jedyna innowacja, którą postanowili nas uraczyć twórcy. 

Gdyby przygotowali jednak nieco więcej formalnych fajerwerków, i tak z trudem ukrywałyby one nieudolność przedstawionej historii. Budny śledzi Wojtyłę, stara się go skompromitować, znaleźć jakieś brudy i powoli zatraca się w swojej pracy. Szkoda tylko, że z fabuły filmu trudno zrozumieć, dlaczego Wojtyła jest postacią aż tak wyjątkową. Oczywiście, sporą część dialogów zajmuje wymienianie zalet duchownego. Nie buduje go to jednak w żaden sposób jako postaci, nie mówiąc już o jego relacjach z innymi bohaterami. Ciągle słyszymy, że jest wspaniały, ale w ogóle tego nie widzimy.

Całość nie ma stawki. Nie wiemy, dlaczego Budny jest tak zainteresowany Wojtyłą, nie mamy też pojęcia, co się stanie, jeśli uda się mu go skompromitować. Nie zostanie papieżem? Są lata pięćdziesiąte, nikt wtedy o tym nie myślał. Czy Budny rozpracowywał jeszcze kogoś? Jeśli nie, dlaczego pozwolono mu tak długo skupiać się na Wojtyle, chociaż jego działania nie przynosiły żadnych rezultatów? Pytania mnożą się z kolejnymi minutami, ale zamiast odpowiedzi dostajemy tylko kolejne pochwały Wojtyły w formie monologów wypowiadanych do bohatera. Takie podejście wydaje się wręcz leniwe. 

Skoro chcemy pokazać wyjątkowość duchownego, zróbmy z niego aktywną postać, pokażmy, jak działa. Oczywiście, uczynienie z niego w sumie biernego bohatera, widocznego zawsze w tle, trochę nieświadomego historii, która dzieje się wokół niego, było ciekawym pomysłem. Nie jest on jednak w żaden sposób wykorzystany, a potencjalna zaleta szybko staje się największą wadą filmu.

Równie źle wygląda relacja Budnego z jego żoną Martą (Marianna Zydek). Aktorka, chociaż wypada w swojej roli bardzo dobrze, otrzymała do zagrania postać, której funkcja w fabule jest co najmniej niewdzięczna. Oto pogłębienie się obsesji Budnego i przekraczanie przez niego kolejnych granic przyzwoitości jest obrazowane przez pogarszający się stan psychiczny Marty. Im większą podłość popełni mężczyzna, tym gorzej czuje się jego żona. Jedyną rolą kobiety okazuje się podkreślenie upadku jej męża. Nie wypada to najlepiej.

Miało być coś nowego, wyszło jak zwykle. Mimo pewnej inwencji w formie "Figurant" okazuje się kolejną laurką. To thriller bez napięcia, bez intrygi, bez relacji między Budnym i niemal nieobecnym duchownym. Pomysł był ciekawy. Zawiódł scenariusz - a jego nie zrekompensują nawet ciekawe zabiegi realizacyjne.

4/10

"Figurant", reż. Robert Gliński, Polska 2023, dystrybutor: TVP, premiera kinowa: 20 października 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Robert Gliński | Figurant
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy