Reklama

Festiwal Filmowy w ​Gdyni: Nowe i stare

Dwa zaprezentowane w środę, 21 września, na Festiwalu Filmowym w Gdyni filmy: "Wszystkie nieprzespane noc" Michała Marczaka i "Zaćma" Ryszarda Bugajskiego - to przykłady dwóch skrajnych reżyserskich filozofii. Kreacyjny dokument Marczaka jest powiewem świeżości w polskim kinie, zaś psychologiczny dramat Bugajskiego - symbolem starej szkoły.

Dwa zaprezentowane w środę, 21 września, na Festiwalu Filmowym w Gdyni filmy: "Wszystkie nieprzespane noc" Michała Marczaka i "Zaćma" Ryszarda Bugajskiego - to przykłady dwóch skrajnych reżyserskich filozofii. Kreacyjny dokument Marczaka jest powiewem świeżości w polskim kinie, zaś psychologiczny dramat Bugajskiego - symbolem starej szkoły.
Janusz Gajos i Maria Mamona w filmie "Zaćma" /materiały prasowe

Najważniejszym pytaniem, jakie zadaje sobie widz w trakcie seansu "Wszystkich nieprzespanych nocy", jest kwestia gatunkowej przynależności tego dzieła. Wszystko zaczyna się jak fabuła - poznajemy głównego bohatera, który w oknie swego warszawskiego mieszkania przygląda się fajerwerkom nad Pałacem Kultury i Nauki. Obrazowi towarzyszy wewnętrzny monolog bohatera, ale  - inaczej niż w klasycznej introdukcji - nie dowiemy się z niego nic ani o jego rodzinie, ani o jego przeszłości; wiemy tylko, że jest młody i lubi dobrą zabawę. Następnie reżyser zabiera nas wraz z nim i jego kolegą w narkotyczną podróż po imprezowej, nocnej Warszawie.

Reklama

Odtwórców głównych ról - Krzysztofa Bagińskiego i Michała Huszczę - reżyser "Wszystkich nieprzespanych nocy" spotkał na jednej z imprez. Niemający żadnego aktorskiego doświadczenia chłopcy zgodzili się na udział w nietypowym eksperymencie: są przed kamerą zarazem sobą, równocześnie wcielają się w przygotowane dla nich przez reżysera role. W trakcie seansu, podczas nieustannych narkotycznych peregrynacji po klubach i domówkach stolicy, obserwujemy rozwój ich relacji, poznawanie nowych miłości, erotyczne przygody i życiowe dylematy. Tematyka i sposób realizacji czynią ze "Wszystkich nieprzespanych nocy" idealny materiał na tzw. film kultowy.

Film Marczaka ma poszatkowaną strukturę, brak w nim linearnie opowiedzianej historii: rytm wydarzeń wyznaczają tu raczej wspomnienia i emocje, których spoiwem jest towarzysząca nam nieustannie muzyka - nie mniej ważna od dialogów, często wręcz je zagłuszająca. Teledyskowa forma filmu narzuca sposób jego odbioru: bardziej niż do zrozumienia, są "Wszystkie nieprzespane noce" dziełem do przeżycia.

Raczej nie jest to - jak chce część krytyków - portret pokolenia na miarę "Niewinnych czarodziejów" Wajdy. Marczak co prawda umieszcza swoich bohaterów w konkretnych miejscach (bywalcy nocnego życia Warszawy z pewnością rozpoznają wiele lokalizacji), jak najdalszy jest jednak od przeprowadzania socjologicznej analizy. Ważniejsze jest dla niego zadawane przez bohaterów pytanie: "czy to gra, czy życie?", będące echem odbiorczej konfuzji - czy mamy do czynienia z wykreowaną fikcją, czy dokumentalną rejestracją.

Warto zwrócić jeszcze uwagę na odtwórców głównych ról (na konferencji prasowej po gdyńskim pokazie dziennikarze unikali jak ognia tytułowania ich mianem aktorów, mówiąc o nich "bohaterowie"). Zwłaszcza Krzysztof Bagiński - to jego postać jest tu na pierwszym planie - udowadnia, że ma w sobie niebywałą ekranową charyzmę, a do tego stylówę na miarę Jamesa Deana (te nadmiernie podwinięte rękawki białej koszulki, ta fryzura). Jego udział we "Wszystkich nieprzespanych nocach" nie ograniczył się tylko do aktorskiej obecności, na późniejszym etapie zdjęć pomagał już samemu reżyserowi. Jak zapewnia, zamierza kontynuować karierę w zawodzie aktorskim i niedługo znów pewnie o nim usłyszymy.

Na przeciwległym biegunie sytuuje się kolejna konkursowa propozycja: "Zaćma" Ryszarda Bugajskiego. To historia kilkudniowego epizodu z życia Julli Brystygierowej (Maria Mamona) - bezwzględnej sadystki UB, znanej jako "Krwawa Luna". Fabularną ramą filmu Bugajskiego jest wyobrażone spotkanie Brystygier z prymasem Wyszyńskim (Marek Kalita) w podwarszawskich Laskach. Tematem "Zaćmy" jest zaś problem wiary i odkupienia win.

Bugajski wraca do przeszłości Brystygierowej w powtarzających się jak senny koszmar wizyjnych scenach - widzimy tu głównie tortury, jakich na więźniach dopuszczała się "Krwawa Luna". Reżyser "Zaćmy" przerysowuje jednak te sekwencje, podkreślając ich oniryczny aspekt: głosy bohaterów odbijają się podkręconym do granic śmieszności echem, aktorzy balansują na krawędzi patosu, a do tego wszystkiego otrzymujemy postać przesłuchiwanego i torturowanego mężczyzny - figurę Jezusa Chrystusa (Bartosz Porczyk), która ma korespondować z ekranową misją Brystygier. Bohaterka Mamony przybyła w końcu na spotkanie z Wyszyńskim, by uwolnić się od poczucia winy.

"Zaćma" zawodzi jednak na całej linii. Patos miesza się tu z kiczem, aktorstwo świetnych przecież aktorów sprowadza się do szkolnych dialogów, realizacyjnej martwoty nie ratuje ani ascetyczna scenografia Andrzeja Halińskiego, ani realizowane w oparach papierosowego dymu zdjęcia Arkadiusza Tomiaka. Film Ryszarda Bugajskiego wygląda zwyczajnie, jak dzieło z poprzedniej epoki: nienadążające na współczesnymi kanonami, nieporadne realizacyjnie i najzwyczajniej kiczowate.

Jedynym jasnym punktem tego obrazu jest kreacja Janusza Gajosa w roli niewidomego księdza Cieciorki. Cóż, wybitnego aktora poznaje się po tym, że nawet z najgorszego filmu jest w stanie wyjść z twarzą.

Festiwalowa publiczność z największą niecierpliwością czeka na dwa potencjalne hity konkursu głównego. Prezentowana wcześniej na prasowym pokazie w Warszawie "Ostatnia rodzina" o Beksińskich zebrała już entuzjastyczne recenzje, klasa reżysera i tematyka filmu "Wołyń" Wojtka Smarzowskiego dają mocne podstawy, by sądzić, że może to być najmocniejszy akcent tegorocznego festiwalu. Gorączkowe wyczekiwanie na wspomniane tytuły związane jest też z brakiem wyraźnego kandydata to zgarnięcia Złotych Lwów. Żaden z zaprezentowanych dotychczas tytułów nie zasłużył w moim odczuciu na najważniejszą nagrodę imprezy.

Wiadomo za to, jakie filmy najbardziej podobają się publiczności Teatru Muzycznego. Konkursowe filmy - poza dwoma wyjątkami - oklaskiwane są w tym roku wyjątkowo nieśmiało (długość braw po seansach mierzy tradycyjnie Radio Gdańsk). Większość nie dobiła nawet do granicy 1 minuty. Na czele wyścigu o nagrodę Złotego Klakiera dość niespodziewanie znajduje się thriller Mariusza Gawrysia "Sługi boże" (5 minut i 10 sekund!), drugie miejsce zajmuje - tu nie mogło być zaskoczenia - "Planeta singli" (3 minuty i 9 sekund).

Tomasz Bielenia, Gdynia

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Festiwal Filmowy w Gdyni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy