Reklama

"53 wojny" [recenzja]: ​Do szaleństwa

W "53 wojnach" Ewa Bukowska pokazuje, że każdy medal ma dwie strony. Zamiast po raz kolejny opowiadać historię korespondenta wojennego, reżyserka opowiada o jego żonie - pozostawionej samej sobie, pochłoniętej zwyczajnością, pozornie bezpiecznej, bo z dala od wojny. Ten nowy, kobiecy punkt widzenia na męski świat dziennikarzy emanuje świeżością, nawet gdy film staje się ofiarą własnego tematu.

W "53 wojnach" Ewa Bukowska pokazuje, że każdy medal ma dwie strony. Zamiast po raz kolejny opowiadać historię korespondenta wojennego, reżyserka opowiada o jego żonie - pozostawionej samej sobie, pochłoniętej zwyczajnością, pozornie bezpiecznej, bo z dala od wojny. Ten nowy, kobiecy punkt widzenia na męski świat dziennikarzy emanuje świeżością, nawet gdy film staje się ofiarą własnego tematu.
Magdalena Popławska w filmie "53 wojny", fot. R. Jaworski /materiały prasowe

Jest początek lat 90. Anna (Magdalena Popławska) i Witek (Michał Żurawski) na pierwszy rzut oka wydają się małżeństwem pozbawionym problemów - wychowują dwójkę dzieci, mają własne mieszkanie i dobrze płatną pracę. Ich życie dalekie jest jednak od normalności, bo Witek cierpi na rzadką chorobę - jest uzależniony od wojny. Jako korespondent wojenny większość dni w roku spędza poza domem, relacjonując przebieg konfliktów zbrojnych, podczas gdy Anna odlicza dni do jego powrotu. Wyjazd za wyjazdem, wojna za wojną - aż do szaleństwa. Gdy któregoś razu Witek nie wraca z podróży, Anna zaczyna przygotowywać się na najgorsze.

Rezultatem ciągłego strachu jest paranoja. Anna stopniowo popada w coraz większą psychozę - mylą jej się osoby, uciekają dni, gubią fakty. Napięcie emocjonalne rośnie, a wraz z nim rośnie nasze przerażenie - gdy bohaterka dociera do punktu, w którym nie ma już dla niej ratunku, śledzący jej poczynania widz zostaje zepchnięty na skraj kinowego fotela. Reżyserka Ewa Bukowska buduje bowiem swój film na ciągłym zagęszczaniu atmosfery - od spokojnej, melodyjnej ekspozycji, przez depresyjny środkowy akt, aż po niespodziewanie komiczny finał w szpitalu psychiatrycznym. Przed końcem projekcji poziom emocji jest tak nieznośny, że widz aż musi się roześmiać. Cały czas jednak, zgodnie z planem reżyserki, jest to śmiech przez łzy.

Reklama

Za tę bezlitosną skuteczność w budowaniu napięcia winę ponosi przede wszystkim Magdalena Popławska. Aktorka wcielająca się w postać inspirowaną Grażyną Jagielską, autorką książki "Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym", która posłużyła twórcom za podstawę fabuły, jest w "53 wojnach" emocjonalnym dynamitem. Choć dźwiga na swoich barkach cały film, od pierwszej do ostatniej minuty, w skupieniu wygrywa każdy detal i każdą scenę. Partnerują jej świetni aktorzy na drugim planie - Michał Żurawski, Dorota Kolak, Kinga Preis - jednak ich kreacje to tło, istotny, ale skromny dodatek do władającej wrażliwością i współczuciem widza Popławskiej.

Wyczuwalna więź aktorki z reżyserką pozwoliła twórczemu duetowi na wejście do intymnego kobiecego świata, który wciąż rzadko możemy obserwować w polskim kinie. Już za samo odwrócenie schematu - zamiast mężczyzny w centrum, pokazując kobietę w jego cieniu, należą się Bukowskiej wyrazy podziwu. Niestety, po pewnym czasie czuć, że choć "53 wojny" to próba odważna, niekoniecznie jest to próba zwycięska. Debiutująca w pełnym metrażu reżyserka nie do końca potrafi udźwignąć ciężar tematu, z którym się mierzy. W efekcie swój film ubiera w nietrafioną ramę przesłuchań u lekarza psychiatry, a do tego nadmiernie bawi się dźwiękiem - w kontekście całego dzieła dodawanie efektów strzelaniny, by podkreślić szaleństwo głównej bohaterki, wydaje się banalne i w jakimś stopniu niesmaczne.

Podobnie niezręczny jest finał - załamanie konwencji, w którym reżyserka doprowadza widzów do śmiechu. Choć faktycznie jest to śmiech z bezsilności, niektóre sceny mają w sobie coś z (zamierzonej lub nie) parodii. Czy w filmie, który mierzy się z tak poważnym tematem, jak strach przed śmiercią bliskich, tego typu rozwiązanie to trafiony pomysł? To już kwestia indywidualna. Środkowy akt "53 wojen" jest z kolei zbyt powtarzalny, czasem nawet męczący, bo poza desperackim czekaniem na męża w życiu Anny nie dzieje się nic.

Debiut Bukowskiej ma dwie twarze. Z jednej strony to kino ważne, potrzebne, bardzo kobiece i bardzo wrażliwe. Z drugiej - dziecko nietrafionych decyzji artystycznych, zarówno na etapie pisania scenariusza, jak i postprodukcji. Dlatego, choć "53 wojny" skutecznie budują napięcie i nie pozostawią widza obojętnym, nie rezonują aż tak, jak powinny. Fani talentu Magdaleny Popławskiej będą zachwyceni, ale znajdą się też tacy, których film Bukowskiej przyprawi o białą gorączkę. "53 wojny" trzeba więc oceniać w kategoriach "uczniowskich" - a dla reżyserki to przede wszystkim zdany egzamin z oryginalności, empatii i artystycznego indywidualizmu. I zapowiedź filmowej drogi, którą warto obserwować.

6/10

"53 wojny", reż. Ewa Bukowska, Polska 2018, dystrybutor: Next Film, premiera kinowa: 19 października 2018 roku. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: 53 wojny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama