Gdynia - Festiwal Filmowy: Znamy gwiazdy "Papuszy", przełomowe kreacje aktorskie
Pokazem filmu "Papusza" Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krazuego zainaugurowano w poniedziałek, 9 września, 38. edycję Gdynia - Festiwal Filmowy. Biografia romskiej poetki Bronisławy Wajs będzie jednym z najpoważniejszych kandydatów do Złotych Lwów, jednak odkryciem filmu jest drugoplanowa kreacja Zbigniewa Walerysia w roli męża Papuszy.
W tym roku nie było w Gdyni tradycyjnej konferencji prasowej organizatorów, która od kilku lat poprzedzała uroczystą inaugurację festiwalu.Albo dyrekcja Gdynia - Festiwal Filmowy chciała uniknąć niewygodnych pytań o brak obecności w programie imprezy "Wałęsy..." Andrzeja Wajdy, albo organizatorzy doszli do wniosku, że zainteresowanie mediów tym prasowym wydarzeniem jest tak znikome (w istocie, co roku wybierała się na nie garstka dziennikarzy), że po cichu zrezygnowano z tej inauguracyjnej prezentacji.
Dyrektor artystyczny Gdynia - Festiwal Filmowy, Michał Chaciński - publicznie zaprezentował się więc po raz pierwszy dopiero w świeżo wyremontowanym Teatrze Muzycznym, gdzie przy pomocy prezydenta Gdyni - Wojciecha Szczurka, oficjalnie otworzył tegoroczną edycję imprezy, przy okazji zwracając uwagę na gatunkowe i tematyczne zróżnicowanie filmów walczących w tym roku o Złote Lwy. Przekaz był prosty - w odnowionej przestrzeni Teatru Muzycznego doświadczać mamy nowego, światowego oblicza polskiej kinematografii.
Do końca jednak nie było wiadomo, kto w tym roku odpowiedzialny będzie za konferansjerkę w Teatrze Muzycznym. Wszyscy spodziewali się miksta, tymczasem na scenę niespodziewanie wkroczyli Kamil Dąbrowa i Grzegorz Markowski (czyżby był to pomysł Krzysztofa Materny?). Niestety, albo zjadła ich trema, albo zwyczajnie dostali słabe teksty: nonszalancki luz, którym charakteryzować miał się ich występ, okazał się bowiem śmieszyć wyłącznie prowadzących. Może rozkręcą się w kolejnych dniach, gdy festiwalowa publika w Teatrze Muzycznym będzie w mniej galowym umundurowaniu...
Kinematograficznym wydarzeniem pierwszego dnia festiwalu była jednak prezentacja najnowszego filmu małżeństwa Krauze "Papusza". Opowieść o życiu romskiej poetki Bogusławy Wajs (Jowita Budnik) skomponowana jest z ciągu czarno-białych obrazów, będących nie tylko hołdem złożonym poezji, lecz również z niemal dokumentalną namacalnością odtwarzającą romski folklor. Jak przyznał przed seansem Krzysztof Krazue prezentując na scenie członków ekipy, brakowało wśród nich "tych 150 Romów", którzy stanowią o istocie "Papuszy" (współreżyserka filmu nie dojechała do Gdyni z powodu zapalenia płuc: "Wymieniamy się z Joanną chorobami" - Krazue wytłumaczył absencję małżonki).
Już sam początek filmu - "Papuszę" rozpoczyna ożywiona w komputerowej postprodukcji czarno-biała fotografia Kamieńca Podolskiego z 1910 roku - wyznacza reżyserską strategię wierności wobec etnograficznych faktów i antropologicznej szczerości przedstawianych wydarzeń. Kolejnym zabiegiem przydającym "Papuszy" autentyzmu jest użycie języka romskiego, niemal cały film Krazuów opowiadany jest "po romsku", stanowiąc językowe wyzwanie dla odtwórców głównych ról: Jowity Budnik, Antoniego Pawlickiego (poeta Jerzy Ficowski) oraz wspomnianego Zbigniewa Walerysia. Ale największym osiągnięciem twórców filmu było zebranie na planie autentycznych Romów - jak przyznał Krauze, niektóre ze scen, na przykład cygański sąd nad Papuszą, były realizowane "na żywioł"; społeczność romska otrzymała tylko wskazówki, jaki powinien być charakter danej sekwencji, jednak całość miała charakter paradokumentalnej improwizacji.
Dwa słowa o narracji "Papuszy". Film Krazuów opowiadany jest w niespiesznym tempie, kolejne sceny przerywane są parusekundowymi wyciemnieniami ekranu, pełniącymi funkcję kinematograficznych znaków interpunkcyjnych. Seans "Papuszy" przypomina bowiem lekturę wiersza (może nawet białego) - tak jakby każde kolejne ujęcie było poetyckim wersem, osobnym wszechświatem, którego sens wybrzmiewa najlepiej w relacji z pozostałymi linijkami filmowego tekstu. Ascetyzm poetyckiego kina Krauzów dopełnia oszczędnie, lecz sugestywnie wykorzystana muzyka Jana Kantego Pawluśkiewicza ("Harfa Papuszy") oraz statyczne, pełne dystansu zdjęcia operatorskiego duetu Wojciech Staroń - Krzysztof Ptak (w "Papuszy" nie ma ani jednego zbliżenia!).
Jest wreszcie wielkie aktorstwo. Jowita Budnik w tytułowej roli tworzy wspaniałą, niemal niemą kreację ("Papusza" skonstruowana jest bowiem trochę w stylu kina niemego). Dramat jej postaci najwyraźniej objawia się bowiem w cierpiącej twarzy jej bohaterki. Krauzowie inteligentnie prowadzą tę postać także dzięki montażowemu zabiegowi zaburzenia chronologii ekranowych wydarzeń. Dzięki temu dramat Papuszy pozostaje odkrywaniem tajemnicy jej twarzy. W kreacji Jowity Budnik zawiera się dyskretny urok tego filmu. Za fasadą prostoty skrywa się kawał tytanicznej pracy - jak przyznał Krzysztof Krazue aktorka nie tylko pracowała ponad pół roku nad opanowaniem języka romskiego, każdego dnia zdjęciowego spędzała też 6 (!) godzin w charakteryzatorni, by upodobnić się do swej bohaterki.
Budnik wspiera w "Papuszy" Antoni Pawlicki w roli Jerzego Ficowskiego, młodego poety, który z powodów politycznych, chcąc uniknąć aresztowania, dołącza do cygańskiego taboru, by odkryć samorodny poetycki talent Bronisławy Wajs, jednak prawdziwym odkryciem filmu jest kreacja Zbigniewa Walerysia w roli męża Papuszy - Dionizego Wajsa. Jak przyznał na spotkaniu po seansie Krzysztof Krazue, wiarygodność tej kreacji wykroczyła poza ramy ekranu - Zbigniew Waleryś zyskał w trakcie zdjęć także szacunek grających w "Papuszy" Romów, którzy stopniowo przyjmowali go za członka swej wspólnoty.
Aktor przyznał, że tak mocno wszedł w swoją postać, że w trakcie zdjęć łatwiej grało mu się po romsku niż wtedy, gdy miał do wypowiedzenia kwestie w języku polskim. Aby zniwelować teatralną dykcję (Waleryś jest przede wszystkim aktorem teatralnym, jego ekranowe role ograniczają się do epizodycznych występów), Krazue nakazał mu nawet wizytę u logopedy, którego zadaniem było zniszczenie teatralnych nawyków. Autentyzm efektu końcowego - porażający (jego szalony Dioznizy ma w sobie coś z karczmarza Taga z "Austerii" w wykonaniu Franciszka Pieczki). Dla mnie poważny kandydat do nagrody za drugoplanową rolę męską.
Ciekawym doświadczeniem było skonfrontowanie "Papuszy" Krauzów z innym biograficznym filmem o poecie - pokazywanym w sekcji Panorama i znanym już z kinowych ekranów "Baczyńskim" Kordiana Piwowarskiego (coś trzeba było robić przed wieczorną galą, pozostawały seanse filmów pozakonkursowych). Pomysł na pokazanie poetyckiej ikony pokolenia Kolumbów był dość frapujący. Fabularną opowieść o życiu Baczyńskiego (ciekawa rola Mateusza Kościukiewicza) reżyser zestawił z dokumentalnymi relacjami żyjących świadków jego wojennego zaangażowania, całość przeplatając fragmentami slamu poetyckiego zorganizowanego z okazji 90. rocznicy urodzin poety. Powstała interesująca międzygatunkowa hybryda na styku dokumentu i poetyckiej fikcji.
Mimo że "Baczyński" widocznie cierpi na skutek produkcyjnych ograniczeń (niewysoki budżet filmu kładzie się cieniem na jakości całego przedsięwzięcia), film Piwowarskiego próbują ratować wyraziste zdjęcia Piotra Niemyjskiego oraz interesujące role Mateusza Kościukiewicza (z lekko nalaną twarzą i podpuchniętymi oczyma przypomina nieco Toma Hardy'ego) i Katarzyny Zawadzkiej (żona Baczyńskiego - Barbara). Niestety, edukacyjny wymiar tej produkcji - poza relacjami świadków wojennych wydarzeń reżyser wplata w narrację także autentyczne materiały historyczne - zabija w nim wszelką poezję.
Podwójny seans "Papuszy" i "Baczyńskiego" był jednak interesującym doświadczeniem. Po to przecież jest gdyński festiwal, żeby filmy, niektóre z nich znane już przecież z kinowych ekranów, weszły w dialog z innymi produkcjami. Dzięki tym spotkaniom, dyskretnym porównawczym konfrontacjom, wyłania się prawdziwy obraz polskiego kina. Na zwieńczenie dzieła musimy jednak poczekać jeszcze parę dni.
Tomasz Bielenia, Gdynia
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!