"Wrooklyn Zoo": Młodość, szczerość, prawda i brawura. Takiego filmu dawno w Polsce nie było

Natalia Szmidt i Mateusz Okuła w filmie "Wrooklyn Zoo" /materiały prasowe

"Wrooklyn Zoo" jest przykładem, że klimat kina offowego w Polsce nie umarł. Reżyser "Hardkor Disko" ma tym razem większy budżet i doświadczenie z serialu "Ślepnąc od świateł". Jego nowa uliczna baśń nie jest pozbawiona wad, ale jest opowieścią szczerą i znów ciekawą wizualnie. Po raz kolejny u Krzysztofa Skoniecznego show kradnie Jan Frycz.

"Wrooklyn Zoo": współczesna wersja "Romea i Julii"?

Dekadę temu Krzysztof Skonieczny pokazał, że nie przez przypadek był uważany za jednego z najciekawszych twórców teledysków (od DonGURALesko, przez Brodkę aż po Kazika). Nie dziwiło więc, że jego debiutancki "Hardkor Disko" (2014) jest obrazem buntowniczym i gniewnym, ale też plastycznie przemyślanym. Drapieżne i bezkompromisowe dzieło typowe dla offowego kina przeniosło mnie na ulice, których nie znałem i na żywo nie chciałbym chyba poznać. Tyle, że sama historia tajemniczego buntownika mszczącego się na systemie okazała się być infantylną wydmuszką, choć przecież jej inspiracją miał być "Teoremat" Pier Paolo Pasoliniego. Mija 10 lat i Skonieczny pokazuje na festiwalu w Gdyni film, który znów przenosi nas do betonowej dżungli i również opowiada o czymś, co kręci ten nasz padół pełen łez. Tym razem nie jest to tylko bunt. Tym razem napędza wszystko miłość.

Reklama

"Wrooklyn Zoo" jest reklamowany jako współczesna wersja "Romea i Julii". Ma Skonieczny i jego ekipa jakąś wyjątkową potrzebę nawiązywania do klasyki. I to tej najgrubszej! Szekspir po Pasolinim mocno przecież podkręca oczekiwania, nieprawdaż? Mnie do tego rozgrzał mający świetne muzyczne tempo zwiastun. Skonieczny tym razem ma o wiele większy budżet niż przy debiucie i doświadczenie reżyserowania jednego z najlepszych seriali o polskich gangsterach, czyli "Ślepnąc od świateł" na podstawie powieści Jakuba Żulczyka. Zresztą i Żulczyka we "Wrooklyn Zoo" zobaczymy. Z ciastem w ręku. Jako że jest to opowieść bardzo osobista dla Skoniecznego, to słodkości (w beczce z goryczą) w niej nie zabraknie. Przenosimy się bowiem do czasów, w których reżyser się wychował. To Wrocław późnych lat 90. XX wieku. Deska, skejci, skinheadzi na ulicach i pulsujące na każdym kroku marzenie o amerykańskim śnie. Pierwsza miłość, bunt, tęsknota i zawiedzione nadzieje - Skonieczny pakuje tutaj wszystko, opierając się jednak na szkielecie miłosnej historii wziętej z Szekspira.

Adam "Kosa" Kosiński (Mateusz Okuła) to krnąbrny Romeo, który marzy o tym, by pojechać do Los Angeles i tam szaleć na swojej ukochanej desce. Kosa jest sierotą wychowaną przez dziadka Staśka (Jan Frycz) i właśnie kończy związek ze swoją dziewczyną Kaśką (Hanna Koczewska). Nie spodziewa się, że zaraz posmakuje owocu zakazanego, co zresztą jest przecież jednym z elementów życia w betonowej dżungli, skąpanej w letnim słońcu. Kosa przez splot dziwacznych okoliczności trafia do świata Romów, którzy we Wrocławiu najntisów wciąż byli nazywani Cyganami. Tam poznaje Zorę (Natalia Szmidt) i... no i resztę znacie, skoro wszystko jest luźno oparte o losy pary kochanków z Werony. Wrocław to nie Werona, więc i rodziny zakochanych nastolatków mają inne powody, by nie dopuścić do ich miłości. Na domiar złego skejtową ekipę Kosy prześladują neonaziole pod wodzą (a jakże!), napakowanego testosteronem Konrada Eleryka.

Ponownie fantastyczny Jan Frycz

Skonieczny tym razem napisał o wiele lepszy scenariusz niż do "Hardkor Disko". Udało mu się stworzyć klimat ulicznej baśni, w której brutalna rzeczywistość Polski końca XX wieku miesza się z licealnym coming out of age, oniryzmem, gdzie pojawią się cygańskie wróżby, będzie dosłowny powrót zza światów i wszystko otuli oczyszczająca moc ognia. Ksenofobia, duchy historii niegdyś niemieckiego Breslau i wyrymowana przez Hemp Gry nienawiść do policji, pomieszane z techno-ravem oraz sam amerykański mistrz deskorolki Tony Trujillo na ekranie - oto świat Skoniecznego. Wizualnie i muzycznie jest to uczta.

Znów jednak reżyser poszedł za swoim offowym sercem i w głównych rolach obsadził naturszczyków. W "Ślepnąc od świateł" zderzenie ze sobą Kamila Nożyńskiego z Janem Fryczem, który stworzył najbardziej realistycznego i przez to przerażającego gangusa w polskim kinie, bardzo się sprawdziło. We "Wrooklyn Zoo" duet Okuła-Szmidt robi, co może, by przekonać nas do swojej miłości, rozciągającej się ostatecznie na przełamanie barier między Romami i Polakami. Nie zawsze im to jednak wychodzi.

Piszę to ze smutkiem, bo jestem ogromnym entuzjastą kina offowego. Na festiwalu Freedom Film Festival, gdzie jestem dyrektorem artystycznym, mamy nawet sekcje kina amatorskiego i doceniam wszystkie próby wtłoczenia specyficznej energii tej części kinematografii do mainstreamu. Tyle, że "Wrooklyn Zoo" nie jest już amatorskim filmem i aktorskie braki głównych bohaterów po prostu drażnią. Nie jest Skonieczny Seanem Bakerem czy Kevinem Smithem, którzy potrafią tak prowadzić amatorów, by ich słabości przekuć w sukces. Nie twierdzę, że Okuła i Szmidt są w każdej scenie drewniani i niewiarygodni. Jednak w kluczowych emocjonalnych ujęciach bliżej im do aktorstwa z telenoweli niż drapieżnego kina, co mocno obniża temperaturę filmu. Widać to szczególnie w zbitce ze znów fantastycznym Janem Fryczem, który nie ma w sobie nic (no prawie) z Dario ze "Ślepnąc od świateł". Frycz buduje postać pełnowymiarową i przejmującą, co jeszcze bardziej podkreśla nieumiejętność reżyserskiego poprowadzenia Okuły. Rozumiem, że Pier Paolo Passolini nawet Jezusa kazał grać amatorowi, ale jego kino miało inną dynamikę i specyfikę.

Kino szczere, prawdziwe i nieoglądające się na mody

"Wrooklyn Zoo" jest jednak filmem ważnym i społecznie istotnym. Skonieczny pokazuje kawałek Polski czasu wielkich przemian, ale robi to z perspektywy wchodzących wówczas w dorosłe życie nastolatków. To Polska już po najgorszym okresie gospodarczej transformacji, ale jeszcze przed przystąpieniem do UE. To Polska zawieszona między dwoma światami i będąca w przedpokoju zachodnich struktur. Cieszy też, że polskie kino po raz kolejny (niedawno oglądaliśmy netfliksową "Infamię") zwraca uwagę na Romów i ich specyficznie odrębną kulturę. Reżyser w poetyckim (choć trochę kiczowatym) finale buduje most między naszymi kulturami. Jest w tym szczery. 

Takie powinno być kino nawiązujące do tradycji offu. Szczere, prawdziwe i nie oglądające się na mody. Skonieczny stworzył niezależną firmę producencką głębokiOFF, który mam nadzieję wypuści jeszcze wiele niezależnych filmów. Niemniej jednak na kolejne "Ślepnąć od świateł" też czekam. Dario potrzebuje kolejnego rozdziału. Chociaż Skonieczny potrafi dla Frycza stworzyć każdą rolę. Choćby dlatego warto do baśniowego wrooklyńskiego zoo wejść.

6,5/10

"Wrooklyn Zoo", reż. Krzysztof Skonieczny, Polska 2024, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa 18 października 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wrooklyn Zoo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy